Выбрать главу

– Tu jest napisane o hazardzie. Że nadkomisarz lubi hazard. Gry hazardowe, oczko, dwadzieścia jeden. Rozumiecie?

– To jakieś naciągane. – Cichowski pokręcił głową.

– Mam takiego kumpla, z którym co jakiś czas umawiam się na wieczorny browar. Kilka razy umówiliśmy się o dziewiątej. Wiecie, co wtedy mówił? Spotkajmy się w godzinie Black Jacka.

– O kurde, niezły jesteś! – zaśmiał się Kulesza. – Zupełnie jak ten Mielnik.

– Jak kto? – zdziwił się Cichowski.

– No, ten trup z tartaku. Ten, co na własną rękę ścigał Traszkę.

Czterech mężczyzn ponownie pochyliło się nad wydrukiem. Jeden z nich wpatrywał się w drobniutkie litery, a w głowie huczało mu jedno zdanie. „Samolot jest o dziewiętnastej. O dziewiętnastej”.

W końcu Cichowski przerwał naradę. Przyjęli, że Naśladowca chce się spotkać o dziewiątej wieczorem. Wciąż nie wiedzieli jednak, gdzie wyznaczył spotkanie. Mieli rozejść się do swoich pokojów.

– Ty zostań. – Naczelnik wskazał na Patera. – Następnym razem – Żarówa trzymał w ręce podanie nadkomisarza – nie ciskaj we mnie takim gównem, okej?

Pater nie odpowiedział. Podszedł do okna i popatrzył na samochód na parkingu.

– Ja też chciałem coś powiedzieć – zaczął cicho. -Chodzi mi o ten artykuł w gazecie.

– Nie ma o czym mówić. Każdemu zdarza się zalać pałę…

– Nie o to chodzi. Zastanawiam się, skąd ten dziennikarz dowiedział się o sprawie Naśladowcy. Przecież to akcja objęta najwyższą dyskrecją…

Cichowski zacisnął usta.

– Powiem panu, szefie, jak było. – Pater popatrzył na lśniącą łysinę Żarowy. – Podsunęliście mu ten ochłap. Wiedzieliście, że go połknie…

– A jednocześnie zmusi prawdziwego Naśladowcę do jakiegoś ruchu.

– Tyle że teraz Traszka znów chce zabić. Udało się! Tylko co?

– Spokojnie, złapiemy go. Ale to już nie twoja sprawa. My się tym zajmiemy. Ty możesz jechać na swój zasłużony urlop.

Ostatnie zdanie Cichowski rzucił w pustą przestrzeń. Patera nie było już w gabinecie.

57

Wszedł do pokoju i zamknął drzwi na klucz. Nie chciał, by mu przeszkadzano. Musi się skupić, skoncentrować niczym sztangista przed dźwignięciem gigantycznego ciężaru. Jeśli Wieloch miał rację, Traszka wyznaczył spotkanie wieczorem. Skoro w mejlu znajduje się podpowiedz co do czasu, to należy szukać w nim także sugestii dotyczącej miejsca. Raz jeszcze, nie wiadomo już który tego dnia, przebiegł wzrokiem treść listu.

Miał wrażenie, że ktoś podczas narady u naczelnika powiedział coś ważnego. Co to mogło być? Może gdyby uważniej słuchał, zamiast myśleć o samolocie, odlatującym do Salonik, trafiłby na ślad.

Na biurku zajazgotał telefon. Cholera, zapomniał zdjąć słuchawkę z widełek. Wpatrywał się w czarny plastik aparatu i po szóstym sygnale odebrał. Ku swojemu zdumieniu usłyszał głos profesor Artemidy Prociw-Bury.

– Dzwonię do pana, bo nie wiem, czy mój doktorant już się kontaktował…

W tym momencie Pater zrozumiał.

– Słucham – wymamrotał nieprzytomnie do słuchawki.

– Artemida Prociw-Bury… – Językoznawczymi nie kryła irytacji.

– A tak… oddzwonię do pani.

Rozłączył się.

Przypomniał sobie, co na zebraniu powiedział Kulesza do Wielocha, „…niezły jesteś! Zupełnie jak ten Mielnik”.

Czuł, że treść mejla ma jakiś związek z prywatnym śledztwem prowadzonym przez nauczyciela wychowania technicznego. Gralak. Asystent Prociw-Bury. On też powiedział coś ważnego.

