– Przypominam ci, że wczoraj do niczego cię nie zmuszałem – przerwał jej Pater.
– Nie mogłeś zadzwonić do swoich ludzi, żeby sami aresztowali Krystiana? – Joanna patrzyła wprost w oczy Patera. Przypominała mu dziwnego gitarzystę z hipnotycznym spojrzeniem nieruchomych oczu. – Nie musiałeś tego robić sam! Mógłbyś być ze mną i nad ranem odebrać telefon. „Mamy go, panie nadkomisarzu”, tak byś usłyszał. Odłożyłbyś telefon, a potem leżałbyś dalej koło mnie. Miałam nadzieję, że zaraz wrócisz. A ty zjawiasz się tutaj rano, robisz teatr i myślisz, że wszyscy będą ci bić brawo, jak wczoraj, kiedy tu ze mną tańczyłeś?!
Pater poczuł bezsilność. Nawet nie chciało mu się wyjaśniać, że i Wieloch, i Kulesza mieli wyłączone komórki. W swej złości przypominała mu byłą żonę. Skoncentrowaną na sobie, nieustannie analizującą swoje stany ducha, mówiącą: „Mam prawo do moich emocji”.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytał. – To, że nie zapytałaś nawet, czy w końcu złapałem tego twojego Krystiana.
Joanna zrobiła się czerwona. Wiedział, że zaimkiem „twojego” wymierzył silny cios, zwłaszcza że – mówiąc o swoim niezainteresowaniu Traszką – Joanna mogła przecież mówić prawdę.
Podeszła do nich kelnerka z dużym flakonem wypełnionym wodą.
– Może chcieliby państwo włożyć kwiaty do wazonu? – Uśmiechnęła się miło.
Joanna wzięła bukiet róż i włożyła do flakonu.
– To dla pani – powiedziała do kelnerki. – Za pani wyrozumiałość!
Pater wstał i wyszedł z restauracji.
42
Z pokoju Patera przez otwarte na oścież drzwi widać było przechodzących mieszkańców ośrodka „Fregata”. Niektórzy z nich rzucali ciekawskie spojrzenia do wnętrza segmentu. Widzieli półrozebranego mężczyznę, który siedział z zamkniętymi oczami i bez ruchu w rozrzuconej pościeli. Niektórzy odwracali szybko wzrok. Dawno już minęło południe.
Pater nie zdążył zarejestrować prawie trzech godzin, które upłynęły od porannej rozmowy z Joanną. Wydawało mu się, że minęło zaledwie kilka minut, co spowodował ciężki sen, w jaki zapadł od razu po przyjściu do swej kwatery. Obudził się gwałtownie i zaczerpnął głośno tchu, jakby we śnie dusiły go jakieś zmory.
Wstał i spojrzał na swoją twarz w lustrze. Była pokryta grubymi kroplami potu. I wtedy do niego powróciło. Wszystko, co przeżył w nocy i o poranku.
Runął bezwładnie na łóżko. Od dawna nie żył w takim tempie – w ciągu dwunastu godzin spędził upojną noc z upragnioną kobietą, potem został upokorzony w knajpie w Chłapowie, następnie sponiewierał podejrzanego, a w końcu dostał kosza od tejże upragnionej kobiety, co do której roił sobie śmiałe plany na przyszłość. Pater nie nawykł do takiego tempa i odzwyczaił się od szybkiej czułości i jeszcze szybszego odrzucenia. Nigdy zresztą nie pojął sinusoidy wahań i zmiennych nastrojów, która często była wykresem stanów emocjonalnych jego żony.
Usiłował rozplatać sceny i wspomnienia, które paraliżowały swobodny bieg jego myśli. Aby to zrobić, musiał najpierw podzielić męczące go obrazy na prywatne i służbowe. Zaczął od tych pierwszych.
– Na szczęście nie jestem zakochany – powiedział do siebie. – Jestem za stary na nieszczęśliwą, nieodwzajemnioną miłość. Mogę mieć pełne zaufanie do swojego mózgu. Nie poddaje się on rujnującej miłosnej chemii. Jeszcze kilka lat temu zakochałem się w Izie po pierwszej wspólnej nocy. A nawet myślałem czas jakiś o mojej pierwszej dziwce z agencji. To już minęło. Już jestem dojrzały. No cóż… Ta Joanna to kobieta o jakimś chorym rygoryzmie, egoistka, która chce człowieka wessać, porwać i mieć tylko dla siebie! Dobrze było, ale to już koniec. I trudno. Niech tak będzie! W końcu zaliczyłem świetną laskę!
