— Robimy co w naszej mocy — zapewnił Lukas. — Wszystko pod kontrolą. Jestem cieniem Bernarda. Przeszedłem inicjację…
— Wiem. Uważam jednak, że zostałeś zatruty. Przykro mi, synu, ale powinienem był to zrobić już dawno temu. To dla dobra nas wszystkich. Naprawdę mi przykro.
A potem dodał enigmatycznie i cicho, jakby do kogoś innego:
— Zamknijcie ich.
— Proszę zaczekać… — powiedział Lukas. Odwrócił się do Simsa, wymienili bezradne spojrzenia. — Niech mi pan pozwoli…
Nim zdążył dokończyć, gdzieś w górze rozległ się syk. Lukas podniósł wzrok na otwory wentylacyjne, z których opadały kłęby białych oparów. Narastająca mgła. Przypomniały mu się spaliny, którymi ludzie z Maszynowni próbowali napełnić serwerownię, żeby go z niej wykurzyć. Pamiętał uczucie, że zaraz się tu udusi. Lecz ta mgła była inna, gęsta i złowroga.
Lukas zakrył usta podkoszulkiem i krzyknął do Simsa, żeby szedł za nim. Przemknęli przez serwerownię pomiędzy czarnymi maszynami, omijając białe kłęby, gdy tylko mogli. Dotarli do prowadzących do IT drzwi, które — jak sądził — były hermetyczne. Panel mignął radośnie czerwoną diodą, choć Lukas nie przypominał sobie, żeby zamykał drzwi. Wstrzymując oddech, wstukał swój kod i czekał na błysk zielonej kontrolki. Bez skutku. Ponownie wklepał kod. Z braku powietrza robiło mu się już słabo. Panel zabrzęczał i mrugnął czerwonym okiem.
Lukas odwrócił się, żeby poskarżyć się Simsowi i zastał go wpatrzonego we własne dłonie. Ręce miał pokryte krwią. Krew lała się Simsowi z nosa.
33
Juliette rzuciła parę przekleństw pod adresem radia i wreszcie wręczyła je Walkerowi, żeby on spróbował. Courtnee przyglądała im się z zaniepokojeniem. Parę razy słyszeli głos Lukasa, ale zagłuszał go łomot butów i syk jego oddechu albo zakłóceń.
Walker przyjrzał się przenośnemu urządzeniu. Radio tak obrosło w pokrętła i gałki, że stało się nadmiernie skomplikowane. Chwilę przy nim pomajstrował, po czym wzruszył ramionami.
— Wygląda mi na sprawne — powiedział, skubiąc brodę. — Problem leży po drugiej stronie.
Jedno z pozostałych urządzeń na stole warknęło. Było to duże radio z kablem zwisającym z sufitu. Spomiędzy eksplozji trzasków dobiegł ich znajomy głos:
— Halo? Jest tam kto? Mamy tu na dole problem.
Juliette podbiegła do stołu roboczego i chwyciła mikrofon zanim Walker czy Courtnee zdążyli zareagować. Rozpoznała ten głos.
— Hank, mówi Juliette. Co się dzieje?
— Mamy… doniesienia z środkowych pięter o wycieku jakichś oparów. Nadal tam jesteś?
— Nie, jestem w Maszynowni. O jaki wyciek chodzi? I skąd?
— Wyciek jest chyba na klatce schodowej. Stoję właśnie na platformie podestu i nic stąd nie widzę, ale słyszę w górze jakiś hałas. Brzmi jak wielki tłum. Ciężko rozpoznać, czy idą w górę czy w dół. Ale nie ma alarmu pożarowego.
— Przerwa. Przerwa.
Jakiś inny głos wciął się w ich rozmowę. Juliette rozpoznała w nim Petera. Domagał się pauzy, żeby móc coś powiedzieć.
— Mów, Peter.
— Jules, ja tu na górze też mam jakiś przeciek. W śluzie.
Juliette obejrzała się na Courtnee, która wzruszyła ramionami.
— Potwierdź, że masz w śluzie dym — powiedziała.
— Nie wydaje mi się, żeby to był dym. I to jest w śluzie, którą dodałaś, tej nowej. Czekaj. Nie… to dziwne.
Juliette zaczęła chodzić nerwowo pomiędzy stołami w warsztacie.
— Co jest dziwne? Opisz, co widzisz. — Wyobraziła sobie wyciek spalin, może z głównego generatora. Będą musieli go wyłączyć, a zapasowego nie było. Kurwa. Jej najgorszy koszmar. Courtnee obrzuciła ją chmurnym spojrzeniem, najwyraźniej chodziły jej po głowie podobne myśli. Kurwa, kurwa.
