— Pani burmistrz — powiedział.
— Wiesz, że nie lubię, gdy się mnie tak nazywa — odparła. Brzmiała na zdyszaną, jakby dopiero co biegła.
— Wolisz Juliette?
Cisza. Donald zastanowił się, dlaczego wolał, kiedy zgłaszała się ona. Lukasa lubił. Był obecny przy jego inicjacji i podziwiał ciekawość tego człowieka oraz to, jak uważnie wczytywał się w Dziedzictwo. Rozmowy z Lukasem o dawnym świecie napełniały go nostalgią i stanowiły swego rodzaju terapię. I to właśnie dzięki Lukasowi miał wgląd w zawartość serwerów.
W przypadku Juliette wabiło go coś innego. Chodziło o oskarżenia i obelgi, na które — jak doskonale wiedział — w pełni zasłużył. Rozmowy z Juliette to groźby i wroga cisza. Jakaś część Donalda pragnęła, by Juliette przyszła po niego i wykończyła go zanim zdąży to zrobić kaszel. Upokorzenie i egzekucja — oto jego droga do odkupienia win.
— Wiem, jak to robicie — powiedziała wreszcie Juliette. W jej głosie był ogień. Jad. — Wreszcie zrozumiałam. Rozgryzłam was.
Donald zsunął słuchawkę z jednego ucha i otarł strużkę potu.
— Co takiego zrozumiałaś? — zapytał. Zastanawiał się, czy może Lukas znalazł coś w jednym z serwerów, coś co rozjuszyło Juliette.
— Czyszczenie — syknęła.
Donald sprawdził godzinę. Piętnaście minut minie w mgnieniu oka, trzeba będzie się spieszyć. Człowiek, który czytał tamtą powieść wkrótce wróci, tak samo jak technicy, którzy wyszli w środku partyjki pokera.
— Cieszę się, że chcesz porozmawiać o czyszczeniu…
— Właśnie byłam na zewnątrz — przerwała.
Donald zakrył mikrofon i kaszlnął.
— Gdzie na zewnątrz? — zapytał. Przyszedł mu na myśl tunel, który rzekomo kopała i hałas, który niedawno ustał. Stwierdził, że może miała na myśli dotarcie poza obręb silosu.
— Całkiem na zewnątrz. Na wzgórzach. W świecie, który zostawili starożytni. Wzięłam próbki.
Donald pochylił się na krześle. Próbowała go zastraszyć, ale jedyne co słyszał to obietnica. Chciała, by cierpiał, ale jedyne co czuł to podekscytowanie. Na zewnątrz. W dodatku po próbki. Marzył o takiej wyprawie. Marzył, by przekonać się, czego się tam nawdychał, co uczyniono ze światem i czy zmieniał się on na lepsze czy na gorsze. Juliette musiała sądzić, że to on zna wszystkie odpowiedzi. A przecież jedyne co miał to pytania.
— Co takiego znalazłaś? — szepnął. A te cholerne maszyny sprawią, że wyda się jej niezainteresowany. Zabrzmi tak, jakby doskonale znał odpowiedź. Czemu nie potrafił po prostu powiedzieć, że nie ma pojęcia, co jest nie tak ze światem i proszę, proszę, czy mogłaby mu pomóc? Pomóc sobie nawzajem.
— Nie wysyłacie nas, żebyśmy czyścili. Wysyłacie coś innego. Powiem ci, co odkryłam…
Dla Donalda jej głos był całym wszechświatem. Ciężar zawieszonej w górze ziemi zniknął tak jak beton pod jego stopami. Istniał tylko on, zamknięty w maleńkim bąbelku — i ten głos.
— …pobraliśmy dwie próbki i kolejną ze śluzy, gdzie powinien być obojętny chemicznie gaz. Wzięliśmy próbkę z rampy i ze wzgórz.
Nagle to on był tym, który milczy. Ubranie lepiło mu się do ciała. Czekał i czekał, ale ona wciąż się nie odzywała. Chciała, żeby ją błagał. Może wiedziała, jaki jest zagubiony.
— Co odkryłaś? — powtórzył.
– Że jesteście bandą zawszonych kłamców. Że za każdym razem, gdy wam wierzyliśmy i ufaliśmy, byliśmy głupi. Bierzemy za pewnik wszystko, co nam pokazujecie i mówicie, a nic z tego nie jest prawdą. Może nie było żadnych starożytnych. A te wszystkie książki? Spalić je wszystkie. I ty pozwalasz, żeby Lukas wierzył w te brednie…
— Książki nie kłamią — powiedział Donald.
— Gówno prawda. Tak jak argon? Argon jest prawdziwy? Co wy do cholery pompujecie do śluzy, kiedy wychodzimy na czyszczenie?
Donald powtórzył w myślach jej pytanie.
— Co masz na myśli? — zapytał.
