Выбрать главу

Zapadła cisza. Tamci nic nie mówili, tak jakby trawili w sobie gniewne wyrzuty Marcusa.

– Dobrze, możesz uważać, że przekonałeś nas – oznajmił siogun. – Nim wyruszysz w swą misję, pierwej zostaniesz z nami związany na śmierć i życie. To nasz warunek. Pewien jesteś, żeś gotów przyjąć chrzest?

– Tak, Wasza Dostojność – odparł Marcus i w duchu odetchnął z ulgą; a więc kupili jego historię. Nie umrze na palu jak ludzie Cypriana. – Udasz się zatem teraz do jednej z naszych świątyń, gdzie kapłani Boga w Trójcy Jedynego wprowadzą cię w tajniki wiary prawdziwej. – Siogun zamilkł i z powrotem zesztywniał w uroczystej pozie.

Marcus poruszył się niecierpliwie, przekonany, że posłuchanie dobiegło końca. Książę Tsuomi powstrzymał go jednak uspokajającym ruchem uniesionej dłoni.

– To ostatnie pytanie. Wiele win ma Rzym wobec twego ludu, ale powiedz mi, cóż uczynił tobie samemu, retorowi Marcusowi, że go tak nienawidzisz?

Marcus, rozdrażniony, zacisnął zęby; ten cholerny Nipuańczyk był groźniejszy, niż sądził: potrafił sięgnąć głęboko, dna duszy. Byle co go nie zadowalało, żądał najsekretniejszych motywów. Tego nie przewidział w żadnym z obmyśliwanych wariantów.

– Uczynił mnie człowiekiem małym – odpowiedział po przeciągającej się chwili.

Książę Tsuomi przyglądał mu się z namysłem, jakby widział przed sobą zwierzę nie znanego do tej pory gatunku.

– I w ten sposób chcesz odzyskać wielkość?

Nic na to nie potrafił rzec. Tsuomi odprawił go lekceważącym gestem ręki, z tyłu z szurgotem rozwarła się ściana. Marcus skłonił się nisko, wstał i spiesznie odszedł, myśląc z niepokojem o cieniu drwiny, jaki usłyszał w pozornie beznamiętnym głosie księcia. Audiencja była skończona.

Siedem następnych dni spędził w skromnie urządzonym pawilonie – wstręt do wygód jawił się Marcusowi najbardziej widoczną cechą Nipuańczyków – położonym na zapleczu świątyni pod wezwaniem świętego Donata, największej z czterech znajdujących się w Narze. Pod żadnym pretekstem nie wolno mu było go opuszczać. Codziennie przychodził jeden z licznych donatystycznych kapłanów i w długich rozmowach objaśniał mu doktrynę panującego na Wyspach Kościoła. Wbrew pozorom okazała się prostsza, niż pierwej przypuszczał.

Świat według religii donatystycznej dzielił się hierarchicznie na trzy komplementarne sfery. Najniżej znajdowało się Królestwo Szatana, odpowiednik Hadesu czy raczej Tartaru w greckiej mitologii, gdzie strącane były na wieczne męki dusze potępione – w pierwszym rzędzie te, które odmawiają przyjęcia objawienia świętego Donata. Wyżej znajdował się materialny wymiar ziemski, ze stanem idealnym w postaci Królestwa Bożego, wspólnoty państwowo-religijnej, którą kiedyś usiłował stworzyć w Palestynie Chrystus, a co, wedle zapewnień nauczających Marcusa kapłanów, dokonywało się obecnie na Wyspach. Nad ziemską sferą unosił się gdzieś w eterze byt trzeci, Królestwo Niebios, wieczysta nagroda dla dusz wyniesionych, którym władał boski Triumwirat w postaci Boga Ojca, Chrystusa Syna i Amaterasu Matki.

Włączenie do chrześcijańskiego panteonu miejscowej bogini słońca było niewątpliwie sprytnym, jeśli nie genialnym posunięciem. Dzięki niemu donatyści uzyskali sankcję religijną ze strony sinto, politeistycznej religii przedtem na Wyspach panującej, która została po prostu wchłonięta do nowego Kościoła, wraz ze znaczną częścią dawnego ceremoniału i – co ważne – boską czcią dla cesarza, owego mikada, który nadal zgodnie z tradycją pozostawał Synem Niebios, cielesną emanacją wspomnianego boskiego Triumwiratu.

