Winda zatrzymała się na piętnastym, ostatnim piętrze. Brzyski poprowadził Patera do drzwi mieszkania. Otworzył je, lecz nie wszedł do środka. Sięgnął do kieszeni marynarki i podał koledze lateksowe rękawiczki.
– Nie pozwoliłem niczego ruszać, dopóki nie przyjedziesz. Dyktafon Mielnika leży nieodsłuchany, jego pamiętnik nie był otwierany. To robota dla ciebie. Znasz się dobrze na komputerach? Potrafisz wszystko odczytać z twardego dysku czy mam ci kogoś przysłać do pomocy?
– Zobaczymy. Jeśli nie dam sobie rady lub będą jakieś hasła albo zabezpieczenia, poproszę cię o przysłanie komputerowca.
– Jadę do domu. Jakby co jestem pod komórką. Dzwoń, kiedy chcesz albo kiedy mam cię stąd zabrać.
– Dzięki, Jacek.
– Nie dziękuj. Morderstwo w Jelitkowie to twoja sprawa. I ty ją zakończysz. – Brzyski się uśmiechnął. – Pamiętaj o przysłudze oddanej ci przez przyjaciół.
– Masz to u mnie. – Pater wciągał za ciasne rękawiczki.
– Dobrze, że to wszystko trafiło akurat na Wrocław i na ciebie, a ty pamiętałeś nasze rozmowy w Legionowie.
– To żaden szczęśliwy traf, Jarek – Brzyski spojrzał uważnie na kolegę. – Zadzwoniłby do ciebie pierwszy lepszy policjant, który by wszedł do tego mieszkania. Mógłby ciebie nie znać i nie wiedzieć nic o tej całej sprawie, a i tak by do ciebie zadzwonił. Chyba że byłby ślepy. Wiesz, czyje zdjęcie z podpisem wisi na jednej ze ścian obok zdjęć tych dziewczyn z Jelitkowa? Twoje.
28
Piąta nad ranem. Parna noc zamieniła się w parny dzień. Mieszkanie Mielnika było oświetlone przez wschodzące słońce. Czerwona poświata raziła zmęczone, opuchnięte oczy Patera.
Nie wiedział, jak nazwać targające nim uczucie. Mógł je tylko porównać do kacowej depresji – kiedy po pijackich euforiach nadchodzi bolesny bezwład i wściekłość na samego siebie; świadomość, że alkohol najpierw uwiódł, a potem rzucił w błoto. Pater, kiedy otrzymał wiadomość z Wrocławia, że człowiek z tartaku został zidentyfikowany, a w jego domu znaleziono materiały wskazujące, że śledził zamordowane w Jelitkowie Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską, pozwolił się uwieść nadziei, więcej: pewności. Że oto zbliża się do kresu najgorszego śledztwa w swoim życiu. Że oto sprawa zostanie wyjaśniona, a on sam uzyska przeraźliwą i krzepiącą wiedzę – dowie się, kto zabił, kto doprowadził do rozbicia jego małżeństwa, kto osamotnioną Izę rzucił w ramiona skwapliwego pocieszyciela, a Patera dobijał każdej nocy snami o bladych ciałach dziewcząt, oblepionych włosami i pływających w zielonej morskiej wodzie. Lecąc samolotem, Pater zacierał ręce z radości, że przeznaczenie dosięgło jakiegoś bydlaka, za karę wysuszonego na wiór w tartaku. Jadąc samochodem z Brzyskim, wył w duchu z radości, sądząc, że zaraz znajdzie niepodważalne dowody, że Mielnik zabił w Jelitkowie obie studentki. Już widział oczami wyobraźni, jak wraca z Wrocławia do Gdańska, kładzie na biurku komendanta Cichowskiego podanie o zwolnienie z pracy i jedzie na wakacje do Grecji z Joanną. Co go obchodzi jakiś Naśladowca, jakiś Traszka w kapturze kata, kiedy ostatecznie została rozwiązana sprawa z Jelitkowa!
Westchnął ciężko. Otóż sprawa z Jelitkowa nie została rozwiązana. Rzeczywiście w wysprzątanym mieszkaniu Jana Mielnika było wiele zdjęć Agnieszki Bagińskiej i Karoliny Lisowskiej, przypiętych pineskami do korkowej tablicy w kuchni. Był też portret nadkomisarza Jarosława Patera w mundurze galowym, wycięty z kserokopii strony z „Przeglądu Policyjnego”. W kartonowych teczkach znajdowało się mnóstwo kserówek artykułów prasowych o zamordowanych w Jelitkowie studentkach. Były tam sensacyjne doniesienia z brukowców, zaopatrzone w zdjęcia ociekające dorysowaną krwią, były subtelne analizy z opiniotwórczych tygodników, były również odręczne notatki z telewizyjnych programów informacyjnych – pieczołowicie opatrzone datą oraz informacją o prezenterze, relacjonującym dane zdarzenie i wygłaszającym daną opinię. W komputerze znajdowały się skany artykułów z internetowych archiwów prasowych. Wszystkie te informacje dotyczyły zabójstwa Bagińskiej i Lisowskiej. Świadczyły o chorobliwym zainteresowaniu Mielnika całą sprawą. Mogły dowodzić jego winy. Ale jego pamiętnik i nagrania w dyktafonie całkowicie ją wykluczały.
