Выбрать главу

— Zachód. Tam, gdzie słońce zachodzi.

Chłopiec posłał jej zdziwione spojrzenie.

— Słońce. Wstaje na wschodzie i zachodzi na zachodzie. To dlatego na mapach północ jest na górze. — Przeszło jej przez myśl, żeby wyciągnąć książkę, pokazać mu mapy świata i wytłumaczyć jak słońce porusza się po niebie, ale miała tłuste ręce, a poza tym chłopiec i tak nie wyglądał na zainteresowanego. — Przekopali się i nas uratowali — wyjaśniła.

Na te słowa chłopak otworzył szeroko oczy.

— Podkop! Ty jesteś z innego silosu. On naprawdę istnieje?

Elise skończyła kawałek wieprzowiny i oblizała palce. Przytaknęła.

Chłopak wyciągnął do niej rękę. Elise wytarła palce o biodro i podała mu dłoń.

— Mam na imię Shaw — powiedział. — Chcesz jeszcze kawałek świni? Przejdź pod ladą. Przedstawię cię ojcu. Hej, tato, chcę, żebyś kogoś poznał.

— Nie mogę. Szukam Pieska.

Shaw skrzywił się.

— Piesek? W następnym korytarzu. — Wskazał kierunek. — Ale daj spokój, świnia jest lepsza. Pies jest żylasty jak szczur. Do tego szczeniaki są droższe od dorosłych psów, a smakują tak samo.

Elise zamarła. Widziała wcześniej świnię ze sznurem wokół szyi; może to był czyjś pupilek? Może ci ludzie jedli swoich pupili, tak jak Marcus i Miles zawsze chcieli hodować szczura dla zabawy, nawet gdy wszyscy głodowali.

— Oni jedzą szczeniaki? — zapytała chłopca.

— Jeśli masz bony, nie ma problemu. — Shaw wziął ją za rękę. — Chodź ze mną. Chcę, żebyś spotkała mojego tatę. On twierdzi, że wy nie istniejecie.

Elise wyrwała mu się.

— Muszę znaleźć mojego Pieska. — Odwróciła się i potruchtała przez tłum w kierunku, który wskazał jej Shaw.

— Jak to, twojego pieska…? — zawołał za nią.

Minęła szereg stoisk i dotarła do kolejnego zadymionego korytarza. Otwarte płomienie, zapach szczura na patyku. Stara kobieta szamotała się z ptakiem, który wściekle trzepotał skrzydłami. Elise wdepnęła w kupę i omal się nie pośliznęła. Dziwaczność tego miejsca gdzieś się rozwiała, liczył się tylko jej szczeniaczek. Usłyszała, że ktoś krzyknął coś o psie; rozejrzała się. Starszy chłopak, pewnie w wieku Ricksona, trzymał w rękach kawał czerwonego mięsa, wielki kawał z białymi paskami, które wyglądały jak kości. Był tam też kojec i wywieszki z liczbami. Ludzie zatrzymywali się, by zajrzeć do środka. Niektórzy pokazywali palcami coś we wnętrzu kojca i zadawali pytania.

Elise przepchnęła się przez tłum i usłyszała ujadanie. W kojcu były żywe psy. Widziała je pomiędzy listwami. Wielkie zwierzę rozmiarów świni rzuciło się na ogrodzenie i warknęło na nią; ogrodzenie aż się zatrzęsło. To był pies, tylko z pyskiem obwiązanym sznurkiem tak, żeby nie mógł rozewrzeć szczęk. Elise czuła jego gorący oddech. Zeszła ludziom z drogi i odsunęła się na bok.

Na tyłach stoiska był mniejszy kojec. Elise ominęła ladę, gdzie dwóch młodych mężczyzn pilnowało dymiącego rusztu. Byli odwróceni plecami. Wzięli coś od jakiejś kobiety i wręczyli jej pakunek. Elise chwyciła się krawędzi ogrodzenia i zajrzała do kojca. Zobaczyła leżącego na boku psa, a u jego boku pięć — nie, sześć małych zwierzątek, które wyjadały coś z jego brzucha. Z początku pomyślała, że to szczury, ale zaraz poznała, że to maleńkie szczeniaczki. Przy nich Piesek zdawał się niemal dorosły. Okazało się też, że szczeniaki nie jadły psa — tylko ssały, tak jak dziecko Hanny ssało jej pierś.

Elise była tak skupiona na maleńkich stworzonkach, że nie zauważyła zwierzęcia przy samych ogrodzeniu, dopóki nie było za późno. Czarny nos i różowy język podskoczyły i trafiły ją w szczękę. Spojrzała prosto w dół i zobaczyła Pieska, który znowu szykował się do skoku.

