— Spadło?
— Dwadzieścia pięter — powiedział Lukas.
Juliette nie mogła w to uwierzyć. Chwyciła radio i oparła się o ścianę, oszołomiona nagłym zawrotem głowy.
— Kto to był?
— Nie powiedział.
Zanim wcisnęła przycisk mikrofonu, zauważyła, że pokrętło nadal tkwiło w pozycji „17” po ostatniej rozmowie z Jimmym. Jej ojciec musiał korzystać z przenośnego radia Walkera.
— Tato? Słyszysz mnie?
Czekała. Lukas wyciągnął w jej kierunku manierkę, ale ona tylko machnęła ręką.
— Jules? Możemy porozmawiać za chwilę? Stało się coś jeszcze.
Był wstrząśnięty, słyszała to. Radio trzeszczało, sporo zakłóceń.
— Muszę wiedzieć, co się dzieje — powiedziała.
— Poczekaj. Elise…
Juliette zakryła ręką usta.
— …straciliśmy Elise. Jimmy poszedł jej szukać. Kochanie, mieliśmy problem. Na dół szedł tłum. Wściekły tłum. Wiedzieli, kto ze mną idzie. A Marcus wypadł przez barierkę. Przykro mi…
Juliette poczuła dłoń Lukasa na ramieniu. Otarła łzy.
— Czy on…?
— Jeszcze nie byłem na dole, żeby sprawdzić. Rickson został poturbowany w trakcie przepychanki. Właśnie go opatruję. Hannah, Miles i niemowlę są cali i zdrowi. Jesteśmy teraz w Zaopatrzeniu. Słuchaj, naprawdę muszę kończyć. Nie możemy nigdzie znaleźć Elise, a Jimmy poszedł za nią. Ktoś powiedział, że widział jak szła na górę. Nie musisz nic robić, ale chciałem, żebyś wiedziała o chłopcu.
Drżącą ręką wcisnęła przycisk mikrofonu.
— Idę na dół. Jesteście w Zaopatrzeniu na sto dziesiątym?
Długa przerwa. Domyślała się, że ojciec dyskutował z kimś, czy nie powinien wybić jej z głowy tego pomysłu. Radio trzasnęło, gdy poddał się bez walki:
— Tak, jestem na sto dziesiątym. Idę na dół obejrzeć chłopca. Zostawiam tutaj Ricksona i pozostałych. Mówiłem Jimmy’emu, żeby przyprowadził tu Elise, kiedy ją znajdzie.
— Nie zostawiaj ich tam — powiedziała Juliette. Nie wiedziała już, komu mogła zaufać, gdzie byliby bezpieczni. — Weź ich ze sobą, tato. Zabierz ich do Maszynowni. Zabierz ich do domu. — Juliette otarła czoło. Całe przedsięwzięcie okazało się błędem. Niepotrzebnie ich tu w ogóle przyprowadziła.
— Jesteś pewna? — zapytał ojciec. — Zdaje mi się, że tłum, na który się natknęliśmy właśnie tam zmierzał.
28
Elise zgubiła się na bazarze. A przynajmniej słyszała, że ktoś nazwał „bazarem” to tętniące niewyobrażalnymi tłumami miejsce, tę krainę niesamowitości.
Sama nie do końca rozumiała, jak to się stało. Jej szczeniaczek zniknął w trakcie spotkania z nieznajomymi — Elise nie miała pojęcia, że może istnieć tylu ludzi naraz — a ona popędziła za nim. Kolejno pytani ludzie uprzejmie wskazywali, że pobiegł na górę. Kobieta w żółci powiedziała, że widziała mężczyznę, który niósł psa w kierunku bazaru. Elise uszła dziesięć pięter, aż wreszcie dotarła na setne.
Na podeście stało dwóch mężczyzn, który wydmuchiwali nosem dym. Powiedzieli, że właśnie przeszedł tamtędy ktoś z psem. Wskazali kierunek — do środka.
W jej domu setne piętro przyprawiało o ciarki swoimi wąskimi korytarzami i opustoszałymi salami, gdzie walały się śmieci, gruz i szczury. Tutaj było pełne ludzi i zwierząt, wszyscy krzyczeli i śpiewali. Było to miejsce jaskrawych kolorów i okropnych zapachów, ludzi wciągających i wydmuchujących dym, który trzymali w palcach i który karmili iskierkami. Byli tam mężczyźni z pomalowanymi twarzami. Rogata, ogoniasta kobieta w czerwieni ruchem ręki zaprosiła Elise, by ta weszła do namiotu, ale dziewczynka odwróciła się i uciekła.
