A zatem codziennie przed snem pili piwo, a nazajutrz stwierdzali, że jego ilość ma skutki zgoła nielecznicze. Pater wygłosił im kazanie na ten temat i zabronił wypijać więcej niż jedno piwo przed snem, twierdząc, że mają w środku nocy być gotowi na wszystko – nawet na kierowanie samochodem. Podwładni Patera nie przejęli się zbytnio tym rozkazem, który odniósł tylko ten skutek, że kupili sobie dużo opakowań miętowej gumy do żucia.
Wieloch, ukołysany do snu chmielowym napojem, śnił o swoich rybnickich familokach, kiedy poczuł szarpanie za ramię. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą Kuleszę.
– Pater – powiedział Kulesza.
– Co, dzwoni? – zapytał półprzytomny Wieloch, szukając odruchowo gumy do żucia. – Co się stało?
– Nie, nie dzwoni – odparł Kulesza. – On tu jest! I to nie sam!
37
Chciałbym wam kogoś przedstawić – wysapał Pater, podchodząc do bagażnika. Czasem wołają na niego Muflon, czasem Krystian Rosenkreutz, a tak naprawdę to Filip Traszka. Uważajcie. – Pater zapukał w pokrywę bagażnika. – Skurwysyn jest gorszy od szerszeni.
Wieloch i Kulesza patrzyli na swojego szefa w milczeniu. Pater otworzył bagażnik.
– Wysiadaj, Filip. Pogadamy.
Traszka wygramolił się z bagażnika. Spojrzał z nienawiścią na Patera, zamachnął się i w tej samej chwili poczuł, że coś twardego miażdży mu jądra. Był to futerał z gitarą trzymany przez Wielocha.
– Spokojnie, szmaciarzu – szepnął Wieloch, po czym razem z Kuleszą wzięli Traszkę pod ręce i rzucili niczym worek na nabrzeże, tuż obok kutra WŁA-236.
– Bierzcie gnoja! – polecił Pater.
Chwilę później bezwładne ciało Traszki kołysało się na pokładzie.
– Co z nim zrobimy, szefie? – zapytał Wieloch.
Pater spojrzał na leżącego w pozycji embrionalnej chłopaka.
– Przesłucham go. Ale nie tutaj. – Rozejrzał się. – Jego krzyk za bardzo niósłby się po nabrzeżu. O szóstej rano – spojrzał na zegarek – wypłyniemy. A teraz weźcie go na dół i pilnujcie. I żeby żaden z was nie próbował czegoś na własną rękę!
Wieloch z zakłopotaniem podrapał się w głowę.
– Wypływamy? Wprawdzie ja mam papiery, ale…
– Nie ma żadnego ale. Załatw, co trzeba, byśmy wypłynęli.
Traszka uniósł głowę i zaraz but Wielocha przygwoździł go do pokładu.
– Nie powiedziałeś, szefie, co z nim zrobimy? Że go przesłuchamy, to jasne… Co potem?
– Potem? – Pater chwycił futerał z gitarą. – Wszystko zależy od ciebie, Filipie. – Ukucnął obok chłopaka. – Jeśli nie usłyszę tego, co chcę, zanurkujesz, by szukać swojego instrumentu.
Podszedł do burty. Po chwili rozległ się cichy plusk i futerał znikł w toni sinej jak ciało tonącego człowieka.
38
O piątej trzydzieści przy kutrze rybackim WŁA-236 pojawił się nieznany Paterowi mężczyzna. Nadkomisarz obserwował, jak Wieloch, trzymając rękę na ramieniu nieznajomego, spaceruje z nim wzdłuż nabrzeża. Mężczyzna kilka razy zatrzymywał się i zaczynał gwałtownie gestykulować, ale za każdym razem pojednawcze gesty czynione przez Wielocha odnosiły właściwy skutek. Pater widział, jak Wieloch sięga w pewnej chwili do kieszeni, wyjmuje kartkę oraz długopis i zaczyna coś notować. Po kwadransie aspirant wrócił na pokład.
– Jezu! – Otarł czoło. – Udało się! Mam dane załoganta, które muszę zgłosić w bosmanacie. Ale tego kutra drugi raz już nie dostanę.
Wypłynęli. Była siódma rano, gdy Wieloch wyłączył silnik. WŁA-236 dryfował na pełnym morzu, a Pater czuł każde smagnięcie wiatru.
– Przyprowadźcie go! – krzyknął. – Już czas, byśmy porozmawiali z naszym przyjacielem.
Filip Traszka wszedł na pokład, spojrzał na Patera i mrugnął do niego okiem. Nadkomisarz chwycił go za ramiona i z całej siły popchnął. Traszka uderzył o reling i krzyknął. Kajdanki na nadgarstkach zachrobotały przy zderzeniu z metalową częścią kutra.
