Выбрать главу

Leżał teraz koło niej i owijał wokół palców jej gęste włosy. Pochrapywała cicho. Pozostawił w spokoju jej włosy i lekko się od niej odsunął. Potem wyśliznął się spod kołdry i cicho wstał z łóżka. Zaczął się ubierać.

„Przyjdę do ciebie rano”, mówił w myślach, patrząc na śpiącą kobietę. „Z kwiatami. A teraz dorwę tego skurwysyna”.

Kiedy naciskał na klamkę, usłyszał jej głos.

– Co miałeś myśli, mówiąc, że ta ballada rockowa jest długa? Chciałeś powiedzieć, że zdążysz wszystko zrobić, nie? Mnie dmuchnąć i jego zaaresztować? A może ja chcę, żebyś został? Może chcę, żebyś mnie pogłaskał po plecach?

– Będę u ciebie rano. – Uśmiechnął się sztucznie w ciemności. – I obudzę cię pocałunkiem. A potem będziemy się kochać. Tak jak dzisiaj. To było wspaniałe. A potem będę cię głaskać. Wszędzie. Teraz muszę iść po tego grajka.

– Jestem dla ciebie przerywnikiem, co? – Joanna podniosła glos. – Odpoczynkiem wojownika? Bawisz się w policjantów i złodziei, a w przerwie, tak dla rozrywki, bzykniesz sobie jakąś pigułę?

– Rano – powiedział Pater i wyszedł.

Kiedy szedł ulicą, usłyszał huk otwieranego okna. Ujrzał w nim Joannę.

– Nie obudzisz mnie pocałunkiem, gnoju! – krzyczała. – Klamkę pocałujesz, nie mnie! A kochać to się będziesz z własną ręką!

Zatrzasnęła okno. Jakiś podpity facet zatrzymał się obok Patera.

– Ta to ma temperamencik, co? – zagadał. – W łóżku to chyba wulkan, nie?

Pater nie słyszał tych słów. Zastanawiał się, ile promili może mieć w sobie. Po intensywnym namyśle doszedł do wniosku, że niewiele. Skierował się do swojego samochodu. Pojemnik ze sprayem na szerszenie wciąż stał na masce. Schował go do środka i zapalił silnik.

35

Bar „Amber” w Chłapowie był już nieczynny i obsługa go sprzątała. Nie chcąc się czuć jak w saunie, kelnerki pootwierały wszystkie okna i drzwi. W obawie przed spóźnionymi gośćmi i natrętnymi pijakami w drzwiach postawiono dwa drewniane barowe stołki.

To na nich opierał teraz ręce Pater i lustrował wnętrze lokalu. Zirytowało go, że żaden z telefonów jego ludzi nie odpowiada. Nie był też szczęśliwy, że komendant Banasiuk najwyraźniej nie ma policyjnego zwyczaju spania z włączoną komórką. Próbował zebrać myśli.

Oprócz sprzątających dwóch kelnerek dostrzegł dwóch młodych ludzi, którzy pakowali do pudeł instrumenty. Kolejny siedział na stołku perkusisty, śmiał się cienko i głośno. W mlodzieńcu chowającym gitarę do futerału Pater rozpoznał człowieka, który grał When The Smoke Is Going Down. Do tej ballady Pater tańczył z Joanną. Kelnerka ze ścierką patrzyła przez chwilę na Patera, a potem się do niego zbliżyła.

– Już zamknięte – warknęła. – Proszę pójść pić gdzie indziej!

Pater pokazał kelnerce policyjną blachę, po czym powiesił ją sobie na szyi. Kopnął w stołki i wszedł do lokalu. Zapadła cisza. Cienki śmiech perkusisty urwał się nagle.

– Policja – powiedział Pater i wymierzył palcem w gitarzystę. – Pańskie dokumenty.

Młody człowiek miał krótkie włosy, farbowane na czarno. Na jego piersiach wisiał srebrny pentagram. Nosił obcisły czarny T-shirt bez żadnych ozdób i napisów. Ręce miał umięśnione i wytatuowane. Jego paznokcie również były czarne. Pater zastanawiał się, czy czarny ma również język. Gitarzysta nie zareagował. Stał i wpatrywał się w Patera.

– Chcesz mnie zahipnotyzować? – zapytał Pater. – Wydaje ci się, że jesteś demoniczny?

– Won stąd! – powiedział wolno młodzieniec.

Jego koledzy z zespołu stanęli obok niego i również wpatrywali się w Patera. Kelnerki przestały sprzątać ze stołów.

– Mogę ci, cwelu, załatwić drugą taką blachę. – Ton głosu gitarzysty był lodowaty. – Na moim bazarze za trzy dychy! A teraz wypierdalaj stąd!