Wstał i podszedł do okna balkonowego. Spojrzał na budzące się miasto. Pobliską trasą szybkiego ruchu pędził motocykl, wyjąc wściekle. Do sklepu „Biedronka” zbliżał się samochód dostawczy. Na przystanku pod sklepem nocnym gromadzili się pijacy, których kac wygnał z domu. Zwykły letni dzień. Zwykły letni dzień, w którym – jak zawsze – ktoś zostanie zabity.
Przemywając zimną wodą opuchnięte oczy, przypomniał sobie własne słowa, których nie pozwolił Kuleszy zacytować we „Fregacie”. „Musimy przewidywać małe porażki w działaniu, lecz wierzyć jednocześnie w sukces końcowy działania. Uchroni nas to przed małymi frustracjami i pozwoli ze spokojnym umysłem powitać wielki sukces”. Czytając pamiętnik Mielnika i słuchając nagrań z jego dyktafonu, Pater czuł, że zamiast euforii wielkiego sukcesu przepełnia go gorycz wielkiej frustracji. Poczuł coś jeszcze. Podszedł do ściany i po raz drugi w ciągu ostatniej godziny poczuł zimny dreszcz na plecach. Między zdjęciami zamordowanych dziewczyn znajdowała się fotografia o słabej rozdzielczości. Albo taka, którą ktoś powiększył na kiepskiej kserokopiarce. Na zdjęciu był Jarosław Pater. Szpilka przebijała oko policjanta.
„Zupełnie jakby chciał przez to powiedzieć, że byłem ślepy”, pomyślał nadkomisarz.
29
Wątpliwości dopadły go poprzedniego dnia, tuż po starcie samolotu, kiedy jeszcze był pewien, że Mielnik jest mordercą z Jelitkowa. Gorączkowo próbował sobie przypomnieć, kiedy został wezwany do suszarni, do tartaku. Z pewnością nastąpiło to wcześniej, niż na plaży we Władysławowie znaleziono ciało Seredy. A przecież ten, kto zamordował dziewczynę we Władku, był także mordercą z Jelitkowa. W tym momencie pojawiła się myśl, która sprawiła, że zaczerwienił się ze wstydu. Mielnik nie mógł zamordować Seredy, ponieważ w momencie jej śmierci już nie żył! Chyba że…
Chyba że Pater zupełnie się myli. Taki sam wzór tatuaży, zbliżony wiek dziewczyn i podobieństwo miejsc, gdzie znaleziono zwłoki, a także sposób, w jaki zadano śmierć w Jelitkowie i we Władku, mogą być wynikiem zbiegu okoliczności. Tyle że takim przypadkom niepodobna dać wiary. Pozostawała jeszcze jedna możliwość. Pater obsesyjnie trzymał się hipotezy, że morderca działał sam. A przecież w Jelitkowie znaleziono dwa ciała. Pozostawienie dwóch ciał na plaży było pewną trudnością dla kogoś działającego w pojedynkę. Co innego, jeśli działali we dwóch, a jednym z nich był Mielnik.
Dlaczego więc zginął? Może ten drugi zaplanował zabójstwo Seredy, a Mielnik miał już dość. Albo targały nim wyrzuty sumienia i został uciszony raz na zawsze.
Pater trzymał się tej myśli, dopóki nie zaczął przeglądać notatek pozostawionych przez ufoludka.
Oczy piekły go tak, jakby właśnie wtarł w nie sobie mielony pieprz. Po raz trzeci czytał zdanie po zdaniu, akapit po akapicie, nerwowe, lekko pochylone pismo. Ciekawe, czy nauczyciel z takim charakterem pisma może uczyć rysunku technicznego? Chyba że bardzo zdziwaczał od sprawy Jelitkowa, jak przypuszczał Brzyski.
Musiałem spłacić dług. Można tak powiedzieć. Tak. Nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Musiałem się w nie wcielić. Krążyłem ulicami, które kiedyś świetnie znałem, chodziłem śladami tych dwóch dziewczyn. Poznałem rozkład dnia, ulubione knajpy i przyjaciół. Wiedziałem, że nie mogę zawieść.
To jeszcze o niczym nie świadczy. Podobnie jak powycinane nekrologi i artykuły. Wstał, podszedł do korkowej tablicy i popatrzył na zdjęcie wiszące na ścianie. Swoje zdjęcie. Nie musiał wracać do stołu. Tego fragmentu nauczył się już na pamięć.