Elise wykrzyknęła radośnie. Nachyliła się i już obejmowała zwierzątko obiema rękami, kiedy ktoś chwycił ją od tyłu.

— Nie sądzę, żeby było cię na niego stać — powiedział jeden z mężczyzn zza lady.

Elise wierciła się w jego uścisku, próbując jednocześnie nie wypuścić Pieska.

— Spokojnie — powiedział mężczyzna. — Zostaw go.

— To pan niech mnie zostawi! — krzyknęła Elise.

Piesek wyśliznął jej się z rąk. Elise uwolniła się i upadła u stóp mężczyzny; pasek torby zsunął jej się z ramienia. Wstała i znów sięgnęła po Pieska.

— No już, spokój — powiedział mężczyzna.

Elise nachyliła się nad ogrodzeniem i znowu złapała swoje zwierzątko. Piesek drapał łapkami o listewki jakby chciał jej pomóc. Wdrapał się na jej ramię i polizał dziewczynkę w ucho. Elise odwróciła się. Mężczyzna w okrwawionym fartuchu górował nad nią; w rękach trzymał jej album.

— Co to takiego? — zapytał, kartkując książkę. Ze środka wypadło parę luźnych kartek, które gorączkowo złapał wlocie.

— To moja książka — powiedziała Elise. — Niech pan odda.

Mężczyzna spojrzał na nią z góry. Piesek lizał ją w twarz.

— Mogę ci go dać w zamian za książkę — zaproponował, wskazując na Pieska.

— I jedno, i drugie należy do mnie — powiedziała z uporem.

— Gdzie tam, zapłaciłem za tego pokurcza. Ale może być twój w zamian za to. — Zważył w rękach książkę, a potem wyprowadził Elise z budki, w kierunku zatłoczonego korytarza.

Elise wyciągnęła ręce po książkę. Torba wciąż leżała na ziemi. Piesek podgryzał jej palce i wiercił się tak, że ciężko go było utrzymać. Elise zaczęła płakać. Skamlącym głosem żądała, żeby mężczyzna oddał jej rzeczy, ten z kolei był już wściekły. Wyszczerzył zęby i chwycił ją za włosy.

— Roy! Zabierz stąd tę smarkulę.

Elise pisnęła. Chłopak sprzed straganu — ten, który wołał do przechodniów „pies!” — ruszył w jej stronę. Piesek nie przestawał się wiercić. Czuła, że dłużej go nie utrzyma, a mężczyzna chyba zaraz wyrwie jej włosy.

Piesek wyśliznął jej się z rąk. Pisnęła, gdy mężczyzna podniósł ją w powietrze. A potem coś błysnęło, jakby szarżujący pies — ale nie, to był brązowy kombinezon, nie brązowa sierść. Wielki mężczyzna stęknął i upadł na ziemię, ciągnąc Elise za sobą.

Puścił jej włosy. Elise zobaczyła swoją leżącą na ziemi torbę. I książkę. Chwyciła i jedno, i drugie, zebrała parę luźnych kartek. Obok stanął Shaw, chłopak, który poczęstował ją wieprzowiną. Podniósł Pieska i wyszczerzył się do Elise.

— Uciekaj — powiedział, błyskając zębami.

Usłuchała. Podniosła się z klęczek i ruszyła naprzód, odbijając się od ludzi. Kiedy zerknęła przez ramię, zobaczyła Shawa, który biegł za nią z Pieskiem przyciśniętym do piersi, łebkiem w dół, łapkami do góry. Tłum zaszemrał i usunął się z drogi, gdy mężczyźni ze stoiska popędzili za nimi.

— Tędy! — krzyknął ze śmiechem Shaw, wyprzedzając Elise, po czym skręcił za róg. Łzy płynęły jej z oczu, ale ona też się śmiała. Była rozbawiona i przerażona, i szczęśliwa, że ma swoją książkę i swojego pupilka, i że ucieka, i że ten chłopiec był dla niej milszy niż bliźniaki. Przemknęli pod kolejną ladą — ta pachniała świeżymi owocami — i ktoś na nich krzyknął. Biegli przez ciemny pokój pełen niepościelonych łóżek, przez kuchnię, gdzie jakaś kobieta pichciła posiłek, a potem znów na zewnątrz, wprost na kolejne stoisko. Wysoki mężczyzna o ciemnej skórze wygrażał im chochlą, ale oni już wmieszali się w tłum, biegli i śmiali się, lawirując między…

I nagle ktoś z tłumu złapał Shawa. Wielkie, silne dłoni uniosły go w powietrze. Elise potknęła się. Shaw kopał i krzyczał na mężczyznę; Elise uniosła wzrok i zobaczyła, że to Solo. Uśmiechnął się do Elise zza gęstej brody.