— Jules, żółte drzwi są otwarte. Powtarzam, wewnętrzne drzwi śluzy są otwarte. I ja ich nie otworzyłem. Jeszcze przed chwilą były zamknięte.
— A co z dymem? — zapytała Juliette. — Robi się coraz gęstszy? Trzymaj się nisko i zakryj twarz. Przyda się jakaś wilgotna szmatka…
— To nie dym. I jest go pełno za drzwiami twojej nowej śluzy. Te są ciągle zamknięte. Zaglądam właśnie przez szybę. Wszędzie ten dym. I… mogę wyjrzeć za żółte drzwi. Są szeroko otwarte. To… o, cholera…
Serce Juliette przyspieszyło. Ton jego głosu. Nie pamiętała, żeby Peter kiedykolwiek przeklinał odkąd go poznała, a przeżyli przecież wspólnie niejedno.
— Peter?
— Jules, zewnętrzne drzwi są otwarte. Powtarzam, zewnętrzne drzwi śluzy są szeroko otwarte. Patrzę na przestrzał przez śluzę i… chyba widzę rampę. Chyba patrzę na zewnątrz. Bogowie, Juliette, ja patrzę na zewnątrz…
— Musisz uciekać — powiedziała Juliette. — Zostaw wszystko tak jak jest i wynoś się stamtąd. Zamknij za sobą drzwi do stołówki. Uszczelnij je czymś. Taśmą albo lakiem, cokolwiek ci się nawinie. Zrozumiałeś?
— Tak. Tak. — Brzmiał na zdyszanego. Juliette wspomniała słowa Lukasa, który ostrzegał, że stanie się coś złego. Spojrzała na Walkera, który wciąż ściskał w garści nowe radio. Potrzebowała starego, przenośnego radia. Nie powinna była pozwalać mu na modyfikacje.
— Wywołaj Luke’a — poprosiła.
Walker bezradnie wzruszył ramionami.
— Próbuję.
— Jules, tu znowu Peter. W moją stronę wchodzi po schodach masa ludzi. Słyszę ich. To brzmi, jakby biegło pół silosu. Nie wiem, dlaczego idą w tę stronę.
Juliette pomyślała o tym, co mówił Hank — tłum na schodach. W razie pożaru wszyscy powinni chwytać za węże gaśnicze albo schronić się na jakimś bezpiecznym piętrze i czekać na pomoc. Po co mieliby pędzić na górę?
— Peter, nie dopuszczaj ich w okolice biura. Trzymaj ich z dala od śluzy. Nie wolno ci ich przepuścić.
Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Co zrobiłaby na jego miejscu? Trzeba tam wejść w kombinezonie i pozamykać drzwi. Ale to oznaczałoby otwarcie drzwi nowej śluzy. Drzwi nowej śluzy! Nie miało ich tam być. Pal licho dym, zewnętrzne powietrze miało teraz styczność z silosem. Powietrze z zewnątrz…
— Peter?
— Jules… Ja… nie mogę tu zostać. Wszystkim odbiło. Są w biurze, Jules. Nie… nie chcę do nikogo strzelać… nie mogę.
— Posłuchaj. Te opary to argon, prawda?
— No… może. Tak. Na to wygląda. Tylko raz widziałem napełnianie śluzy, przed twoim czyszczeniem. Ale tak…
Juliette aż pociemniało w oczach, zakręciło jej się w głowie. Butami nie dotykała już podłogi — unosiła się w powietrzu, pusta w środku, otępiała i na wpół głucha. Gaz. Trucizna. Uszczelka, która zniknęła z pojemnika na próbki. Tamten skurwiel z silosu pierwszego i jego groźby. Zrobił to. Zabijał ich wszystkich. Przez głowę przemykały jej tysiące bezużytecznych planów i pomysłów, beznadziejnych i spóźnionych. O wiele spóźnionych.
— Jules?
Nacisnęła przycisk mikrofonu, żeby odpowiedzieć Peterowi, ale po chwili dotarło do niej, że głos dochodził z urządzenia w rękach w Walkera. Z przenośnego radia.
— Lukas — szepnęła. Mgiełka wilgoci zakryła jej oczy, gdy sięgała po drugie radio.
34
— Jules? Cholera jasna. Miałem ściszone radio. Słyszysz mnie?
— Słyszę cię, Lukas. Co się tam, u diabła, wyprawia?
— O kurwa. O kurwa.
Juliette usłyszała jakiś brzęk i łoskot.
— Nic mi nie jest. Nic mi nie jest. Cholera. Czy to krew? Dobra, muszę dotrzeć do spiżarni. Jesteś tam jeszcze?