Выбрать главу

Oparłszy brodę o zimną stalową płytę, wyciągnęła ręce przed siebie i uniosła brzeg plandeki. Ukazał jej się wąski skrawek świata. Widziała buty, niebezpiecznie blisko. Czuła unoszący się znad podłogi zapach oleju. Z przodu dostrzegła mężczyznę, który najwyraźniej z trudem chodził. Podtrzymywał go ktoś w srebrnym uniformie; ich stopy poruszały się jak sterowane jednym umysłem.

Korytarz był skąpany w świetle; zapalono wszystkie lampy, które Donny wolał zostawiać wyłączone. Charlotte syknęła, kiedy wywlekli jej brata z sali konferencyjnej. Jeden z mężczyzn w jaskrawosrebrnym kombinezonie uderzył go w żebra. Donald stęknął, a ona aż poczuła cios we własnym boku. Jedną ręką zakryła usta w przerażeniu. Drugą, drżącą, uniosła brezent wyżej — nie chciała patrzeć, ale musiała. Jej brat znów dostał, ale powłóczący nogami mężczyzna machnął ręką. Słyszała jak słabym głosem kazał im przestać.

Mężczyźni w srebrnych uniformach opuścili jej brata na ziemię, posłuchali. Charlotte aż zapomniała na chwilę o oddychaniu, wpatrzona w słabego mężczyznę, który powłóczył nogami, przemierzając rzęsiście oświetlony korytarz. Włosy miał białe, równie jasne co żarówki na suficie. Szedł z trudem, wspierając się na młodym mężczyźnie, aż wreszcie przystanął nad jej bratem.

Charlotte widziała oczy Donny’ego. Nawet z dzielących ich pięćdziesięciu metrów dobrze widziała jego szeroko otwarte oczy. Wbijał zdumione spojrzenie w starego, słabego człowieka i nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy rozkaszlał się po ciosie w żebra. Atak kaszlu zagłuszył słowa mężczyzny, który ledwo trzymał się na nogach.

Jej brat próbował coś powiedzieć. Powtarzał coś w kółko, ale nie słyszała go. A szczupły, białowłosy mężczyzna, który ledwo mógł stać — wciąż był w stanie machnąć nogą. Wsparł się na podtrzymującym go człowieku, a Charlotte patrzyła z przerażeniem jak ciężki but raz po raz cofa się i rozpędza, uderzając z zawziętością i siłą w jej brata, i jak Donny próbuje podkurczyć nogi, by osłonić pierś goleniami, ale nie może, bo dwóch innych mężczyzn przygniata go do ziemi, nie pozwalając schronić się przed brutalnymi, wściekłymi kopnięciami.

27

Silos 18

— Jesteś pewna, że powinnaś tu grzebać? — zapytał Lukas.

— Nie trzęś tą latarką — powiedziała Juliette. — Został mi jeszcze jeden do sprawdzenia.

— Ale czy nie powinniśmy najpierw o tym porozmawiać?

— Tylko patrzę, Luke. Tyle że na razie gówno widzę.

Lukas wycelował latarkę, a Juliette poczołgała się głębiej. Już drugi raz eksplorowała przestrzenie pod kratą podłogową serwerowni. To tutaj miesiąc temu, krótko po wyborze na burmistrza, widziała kable transmitujące sygnał z kamer. Lukas zademonstrował jak dzięki nim są w stanie zobaczyć, co się dzieje w dowolnej części silosu, a Juliette zapytała, czy ktoś jeszcze może ich podglądać. Lukas upierał się, że nie — dopóki nie znalazła kabli znikających w zapieczętowanym gnieździe tam, gdzie powinna znajdować się zewnętrzna krawędź silosu. Pamiętała, że w tej samej wiązce biegły też inne przewody. Teraz musiała się upewnić.

Odkręciła ostatnią śrubę z pokrywy i zdjęła ją, odsłaniając dziesiątki kabli, które przecięła. Z każdego opadały setki drobnych włókienek lśniących jak srebrne kosmyki. Równolegle do pęków kabli biegły grube przewody podobne do głównych linii energetycznych biegnących z generatorów w Maszynowni. Były tam również dwie miedziane rury.

