Выбрать главу

Charlotte poklepała się po piersi i wymacała identyfikator od Donny’ego. Wróciły wspomnienia buta, który wznosił się i opadał, wspomnienia ściany i podłogi upstrzonej plamkami krwi. Nie dali mu żadnych szans. Ale ona musiała coś zrobić. Nie mogła tu siedzieć wiecznie, słuchając szumu, słuchając jak giną ludzie. Donny powiedział, że jej identyfikator zadziała w windzie. Pokusa, by działać była nieodparta.

Zgasiła radio i zakryła je płachtą folii. Ustawiła krzesło tak, aby wyglądało na nieruszane i rozejrzała się po pomieszczeniu sterowania dronami, wypatrując śladów własnej bytności. Wróciła do sali sypialnej, otworzyła swoją skrzynkę z rzeczami i przejrzała ubrania. Wybrała czerwień reaktora. Kombinezon nie przylegał do ciała tak ściśle jak pozostałe. Wyciągnęła uniform i przeczytała imię na plakietce. Stan. Niech będzie Stan.

Przebrała się i wyszła do magazynu. W rozebranym dronie było mnóstwo smaru. Wzięła trochę na dłoń, wyszukała w pojemniku czapkę z daszkiem i poszła do łazienki. Męskiej. Kiedyś uwielbiała robić sobie makijaż. Było to w innym życiu, a ona sama była wtedy inną osobą. Nagle przestały ją interesować gry wideo i zaczęła dbać o wygląd; cieniowała policzki, żeby nie były takie pyzate. Było to zanim szkolenie podstawowe zrobiło z niej — na krótko — szczupłą i zahartowaną dziewczynę. Dwie tury służby pomogły jej odzyskać dawne ciało, przyzwyczaić się do niego, zaakceptować je, nawet pokochać.

Za pomocą smaru zamaskowała kości policzkowe. Nałożyła odrobinę na brwi, żeby wydały się pełniejsze. Paskudnym w smaku maźnięciem ukryła intensywną czerwień ust. Było to przeciwieństwo każdego wizażu, jaki wykonywała. Wepchnęła włosy pod czapkę i opuściła nisko daszek, a potem ułożyła kombinezon tak, żeby piersi wyglądały jak fałdy tkaniny.

Przebranie było żałosne. W jej oczach — kompletnie nieprzekonujące. Ale z drugiej strony, ona wiedziała. Czy w świecie niedostępnym dla kobiet ktoś będzie miał podejrzenia? Nie była pewna. Nie wiedziała. Żałowała, że nie ma tu Donny’ego, którego mogłaby zapytać. Wyobraziła sobie śmiech brata na jej widok i omal się nie popłakała.

— Tylko mi tu nie rycz — powiedziała swojemu odbiciu i delikatnie osuszyła oczy. Bała się, że łzy zrujnują makijaż. Ale one i tak popłynęły. Popłynęły i niczego nie popsuły. Były tylko kroplami wody, które prześlizgiwały się po tłustym smarze.

* * *

Gdzieś tu był schemat silosu. Charlotte przeszukała teczkę, którą Donny zostawił obok radia, ale tam go nie znalazła. Sprawdziła w sali konferencyjnej, gdzie jej brat godzinami ślęczał nad pudłami pełnymi dokumentów. W pomieszczeniu panował chaos. Większość jego notatek zabrano. Z pewnością zamierzali wrócić po resztę, pewnie rano. A może wejdą właśnie w tej chwili i Charlotte będzie musiała się wytłumaczyć ze swojej obecności:

— Przysłali mnie tu po… yyy… — Próbowała mówić grubym głosem, ale brzmiało to niedorzecznie. Przerzuciła jeszcze parę folderów i luźnych kartek. Spróbowała znowu, tym razem swoim zwykłym głosem, matowo, bez emocji. — Kazali mi zabrać to do recyclingu — wyjaśniła nieistniejącemu rozmówcy. — Tak? A na którym piętrze jest recycling? — zapytała samą siebie. — Nie mam, kurwa, pojęcia — przyznała. — I dlatego szukam mapy.

Znalazła mapę. Tyle że nie taką, co trzeba. Był to schemat pełen okręgów, z których wychodziły czerwone linie spotykające się w jednym punkcie. Poznała, że to mapa tylko po oznaczeniach: pionowo, wzdłuż lewej krawędzi biegł rząd liter, a u góry, poziomo, widniały liczby. Siły Powietrze przydzielały pilotom dzienne cele na tego rodzaju siatkach. Zjadała w stołówce bajgla, popijała kawą, a potem jakiś człowiek w D-4 ginął wraz z rodziną w nawałnicy ognia. Przerwa na lunch. Ser i szynka na bułce żytniej.

