Выбрать главу

— No tak, to próbka kontrolka — stwierdził Nelson. Postukał pojemnik trzymaną w dłoni rurką. — Tu jest oznaczenie.

— Zaczekaj — powiedziała Juliette. Wzięła parę głębszych oddechów. Znów zajrzała do środka. To była próbka powietrza ze śluzy. W pojemniku nie powinno znaleźć się nic oprócz argonu. Wręczyła pudełko Nelsonowi.

— Faktycznie, coś jest nie tak — przytaknął i potrząsnął pojemnikiem. — Coś tu nie gra.

Juliette prawie go nie słyszała. W jej głowie kłębiły się dziesiątki myśli. Nelson zajrzał do pudełka.

— Myślę… — zawahał się — że uszczelka mogła wypaść przy otwieraniu pojemnika. Jeśli tak, to nic się nie stało. Zdarza się. A może…

— Niemożliwe — zaprotestowała. Była bardzo ostrożna. Pamiętała, że widziała uszczelki w środku. Nelson odchrząknął, położył próbkę na stole roboczym i wycelował lampę tak, aby świeciła prosto na pojemnik. Pochylili się nad pudełkiem. Nic nie wypadło, była przekonana. Choć z drugiej strony, popełniała błędy. Każdemu się zdarzały…

— W środku jest tylko jedna uszczelka — powiedział Nelson. — Myślę, że mogła naprawdę wypaść…

— Taśma grzewcza — przerwała mu Juliette. Poprawiła lampę. Błysnął kawałek taśmy uczepionej dna. Drugi fragment zniknął. — Chcesz mi powiedzieć, że kawałek przylepionej taśmy też wypadł?

— W takim razie pojemniki są pomieszane — powiedział. — Odwróciliśmy kolejność. W odwrotnej kolejności wszystko nabiera sensu. Bo próbka ze wzgórza nie jest tak zniszczona jak ta z rampy. Ot, i wszystko.

Juliette również przemknęło to przez myśl — była to próba dostosowania własnych wyobrażeń do tego, co widziała. Wyszła poza silos głównie po to, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Co jednak miała myśleć, widząc coś kompletnie odmiennego?

I wtedy do niej dotarło. To było jak cios kluczem francuskim w potylicę. Jak zdrada maszyny, która zawsze była dla niej dobra — niczym zaufana pompa, która nagle i bez ostrzeżenia zaczynała tłoczyć zamiast zasysać. Olśnienie uderzyło ją jak ukochana osoba, która odwracała się plecami w chwili jej upadku. Jak wspaniała więź, która nie tyle zniknęła, co nigdy tak naprawdę nie istniała.

— Luke — powiedziała w nadziei, że miał włączone radio i nasłuchiwał. Czekała. Nelson kaszlnął.

— Jestem — zgłosił się; jego głos brzmiał cicho i odlegle. — Słyszałem was.

— Argon — powiedziała Juliette, spoglądając na Nelsona przez krzywizny hełmów. — Co o nim wiemy?

Nelson zamrugał, żeby pozbyć się potu z oczu.

— Co mamy wiedzieć? — zapytał Lukas. — Gdzieś mam schowany układ okresowy. Chyba w jednej z szafek.

— Nie — odparła Juliette, podnosząc głos tak, by na pewno ją usłyszał. — Chodzi mi o to, skąd pochodzi. Czy w ogóle mamy pewność, co to jest?

25

Silos 1

W klatce piersiowej Donalda coś grzechotało jak jakaś luźna część — wewnętrzny alarm informujący, że jego stan się pogarszał. Zmusił się do kaszlu, choć przepona i inne mięśnie bolały go już z wysiłku, a w gardle paliło. Nachylił się na krześle i wykasływał płuca, aż wreszcie coś w głębi jego piersi się oderwało i wylądowało na języku, by mógł to wypluć na cuchnącą szmatkę.

Złożył chustkę, woląc w nią nie zaglądać i opadł ciężko na krzesło, spocony i wyczerpany. Wziął głęboki, mniej grzechoczący oddech. I kolejny. Parę haustów chłodnego powietrza, które nie były dla niego torturą. Czy jest coś wspanialszego od bezbolesnego oddychania?