Marcus w tym miejscu zapytał ze starannie maskowaną ciekawością, jaki jest wkład Syna Niebios w rządzenie ziemskim państwem, na co usłyszał odpowiedź, iż cesarz jest pogrążony w nieustannych modłach, celem utrzymania kontaktu ze swymi boskimi Rodzicami, stąd ciężar bezpośredniego władania zrzucił na innych, którzy czynią to zgodnie z wiedzą objawioną bezpośrednio takim donatystycznym świętym, jak Donat czy Petyliusz. Marcus pomyślał wówczas mimochodem, że tkwi w tym zarodek przyszłego konfliktu, gdyby cesarz zrezygnował ze swej kontemplacji i powołując się na bezpośrednią sankcję Nieba, zechciał objąć władzę na ziemi. Z takim obrotem sprawy musieli się też liczyć i Sogo, skoro od czasów cesarza Tenchi dwór pozostawał w pełnej izolacji, właściwie wyrugowany z Nary i przebywający w specjalnie wybudowanym kompleksie pałacowym, ukrytym w rozległych ogrodach położonych u podnóży odległego od stolicy górskiego pasma, dozorowany przez najbardziej zaufanych ludzi. Mimo to nadal rządzono w imieniu mikada, wszystkie dekrety siogun ogłaszał, mieniąc się cesarskim pełnomocnikiem. Prawdopodobnie Sogo potrzebowali dla swej władzy cesarskiej, boskiej sankcji. Czyżby lud na Wyspach nie był jeszcze dość zdonatyzowany?

Oczywiście nie powiedziano Marcusowi tego wprost, sam to sobie wykoncypował, trawiąc wieczorami całodzienne nauki i odsiewając ziarna od plew. Inną ciekawą rzeczą wydał mu się system społeczny Bożego Królestwa, swą sztywną hierarchicznością odzwierciedlający donatystyczny system metafizyczny. Nie znano wśród Nipuańczyków zjawiska przechodzenia do wyższej kasty, choć zdarzały się degradacje, zwykle zakończone rytualnym samobójstwem. Tak tedy na dole piramidy wyspiarskiej społeczności znajdowali się chłopi, pozbawieni wszelkich praw, uprawiający w znoju nadaną im ziemię, która w całości należała do Nieba, a konkretniej do mikada, jako widomego jego przedstawiciela. Niewiele więcej od nich znaczyli zamieszkujący nieliczne miasta kupcy i rzemieślnicy, ściśle kontrolowani przez państwo. Nad nimi stali urzędnicy wojskowo-cywilni, zwani samurajami; Marcusowi wydali się odpowiednikiem szlachty na poziomie ekwitów, z tym że byli wielekroć liczniejsi i znacznie bardziej wpływowi. Zajmowali się wykonywaniem rozkazów sioguna i codzienną administracją kraju, stanowili też trzon armii. Nad nimi stał wreszcie sam siogun wraz z donatystycznym klerem, ściśle ze sobą zespoleni, ponieważ był on zarazem dziedzicznym biskupem Nary, co automatycznie czyniło go zwierzchnikiem całego wyspiarskiego Kościoła. Reszta stanowisk nie była dziedziczna, niemniej jednak dysponował nimi siogun, obsadzając ludźmi z rodu Sogo. Teoretycznie wyżej jeszcze był cesarz i rody dworskie, wegetujące tajemniczym życiem w ukrytym u podnóża gór pałacu.

Słuchając o tym społecznym urządzeniu kraju Nipu, Marcus nie mógł się oprzeć wrażeniu, iż główną funkcją donatystycznego kleru jest izolowanie cesarza od jakiegokolwiek wpływu na masy wiernych i zarazem jego poddanych. Stworzona przez nich organizacja religijna całkowicie wypełniała założone doktryną cele – imię cesarza zrównano w praktyce z takimi niepojętymi dla zwykłego człowieka abstraktami, jak jego boska matka, Amaterasu. Marcus poważnie zastanawiał się, czy nie jest to czynione w sposób znacznie bardziej, niż się z pozoru zdawało, zamierzony, z myślą o późniejszym włączeniu cesarza i jego rodu na trwałe do boskiego panteonu. Miejsce bogów jest na Olimpie; nie ma nic groźniejszego niż bóg, który żyje – czyż nie dlatego uśmiercono Chrystusa?

Tych podstawowych mechanizmów rządzących donatystycznym Królestwem Bożym raczej domyślał się, niż dowiadywał, dzięki zastosowaniu elementów sofistycznej analizy. Bał się zadawać niektóre pytania, zwłaszcza o początek schizmy i wspólne dzieje z chrześcijanami apostolskimi; nie chciał, aby wiedziano o jego znajomości pewnych spraw. Okrucieństwo, z jakim potraktowano ludzi Cypriana, dowodnie świadczyło, iż uważano ich za poważną konkurencję. Gdy o tym rozmyślał, nie mógł się pozbyć pewnego niepokoju – nie potrafił oto zrozumieć, dlaczego Gajusz pozwolił mu na długą nocną rozmowę z ostatnim biskupem. Czyżby krył się za tym jakiś tajemniczy zamysł?