— Dość się już napatrzyłaś? — zapytał Lukas. Przykucnął za jej plecami i poświecił jej przez ramię.

— W tamtym silosie na trzydziestym czwartym jest zasilanie. Całe piętro ma pełno prądu, chociaż generator nie chodzi. — Postukała śrubokrętem w grube przewody. — Tamtejsze serwery też ciągle szumią. A niektórzy z ocalałych podpięli się pod te przewody, żeby zasilić pompy i takie tam na różnych piętrach. Myślę, że cała energia idzie właśnie stąd.

— Po co? — zapytał Lukas. Przebiegł wiązką światła po kablach; nagle wydał jej się bardziej zainteresowany.

— Bo potrzebowali prądu, żeby zasilić pompy i lampy grzewcze — odparła Juliette, zdziwiona, że musiała mu to tłumaczyć.

— Nie, po co tamci w ogóle dają silosom prąd?

— Może nam nie ufają i myślą, że sami byśmy sobie nie poradzili. A może serwery zżerają więcej energii niż potrafimy wytworzyć. Pojęcia nie mam. — Obejrzała się na Lukasa. — Chciałabym wiedzieć, dlaczego zostawili im prąd nawet po tym, gdy spróbowali wszystkich zabić. Czemu nie odcięli zasilania?

— Może tak zrobili. Może twój przyjaciel włamał się tu i włączył je z powrotem.

Juliette zaśmiała się.

— Nie. Nie Solo…

Z korytarza dobiegł ich jakiś głos. Ciasną przestrzeń techniczną zalała ciemność, kiedy Lukas odwrócił snop światła w tamtym kierunku. Nie powinno tu nikogo być.

— To radio — powiedział. — Zobaczmy, kto to.

— Latarka! — zawołała Juliette, ale jego już nie było. Jego kroki zadzwoniły o kratę i ucichły w korytarzu.

Juliette wyciągnęła rękę i po ciemku wymacała miedziane rury. Rozmiar się zgadzał. Nelson pokazał jej, gdzie trzymano zbiorniki z argonem. Była tam pompa i filtry mechaniczne, które rzekomo pobierały świeży argon z głębin ziemi i działały podobnie jak układy wentylacyjne. Teraz jednak Juliette wiedziała — w nic nie można było wierzyć na słowo. Zdjąwszy płyty podłogowe i naścienne za zbiornikami, odkryła rury napełniające zbiorniki gazem z jakiegoś innego źródła. Jak podejrzewała, pompy i filtry nie robiły absolutnie nic. Tak było z uszczelkami i taśmą grzewczą, z drugim źródłem zasilania i kłamliwą osłoną hełmu — wszystko miało drugie dno. Prawda leżała głębiej.

Kroki Lukasa załomotały nad jej głową. Przyklęknął, światło znów oblało przestrzeń techniczną.

— Jules, będziesz musiała stamtąd wyjść.

— Podaj mi latarkę, proszę — powiedziała. — Gówno tu widać. — Zapowiadało się na kolejną kłótnię, jak wtedy, gdy przecięła przewody od kamer. Tak jakby zamierzała przeciąć rury nie wiedząc, co w nich jest…

— Musisz stamtąd wyjść…. Proszę.

Usłyszała to w jego głosie. Coś było nie tak. Obejrzała się, latarka błysnęła jej po oczach.

— Sekundka — powiedziała. Podczołgała się do niego tyłem, na czworakach, aż dotarła do otworu w podłodze. Zostawiła swoje narzędzie wielofunkcyjne.

— O co chodzi? — Usiadła i rozprostowała plecy, rozpuściła włosy, zebrała luźne kosmyki, po czym związała je ponownie. — Kto to był?

— Twój ojciec… — zaczął Lukas.

— Coś mu się stało?

Pokręcił głową.

— Nie, to on dzwonił. Stracili… jedno z dzieci.

— Zaginęło? — Ale wiedziała, co miał na myśli. — Lukas, co się stało? — Wstała, otrzepując kurz z piersi i kolan, a potem ruszyła do radia.

— Szli na górę, na farmy. Natknęli się na schodzący tłum. Jedno z dzieci przeleciało nad barierką…