Skojarzenia przelatywały mu przez głowę z szybkością skreczy wykonywanych przez didżejów.

„I kto to wie prócz mnie”. Rytm jambiczny. Muzyka.

Otworzył drzwi i wybiegł na korytarz. Chwilę później był już na parkingu przy samochodzie. Razem z podaniem przywiózł teczkę z materiałami Mielnika. Między wycinkami z gazet i notatkami nauczyciela znajdowała się kaseta. „Jak to dobrze, że Joanna nie wzięła tych kluczyków”, pomyślał.

Wbiegł na górę i drżącymi rękami włączył dyktafon. Usłyszał szum kasety i znajome nagranie.

Mielnik (cicho i wyraźnie): Bar „Plażowy” w Jelitkowie, dnia czwartego lipca dwa tysiące szóstego. Tu Karolinę Lisowską i Agnieszkę Bagińską widziano po raz ostatni.

Gwar rozmów, szczękanie butelek, w oddali uderzenie w talerze perkusji, jakiś znany Paterowi gitarowy riff.

Mielnik (głos zniekształcony przez alkohol): Siema,

stary!

Tubalny głos: Cześć! Co podać?

Mielnik: Daj jeeeednego żywca!

Cisza. Odgłos stuknięcia. Potem dźwięk wsysania piany.

Mielnik: Uch, kurwa, tego było mi trzeba!

Tubalny głos: Pij na zdrowie!

Cisza, milczenie. W głębi zespół próbuje instrumenty.

„No, dalej”, pomyślał Pater. „To nie to. To nie ten fragment”.

Mielnik: Kuźwa, ale u was są laski! Te, ale fajna

dupa!

Tubalny glos: E tam, fajna! Przyjdź tu za parę godzin,

to dopiero zobaczysz fajne dupy! (nieco ciszej) Co

ty tak się podniecasz, chłopie? To najczęściej zwykle

„mewki”.

Mielnik: Mewki?

Tubalny głos: No kurwy. Nie mam teraz czasu gadać!

Patrz, ile gości!

W oddali słychać śpiew i muzykę popularnego niegdyś polskiego przeboju. Szuranie krzesła po podłodze.

Mielnik (ściszonym, wyraźnym głosem): Jest godzina dwudziesta druga pięć. Bar „Plażowy” w Jelitkowie. Koniec.

Przewinął końcówkę nagrania i odsłuchał je ponownie. Przeczytał mej la i wypuścił z płuc powietrze.

Muzyka. Muzycy porozumiewają się za pomocą dźwięków. Albo tekstów piosenek. Traszka postępuje tak samo. Jak się nazywał ten zespół, który grał ten piosenkę? To było już dawno temu. Przypomniał sobie i klepnął się w udo. Formacja Nieżywych Schabuff.

„A potem się napiję wesołego szampana”.

W internecie odnalazł tekst piosenki. Gdy czytał po raz pierwszy, już wiedział, że znalazł odpowiedni fragment.

A gdybym był młotkowym,

W fabryce z młotkiem szalał,

To co byś powiedziała?

Czy coś byś przeciw miała?

Chciałabym, chciała…

Chciałabym, chciała.

Odszukał numer telefonu Aleksandrowskiego.

– Zapomniałem nazwisko jednego mordercy, a ty przecież masz to w małym palcu – zaczął.

– No tak. Historia seryjnych morderców to część historii narodu – Aleksandrowski powiedział to takim tonem, jakby wygłaszał wykład. – O kogo ci chodzi?

– Taki facet, co zabijał młotkiem… To ma związek z jakąś fabryką…

Naśladowca. Naśladuje kogoś stąd.

– Chyba działał na Pomorzu… – zaryzykował Pater.

– Skorpion – krótko rzucił Aleksandrowski.

– Kto?

– Paweł Tuchlin, zwany Skorpionem. Rzeczywiście zabijał młotkiem. A z tą fabryką to miałeś niezłe skojarzenie. Przy jednej z ofiar znaleziono młotek z napisem ZNTK. Milicja miała go na widelcu. Sprawdzili pracowników ZNTK, a Tuchlina pominęli, bo krótko pracował. Długo można by mówić – westchnął Aleksandrowski.

– Opowiesz mi przy okazji. Jesteś chodzącą encyklopedią. Dzięki, stary!

ZNTK. Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Dziewiąta wieczorem.

– Witaj w klubie, skurwysynu – wycedził przez za ciśnięte zęby.