Biegała tak od jednego straszydła do drugiego, aż w kocu zupełnie straciła orientację. Wkoło widziała tylko kolana, o które wciąż się obijała. Już nie szukała Pieska, teraz chciała się stąd tylko wydostać. Wczołgała się pod stół i zapłakała, ale żaden z tego pożytek. Przynajmniej miała okazję przyjrzeć się z przerażająco bliskiej odległości tłustemu, bezwłosemu zwierzęciu, które wydawało odgłosy jak Rickson, kiedy chrapał. Ktoś przeprowadził uwiązanego za kark stwora tuż obok niej. Elise otarła łzy i wyciągnęła swoją książkę. Przerzucała kartki i po chwili mogła już nazwać zwierzę. Świnia. Nazywanie rzeczy zawsze pomagało. Nie były już wtedy takie straszne.
To właśnie Rickson zmobilizował ją do działania — mimo że go tam nie było. Elise słyszała jego głośny krzyk odbijający się echem w Dziczy. Wołał do niej, że nie ma się czego bać. Gdy tylko nauczyła się chodzić, on i bliźniaki zaczęli wysyłać ją na posyłki przez pogrążone w ciemności farmy. Wysyłali ją po jagody i śliwki, i inne przysmaki rosnące przy schodach, kiedy jeszcze byli w silosie ludzie, których należało się obawiać. Najmniejsi są najbezpieczniejsi, powtarzał Rickson. To było wiele lat temu. Już nie była taka mała.
Odłożyła książkę i stwierdziła, że ciemna Dzicz z muskającymi ją po karku paluchami liści, z pstrykaniem pomp i szczękaniem zębami była gorsza niż ludzie o wymalowanych twarzach wypuszczający dym nosem. Z zaczerwienionymi od płaczu oczami wypełzła spod blatu i wmieszała się w tłum kolan. Skręcała w prawo, zawsze w prawo — dobry sposób na poruszanie się w mrokach Dziczy — aż wreszcie znalazła się w zadymionym korytarzu. Zewsząd słychać było głośny syk, a w powietrzu unosił się zapach podobny do gotowanego szczura.
— Hej, mała, zgubiłaś się?
Z pobliskiej budki wyjrzał i zlustrował ją chłopak o krótko ostrzyżonych włosach i jasnozielonych oczach. Był od niej starszy, choć niewiele. W wieku bliźniaków. Elise pokręciła głową, a potem zmieniła zdanie i przytaknęła.
Chłopak roześmiał się.
— Jak się nazywasz?
— Elise — odparła.
— Nie słyszałem takiego imienia.
Wzruszyła ramionami, niepewna, co odpowiedzieć. Zerknęła ukradkiem na stojącego w głębi mężczyznę, który wielkim widelcem obracał paski skwierczącego na ruszcie mięsa. Chłopak pochwycił jej spojrzenie.
— Jesteś głodna? — zapytał chłopak.
Elise kiwnęła głową. Zawsze była głodna. Zwłaszcza wtedy, gdy się bała. Ale może to dlatego, że bała się, gdy szła szukać jedzenia, a szła szukać jedzenia, kiedy była głodna. Ciężko stwierdzić, co było pierwsze. Chłopak zniknął za ladą. Wrócił z grubym kawałkiem mięsa.
— Czy to szczur? — zapytała Elise.
Chłopak zaśmiał się.
— To świnia.
Elise zmarszczyła brwi, przypominając sobie pochrząkujące zwierzę, które widziała wcześniej.
— Smakuje jak szczur? — zapytała z nadzieją w głosie.
— Powiedz to głośniej, a mój tato złoi ci skórę. Chcesz czy nie? — Wręczył jej mięso. — Podejrzewam, że nie masz przy sobie dwóch bonów.
Elise przyjęła jedzenie i nic nie powiedziała. Wzięła nieduży kęs, a wtedy przyjemność wręcz eksplodowała jej w buzi. Smakowało dużo lepiej niż szczur. Chłopiec przyglądał jej się uważnie.
— Jesteś z środkowych pięter, prawda?
Elise pokręciła głową i ugryzła kolejny kęs.
— Jestem z silosu siedemnastego — powiedziała z pełną buzią. Raz po raz zerkała na mężczyznę, który grillował paski mięsa. Marcus i Miles też powinni spróbować.
— Chodzi ci o piętro siedemnaste? — Chłopak zmarszczył brwi. — Nie wyglądasz mi na kogoś z góry. Nie, jesteś zbyt umorusana.
— Jestem z innego silosu — powiedziała Elise. — Na zachód stąd.
— Co to jest zachódstont?