Wszyscy trzej ruszyli na Patera. Ten uświadomił sobie, że jego prawie nieużywany pistolet P-83 został w tymczasowej kwaterze. Poczuł wilgoć na czole i kamień w żołądku.

– Co, gościu? – Gitarzysta zaciskał pięści. – Już śmierdzisz ze strachu?

– Nie chcę tu żadnych kłopotów, Muflon – powiedziała kelnerka i wskazała głową na Patera. – Jeśli to jest naprawdę glina, to jeszcze tutaj przyjdzie z innymi. Ja tu mieszkam przez okrągły rok i nie chcę mieć problemów z psiarnią.

– Jaki glina, laska? – warknął domniemany Traszka. – Przecież widzisz, że to jakaś stara spocona ciota! Bluzgasz mu, a on stoi jak chuj!

Kamień w żołądku Patera stał się bryłą betonu, a pot nadal płynął mu po spieczonej słońcem twarzy. Najchętniej obmyłby teraz policzki wodą. Zimna woda była jego marzeniem. Powstrzymałaby nadchodzącą wściekłość. Ale w pobliżu nie było kranu z wodą.

Wyszedł powoli z knajpy i ruszył do swojego samochodu. Wsiadł, otworzył skrytkę i wyjął rozpylacz na szerszenie.

Czekał.

Po piętnastu minutach domniemany Traszka wyszedł z knajpy w towarzystwie jednej z kelnerek. Obejmował ją wpół, a w drugiej ręce dźwigał gitarę. Pater wysiadł cicho z samochodu i ruszył za młodymi ludźmi. Kelnerka go usłyszała, obejrzała się za siebie i dała kuksańca swojemu chłopakowi.

– Patrz, Muflon, ten kundel się przyczepił – powiedziała.

Gitarzysta obejrzał się za siebie. Przed nim stał Pater i trzymał coś w wyciągniętej ręce. Muflon nie zdołał jednak dostrzec tego przedmiotu. Jego oczy pokryły się łzami, a płuca wciągnęły piekące powietrze. Słyszał jeszcze krzyk swojej dziewczyny. A potem poczuł pierwszy cios w głowę.

36

Wieloch i Kulesza mieszkali na kutrze rybackim w porcie. Ten osobliwy nocleg zawdzięczali niejakiemu Kapitanowi Piratowi, który był atrakcją turystyczną i ważną osobistością Władysławowa. Pierwszą funkcję pełnił, paradując w marynarskim stroju ulicami miasta, a jego potężna siwa broda, opaska na oku oraz wielki sygnet przyciągały liczne spojrzenia. W ważnych momentach dla miasta Pirat zakładał jedno z odświętnych ubrań, w których prezentował się lepiej niż cała polska admiralicja razem wzięta. Kapitan Pirat był jednak nie tylko żywym marynarskim symbolem miasta, lecz również biznesmenem. Wśród wielu interesów, które prowadził, była również organizacja morskich połowów dorsza. Podczas sezonu kilka razy w tygodniu jego trzy kutry zapełniali mężczyźni, ubrani w panterki i uzbrojeni w wędki, i płynęli na pełne morze, gdzie z lepszym lub gorszym skutkiem łowili dorsze.

Kapitan Pirat nie był zatem wniebowzięty, kiedy komendant Banasiuk poprosił go o tymczasowe wypożyczenie jednego z kutrów jako pływającego mieszkania. Komendant tłumaczył swą osobliwą prośbę brakiem wolnych kwater dla dwóch policjantów, którzy prowadzą bardzo ważną sprawę. Kapitan Pirat po krótkim wahaniu zgodził się, parafrazując biblijne przysłowie, że „nie samym chlebem żyje człowiek, lecz także dobrymi kontaktami z policją”. Jeszcze tego samego dnia ulokował Wielocha i Kuleszę w kutrze należącym do swojego znajomego, a ostatnich wątpliwości pozbył się, gdy Wieloch okazał mu ważną legitymację sternika morskiego. I tak policjanci, niczym przed laty Don Johnson, ich telewizyjny odpowiednik z Miami, zamieszkali w osobliwej kwaterze, w której smród ryb na zawsze wrósł w ściany. Nie dawał on im zasnąć, toteż musieli aplikować sobie jakieś środki nasenne. Najskuteczniejszym i najlepiej im znanym był oczywiście alkohol w chmielowej postaci. Kulesza wprawdzie od piwa wolał wódkę, ale Wieloch szybko go przekonał, że piwo jest lepsze na sen, przytaczając opowieści o tym, jak małym dzieciom na śląskich wsiach dawano do ssania nasączone piwem pieluszki.