Po tej konstatacji poczuł się silny i pozbawiony uczuć jak bezwzględny uwodziciel. Usiadł i spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Nie ujrzał tam Casanovy. Patrzył na niego szpakowaty facet o opuchniętej twarzy, szczupły, lecz sflaczały. Facet ten wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Wstał gwałtownie i ruszył w samych slipach do węzła sanitarnego. Wsadził głowę pod wodę. Kiedy spływała mu po karku, wpatrywał się w liszaje i zardzewiałą rynnę, która tworzyła umywalkę. W żołądku czuł ciężki kamień, jak podczas konfrontacji z Traszką w Chłapowie. Wtedy bał się o to, co może go spotkać, teraz – że coś może go nie spotkać. Że już więcej nie ujrzy Joanny.
Poczuł, że ktoś go klepie w ramię. Uniósł głowę i ujrzał umundurowanego Adriana Klofika, jednego z ludzi Banasiuka, który wraz z Wielochem starał się ustalić tożsamość Anny Seredy.
Dzień dobry, panie nadkomisarzu – przywitał się grzecznie młody policjant. – Mam coś dla pana. Przysłali to z Komendy Wojewódzkiej. Mówili, że pilne.
– Dzień dobry – mruknął Pater. – Dziękuję.
Spojrzał na kopertę i wyczul w niej kształt dyktafonu.
„A zatem technicy usunęli szumy w nagraniach Mielnika”, pomyślał i spojrzał w roztargnieniu na Klofika. Ten nie odchodził i wciąż uważnie przypatrywał się Paterowi.
– Przepraszam, że się wtrącam do nie swoich spraw – powiedział Klofik zatroskanym głosem. – Ale na zapalenie spojówek najlepsze są okłady z herbaty.
43
Adrian Klofik dawno nie widział takiego zachowania. Uszczęśliwiony Pater pognał w podskokach do swojego segmentu i zamknął drzwi. Usiadł na krześle i położył przed sobą dyktafon. Zamknął okno, aby nie uronić ani jednego słowa, ani jednego dźwięku z nagrania Mielnika. Przewinął zapis do miejsca, w którym był on zagłuszony jakimś hukiem i szumem. Teraz nie było słychać żadnych zakłóceń. Technicy dobrze wykonali swoją robotę. W parnym pokoju rozległy się słowa wypowiadane ściszonym głosem, który przez dyrektorkę wrocławskiej Szkoły Podstawowej nr 63 został rozpoznany jako głos jej byłego nauczyciela zajęć praktyczno-technicznych, Jana Mielnika:
Mielnik (cicho i wyraźnie): Bar „Plażowy” w Jelitkowie, dnia czwartego lipca dwa tysiące szóstego. Tu Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską widziano po raz ostatni.
Gwar rozmów, szczękanie butelek, w oddali uderzenie w talerze perkusji, jakiś znany Paterowi gitarowy riff.
Mielnik (glos zniekształcony przez alkohol): Siema, stary!
Tubalny głos: Cześć! Co podać?
Mielnik: Daj jeeeednego żywca!
Cisza. Odgłos stuknięcia. Potem dźwięk wsysania piany.
Mielnik: Uch, kurwa, tego było mi trzeba! Tubalny głos: Pij na zdrowie!
Cisza, milczenie. W głębi zespół próbuje instrumenty.
Mielnik: Kuźwa, ale u was są laski! Te, ale fajna dupa!
Tubalny głos: E tam, fajna! Przyjdź tu za parę godzin,
to dopiero zobaczysz fajne dupy! (nieco ciszej) Co
ty tak się podniecasz, chłopie? To najczęściej zwykłe
„mewki”.
Mielnik: Mewki?
Tubalny głos: No kurwy. Nie mam czasu teraz gadać!
Patrz, ile gości!
W oddali słychać śpiew i melodię popularnego niegdyś polskiego przeboju. Szuranie krzesła po podłodze.
Mielnik (ściszonym, wyraźnym głosem): Jest godzina dwudziesta druga pięć. Bar „Plażowy” w Jelitkowie. Koniec.