Wciąż oszołomiony rozejrzał się po pokoju, chłonąc rzeczy, które kiedyś uważał za oczywiste: resztki posiłku, talia kart, powieść z pożółkłymi kartkami rozłożona jak motyl — ślady zmian wytrzymanych, lecz niewycierpianych. Teraz zaś cierpiał. Cierpiał czekając, aż zgłosi się silos osiemnasty. Badawczo przyglądał się schematom wszystkich innych silosów, których los go smucił. Martwe światy, oto co widział. Zginą wszystkie z wyjątkiem jednego. Coś łaskotało go w gardle; był pewien, że umrze zanim cokolwiek postanowi, zanim znajdzie sposób, by pomóc, wybrać albo pokierować projekt na inne, mniej samobójcze tory Tylko on wiedział i tylko jego to obchodziło — a jego wiedza i współczucie zostaną pogrzebane wraz z nim.

Co on sobie w ogóle myślał? Że zdoła coś naprawić? Że jest w stanie uzdrowić świat, który sam pomógł zniszczyć? Świat był już dawno nie do naprawienia. Świat był już dawno nieuleczalny. Wystarczyło, że kamera drona raz mignęła mu zielenią trawy i błękitem nieba, a on już tracił rozum. Teraz jednak, po tak długim czasie, zaczynał wątpić w to, co zobaczył. Wiedział, jak przebiegało czyszczenie. Był świadomy, że nie należy ufać widokowi z maszyny.

A jednak ogarniała go jakaś idiotyczna nadzieja, kiedy zasiadał tutaj, w pomieszczeniu łączności, by znów się z nimi skontaktować. Owa nadzieja kazała mu marzyć, że to wszystko kiedyś się skończy, że mieszkańcy silosów jakimś sposobem staną się wolni, że będą mogli żyć własnym życiem i nikt nie będzie się wtrącał. Kierowała nim również ciekawość; chciał wiedzieć, jaka ostatnia wielka tajemnica kryła się w tych serwerach — a nie mógł jej rozwikłać bez pomocy szefa IT, którego sam inicjował. Donald chciał po prostu poznać prawdę. Marzył o odpowiedziach i o bezbolesnej śmierci dla siebie i Charlotte. Pragnął położyć kres zmianom i snom. Spocząć gdzieś już na zawsze, może na wzgórzu z widokiem na grób Helen. Chyba nie prosił o zbyt wiele.

Zerknął na zegar na ścianie. Spóźniali się. Już piętnaście minut. Coś się działo. Spojrzał na przeskakującą wskazówkę i uświadomił sobie, że cała Operacja Pięćdziesiąt, wszystkie silosy, są jak gigantyczny zegar. Wszystko zostało zautomatyzowane. Puszczona w ruch sprężyna rozwijała się.

Niewidzialne, gnane wiatrem maszyny okrążały planetę, niszcząc wszystko co ludzkie i oddając świat przyrodzie. Pochowani pod ziemią ludzie byli jak uśpione nasionka, które musiały odczekać jeszcze dwieście lat, nim pozwoli się im wykiełkować. Dwa stulecia. Donald znów poczuł drapanie w gardle i zastanowił się, czy zostały mu choćby dwa dni.

W tym momencie zostało piętnaście minut. Tylko kwadrans zanim operatorzy wrócą do pracy. Te jego sesje szybko stały się normą. Nie było niczym niezwykłym, gdy przełożeni wypraszali wszystkich, aby przeprowadzić poufną rozmowę, ale to wzbudzało podejrzenia, jeśli zdarzało się codziennie o tej samej porze. Uwadze Donalda nie uszły spojrzenia, jakie czasem wymieniali technicy, zabierając swoje kubki i wychodząc. Pewnie myśleli, że chodzi o romans. Donald często miał wrażenie, że to był swego rodzaju romans. Romans z przeszłością i prawdą.

A teraz go wystawili. Połowę sesji zmarnował na słuchanie sygnału nieodebranej rozmowy. Coś tam się działo. Coś złego. A może to Donald był rozdrażniony po najnowszych doniesieniach. W jego własnym silosie znaleziono zwłoki, a Ochrona próbowała rozgryźć tę sprawę. Dziwne, że prawie go to nie obeszło. Bardziej troszczył się o inne silosy; dla swoich ludzi utracił niemal całą empatię.

Coś kliknęło w słuchawkach.

— Halo? — zapytał słabym, zmęczonym głosem. Ufał, że maszyny to ukryją.

Jedyną odpowiedzią był odgłos czyjegoś oddechu. Lecz to wystarczyło, już wiedział. Lukas do tego czasu by się przywitał.