– Chryste! On mógł wypaść! – krzyknął Kulesza.
– Masz rację, mój błąd. – Pater podbiegł do chłopaka i rzucił nim o pokład. – Za wcześnie, by się tam znalazł.
Kutrem zakołysało, Pater zachwiał się i poczuł, że ma mokre do kolan spodnie.
– Słuchaj, Filipie – szarpnął Traszkę za włosy, wyciskając z nich wodę – nikt nie wie, gdzie jesteś. Ta barmanka, z którą wyszedłeś, jest z pewnością tak przerażona, że dostała nagłego ataku amnezji. Uwierz mi – znów szarpnął Traszkę za włosy – ona już o tobie zapomniała. W porcie też nie wiedzą, że Filip Traszka znalazł się na rybackim kutrze.
Pater otarł wodę z ust i poczuł smak soli. Popatrzył na linię horyzontu, wziął wdech i zapytał:
– Dlaczego, Filipie, to zrobiłeś? Dlaczego je zabiłeś?
Z ust Traszki dobyło się rzężenie, które przekształciło się w śmiech.
– Pojebało cię?! O co ci chodzi, facet!
– Trzy dziewczyny. – Pater wbił mu kolano w żebra. – Trzy dziewczyny – powtórzył. – Dlaczego je zabiłeś?
W oczach Traszki ujrzał przerażenie.
– Nikogo nie zabiłem! Złożę na was skargę! Jeśli rzeczywiście jesteście z policji! W co raczej nie wierzę!
Fala podniosła kuter, Pater zachwiał się i zrobił trzy kroki do tyłu, by utrzymać równowagę. Widział tylko, że Wieloch, z nienaturalnymi wypiekami na twarzy, zbliża się do Traszki, zakłada mu na głowę plastikowe wiaderko na złowione ryby i zaczyna w nie z całej siły kopać.
– Zabijesz go! – wrzasnął Pater i w tej samej chwili poczuł, jak lodowata fala rzuca go na pokład.
39
Była siódma trzydzieści, gdy Pater, stojąc na ugiętych nogach, przytrzymywał się relingu. Jego twarz przybrała jasnozielony odcień, a ciałem wstrząsały skurcze.
– Napij się wódki. – Wieloch stanął obok z plastikowym kubkiem wypełnionym przezroczystym płynem. – Ciepła, bo ciepła, ale tak oszukasz błędnik. I nie patrz na fale, ale na linię horyzontu. Trochę dziś kołysze na Bałtyku, jest piątka, a to – wskazał na kuter – to jest łupinka.
– Piątka? – wydusił Pater.
– Pięć w skali Beauforta.
Pater odwrócił się gwałtownie, zamknął oczy i wypił wódkę. Czuł, jak ciepły alkohol masuje mu żołądek i brzuch. Podszedł do Traszki, który leżał na wznak. Z kącików ust chłopaka spływała wzdłuż szyi stróżka wymiocin. Kolejna fala zalała twarz chłopaka, który szarpnął głową.
– Nie przedłużajmy tego, Filip – szepnął Pater. – Porozmawiajmy o tych dziewczynach. Inaczej… inaczej cię po prostu zabiję.
– A jeśli powiem, jak było? – głos Traszki zmieszał się z piskiem ptaków.
– Wtedy będziesz żył… I będziesz miał szansę stanąć przed sądem.
Ciałem Traszki znów wstrząsnęły torsje. Wieloch otwartą dłonią uderzył go w twarz. Żółta plama niebezpiecznie zbliżyła się do buta Patera.
– Dobra, powiem – wyszeptał Traszka.
– Nie. To ja ci powiem. – Pater otarł oczy. – Zabiłeś najpierw te dwie w Jelitkowie. Cztery lata temu. Latem dwa tysiące trzeciego. A teraz powtórzyłeś to samo we Władysławowie. Widziano cię z tą dziewczyną na imprezie w Kamieńskich Błotach. Poza tym… poza tym – Pater poczuł skurcz w żołądku – tatuaże. Róże jak Rosenkreutz. I krzyż. Ale to nie krzyż. To stylizowana litera T, prawda. T jak Traszka…
Ruszył w stronę burty i przechylił się przez reling.
– Niepotrzebnie pan zanęca, nadkomisarzu – usłyszał głos Kuleszy. – Woda i tak wszystko zmyje.
Dźwięk, którego się nie spodziewali, sprawił, że odwrócili się. W pierwszym odruchu Pater pomyślał, że Filip Traszka zwariował. Chłopak śmiał się histerycznie, przetaczając się z boku na bok, jakby wykonywał jakieś ćwiczenie gimnastyczne. Wieloch chwycił za plastikowy kubełek, ale Pater był szybszy.