Charlotte rozpoznała te okręgi na siatce. To silosy. Leciała trzema dronami ponad takimi wgłębieniami. Za to czerwone linie były dziwne. Odbiegały od każdego silosu z wyjątkiem jednego w pobliżu środka; podejrzewała, że właśnie w nim przebywała. Donald pokazał jej kiedyś ten schemat, rozłożył go na wielkim stole, który teraz tonął pod warstwą luźnych kartek. Złożyła mapę i wetknęła do kieszeni na piersi. Szukała dalej.

Schemat silosu pierwszego gdzieś przepadł, ale znalazła coś niemal równie przydatnego. Wykaz personelu. Byli pogrupowani według rangi, przydzielonej zmiany, zawodu, poziomu mieszkalnego i poziomu, na którym pracowali. Wykaz miał rozmiary książki telefonicznej niedużego miasta i stanowił przypomnienie, jak wielu ludzi na zmiany obsługiwało silos. Nie ludzi — mężczyzn. Przemykając po imionach, Charlotte uświadomiła sobie, że to sami mężczyźni. Pomyślała o Sashy, jedynej kobiecie, która oprócz niej przebywała na obozie treningowym. Dziwnie było myśleć, że Sasha nie żyła — tak samo jak wszyscy mężczyźni z jej regimentu i wszyscy ze szkoły lotniczej.

Odszukała imię mechanika z sekcji reaktora i piętro, na którym pracował. Rozejrzała się w ogólnym rozgardiaszu za długopisem. Znalazła, zanotowała numer poziomu. Administracja, jak odkryła, znajdowała się na trzydziestym czwartym. Niestety, tam również pracował oficer łączności. Ciarki przeszły ją na myśl, że pomieszczenie komunikacji tkwiło tuż pod nosem ludzi, którzy tym wszystkim rządzili. Oficer ochrony pracował na dwunastym. Jeśli więzili Donny’ego, możliwe, że właśnie tam. Chyba że go z powrotem uśpili. Chyba że przebywał w miejscu, które tutaj robiło za szpital. Kriokomory były na dole, pomyślała. Pamiętała, że po przebudzeniu jechała windą w górę. Znalazła piętro, gdzie mieściło się główne biuro kriosekcji — wystarczyło namierzyć człowieka, który w nim pracował — ale ciała pewnie trzymano gdzie indziej. A może jednak?

Jej notatki szybko przerodziły się w chaotyczne gryzmoły, zgrubny zarys tego, co znajdowało się nad nią i pod nią. Gdzie jednak powinna rozpocząć poszukiwania? Nigdzie nie wspominano o magazynach z częściami zapasowymi, które plądrował jej brat, pewnie dlatego, że nikt na tych piętrach nie pracował. Zaczęła od nowa. Na czystej kartce narysowała walec i sporządziła najlepszy schemat jaki mogła, zaznaczając piętra, o których wiedziała od Donny’ego i z wykazu personelu. Plan zaczynał się od stołówki na samym szczycie i kończył na biurze kriosekcji; niżej jej notatki nie sięgały. Największe nadzieje pokładała w pustych poziomach. Część z nich musiała mieścić przechowalnie i magazyny. Lecz równie dobrze po otwarciu drzwi windy mogła zobaczyć salę pełną facetów rżnących w karty — czy co tam robili, żeby zabić czas, zabijając jednocześnie świat. Nie mogła sobie pozwolić na rzut kośćmi; potrzebowała planu.

Wpatrywała się w mapę i rozważała różne opcje. W jednym miejscu bez wątpienia znalazłaby mikrofon, a było to pomieszczenie łączności. Spojrzała na zegar na ścianie. Szósta dwadzieścia pięć. Pora kolacji i koniec zmiany, spory ruch. Charlotte dotknęła twarzy w miejscu, gdzie smarem zatuszowała kości policzkowe. Pewnie nie powinna się stąd ruszać przed jedenastą. A może lepiej byłoby zniknąć w tłumie? Jak wyglądało życie poza magazynem? Przechadzała się nerwowo, gryząc się z myślami.

— Nie wiem, nie wiem — powiedziała, testując swój nowy głos. Brzmiała na przeziębioną. To był najlepszy sposób: udawać przeziębienie.