— Skończ te gierki. Teraz wiem, co jest grane. Kiedy wysyłacie nas na zewnątrz, napełniacie śluzę czymś żrącym. Najpierw niszczy uszczelki, potem nasze ciała. Zrobiliście z tego gałąź nauki, co? No to ci powiem, że znalazłam kable przesyłające sygnał z ukrytych kamer. Przecięłam je parę tygodni temu. Tak, to byłam ja. Widziałam też wasze kable zasilające. I rury. Gaz jest w tych rurach, mam rację?
— Juliette, posłuchaj…
— Nie wymawiaj mojego imienia jakbyś mnie znał. Nie znasz mnie. Te wszystkie rozmowy, wciskanie kitu, że zaprojektowałeś mój silos, bajki jakie opowiadasz Lukasowi o świecie, który niby to widziałeś. Chciałeś, żebyśmy cię polubili? Żebyśmy pomyśleli, że jesteś naszym przyjacielem? Że chcesz nam pomóc?
Donald zerknął na bezlitośnie tykający zegar. Technicy niedługo wrócą. Będzie musiał na nich wrzasnąć, żeby sobie poszli. Nie mógł przerwać rozmowy w takim momencie.
— Przestań do nas wydzwaniać — powiedziała Juliette. — Od tego brzęczenia i migających świateł aż głowa pęka. Jeśli dalej będziesz nas codziennie napastować, rozpieprzę to wszystko w drobny mak, a i bez tego mam dość roboty.
— Posłuchaj… Proszę…
— Nie, to ty posłuchaj. Odcinamy się od was. Nie chcemy waszych kamer, waszego prądu, waszego gazu. Każę to wszystko odciąć. I nikt z nas już nigdy nie pójdzie na czyszczenie. Koniec z tym niby-argonem. Przy moim następnym wyjściu w śluzie będzie czyste powietrze. A teraz odpierdol się i zostaw nas w spokoju.
— Juliette…
Ale już się rozłączyła.
Donald zerwał z głowy słuchawki i rzucił je na biurko. Karty rozpierzchły się, a przycupnięta na blacie książka spadła i się zamknęła.
Argon? Co ją, do cholery, naszło? Ostatnio była tak wściekła, kiedy znalazła jakąś maszynę i groziła, że się do niego dokopie. Ale teraz chodziło o coś innego. Argon. Wypompowywany przy czyszczeniu. Nie miał pojęcia, o czym mówiła. Wypompowywany przy czyszczeniu…
Zakręciło mu się w głowie, a Donald znowu opadł na krzesło. Jego kombinezon lepił się od potu. Chwycił zakrwawioną chustkę i przypomniał sobie mgłę wypełniającą śluzę. Pamiętał, jak szedł chwiejnym krokiem, dając się ponieść tłumowi; pamiętał, jak wołał Helen, a powidok wypalonych na siatkówce eksplozji nie chciał zniknąć sprzed oczu, Anna i Charlotte ciągnęły go za sobą, wszystko zaś spowijały białe obłoki.
Gaz. Wiedział, jak przebiegało czyszczenie. Śluza napełniała się gazem o podwyższonym ciśnieniu. Gaz wypychał zewnętrzne powietrze. Gaz, który wychodził.
— W powietrzu jest pył — powiedział Donald. Oparł się o blat, kolana miał jak z waty. Nanomaszyny pożerały ludzkość, a wychodziły na świat przy każdym czyszczeniu, małymi obłoczkami uwalnianymi równo jak w zegarku, tik-tak, tik-tak, przy każdym wygnaniu.
Słuchawki milczały.
— Jestem starożytnym — powiedział, naśladując jej słowa. Chwycił leżące na biurku słuchawki i głośno powtórzył do mikrofonu. — Jestem starożytnym. Ja to zrobiłem!
Znów osunął się na biurko, omal nie upadł.
— Przepraszam — wymamrotał. — Przepraszam, przepraszam.
I krzyknął:
— Przepraszam!
Ale nikt nie słuchał.
26
Charlotte na próbę poruszyła lotką w lewym skrzydle drona. Wyczuła luzy na linkach sterujących. Wzięła zawieszoną na ogonie szmatkę i otarła spocony kark. Sięgnęła do torby z narzędziami po średni śrubokręt. Pod dronem leżały porozrzucane części, wszystko co nie było absolutnie niezbędne. Komputer sterujący zrzucaniem bomb, zaczepy na broń, serwomechanizmy zwalniające. Wyjęła z drona wszystkie kamery z wyjątkiem jednej, odarła go nawet z części wsporników wzmacniających konstrukcję, dzięki którym maszyna mogła wytrzymać kilkanaście g. Zamierzała lecieć prosto jak strzelił, obędzie się bez naprężeń na skrzydłach. Tym razem pomknie nisko i szybko, nie dbając już o to, czy ktoś zobaczy drona. Liczyło się to, by zajrzeć dalej, by przekonać się, by potwierdzić. Charlotte od tygodnia pracowała nad tym cholerstwem i jedyne o czym myślała to ostatnie dwa drony, które błyskawicznie odmówiły posłuszeństwa. Za pierwszym razem mieli mnóstwo szczęścia.