Выбрать главу

Pater usiadł. Przypomniał sobie smak „Ekspresowej” w woreczkach i cienkiej kawy, po której musiał wydłubywać sobie z zębów kawałki zmielonych ziaren.

– Dziękuję – odparł – za kawę i za herbatę. Czy mógłbym prosić o szklankę wody? – Cichowski posunął w jego stronę kubek z napisem „Kochaj swoją policję” i potężną czaszką odruchowo wskazał plastikową butlę, która spoczywała w wysokim drewnianym stojaku.

Pater nalał sobie wody, lecz jej nie wypił. Brunatna obwódka w niedomytym kubku pomogła mu skutecznie na pragnienie. Wpatrywał się w nią uparcie, prawie nie słysząc, jak komendant przedstawiał zebranym jego osobę. Dotarł do niego jednak komplement: „mój najlepszy oficer śledczy”. Następnie Cichowski krótko przedstawił zebranych.

– Pani profesor Artemida Prociw-Bury jest językoznawcą z Uniwersytetu Gdańskiego, pan komisarz Jacek Aleksandrowski jest panu chyba znany, a pan nadkomisarz Zygfryd Marks jest policyjnym psychologiem z Komendy Głównej.

W głowie Patera zapanował mętlik. Poczuł coś w rodzaju przesytu. Artemida Prociw-Bury, Zygfryd Marks… „Za dużo tych osobliwych nazwisk naraz”, pomyślał. Spojrzał najpierw na krótko ostrzyżoną siwą panią profesor.

Wyciągnięty i sprany T-shirt mocno kontrastował z modnymi okularami o potężnych oprawkach, które zasłaniały jej pół twarzy. Spod spódnicy wystawały stopy w sandałach i w kraciastych podkolanówkach. Zygfryd Marks spojrzał na Patera z powagą spod farbowanych na czarno brwi, na które składały się liczne, długie i poskręcane włosy. Pater odwrócił się do Jacka Aleksandrowskiego i już miał zapytać, gdzie i kiedy się poznali, kiedy ten uprzedził jego pytanie.

– Jestem członkiem kolegium redakcyjnego „Przeglądu Policyjnego”. – Musnął swoją bródkę kciukiem i palcem wskazującym. – A pan kiedyś opublikował u nas swój artykuł… Ale w realu widzimy się po raz pierwszy.

Pater postanowił zapytać swoją siostrzenicę o znaczenie wyrazu „real”, który jemu samemu kojarzył się z przepłacanymi, narcystycznymi i metroseksualnymi piłkarzami ze stolicy Hiszpanii.

– Zaczynamy. – Cichowski podrapał się po błyszczącym czole. – Komu w drogę, temu trampki parują, jak ja to mówię. Nadkomisarzu Marks, bardzo proszę!

– Tak. – Marks wyjął paczkę papierosów, pokręcił nią po stole i schował z powrotem do kieszeni, widząc surowe spojrzenie pani profesor Prociw-Bury. – Ulica Sobieskiego w Krakowie, drugiego lipca, godzina szósta rano. W przechodniej bramie znaleziono zwłoki dziewczyny. Andżelika Janas, lat siedemnaście, kilkanaście ran nożem. Ostatni raz widziano ją, jak wychodzi z dyskoteki „Afera”, aby porozmawiać z kimś przez telefon. Dyskoteka ta jest oddalona o dziesięć minut drogi od miejsca znalezienia zwłok. Na

Sobieskiego nikt niczego nie widział. Brak motywu seksualnego. Czy to się panu z czymś kojarzy? – zwrócił się do Patera.

– Mnie się kojarzy dzisiejszy dzień jedynie z piłką nożną – powiedział lekko poirytowany Pater. – Pańskie nazwisko ze świetnym napastnikiem Ruchu Chorzów, Joachimem Marksem, a nazwisko tej zamordowanej z byłym trenerem naszej reprezentacji…

– Achim Marks to mój kuzyn ze strony ojca – rozpromienił się czarnobrewy. – Ale pan jest za młody, nie może go pan pamiętać… A zresztą, po co mamy sobie „panować”, jeśli mamy razem pracować. Mnie jest Zyga, a jak tobie?

– Jarosław – mruknął Pater, w najwyższym stopniu zaniepokojony zapowiedzią jakiegoś wspólnego działania.

– Ciekawa burza mózgów, panowie – przerwała im pani profesor – ale ja nie mam czasu ani na burzę mózgów, ani na panów bruderszafty.

– Komisarzu Aleksandrowski, bardzo proszę – powiedział Cichowski – panu to na pewno się z czymś kojarzy.

– Tego samego dnia, kiedy znaleziono tę licealistkę -redaktor znów pomasował wypielęgnowaną bródkę – jeden z mieszkańców kamienicy, tej z przechodnią bramą, przypomniał naszym krakowskim kolegom, że w tym samym miejscu przed laty Karol Kot zaatakował jedną ze swoich ofiar. To też była młoda dziewczyna. Wtedy zwrócono się do mnie jako eksperta…

– Komisarz Aleksandrowski – Cichowski wszedł mu w słowo, widząc pytające spojrzenie Prociw-Bury – jest jednym z najlepszych znawców historii polskiej kryminalistyki.

– Wtedy zwrócono się do mnie jako eksperta – powtórzył Aleksandrowski upartym i nieco poirytowanym głosem, jakby nie słyszał pochwalnej opinii z ust komendanta – żebym sprawdził, czy przypadkiem jakieś ostatnio popełnione i niewyjaśnione zabójstwa nie zgadzają się ze sprawami sprzed lat. Tak jak sprawa Andżeliki Janas ze sprawą Karola Kota. Wysłałem mejle do naczelników wydziałów zabójstw na terenie wszystkich województw. Poprosiłem o przysłanie mi danych na temat ostatnich morderstw. Otrzymałem odpowiedzi i zrobiło mi się gorąco. Popełniono bowiem dwa morderstwa, które przypominają zabójstwa sprzed lat. Proszę państwa, być może mamy do czynienia z kimś, kogo w amerykańskiej literaturze na temat seryjnych morderców nazywa się copycat killer.

– Byłbym wdzięczny, gdybyśmy używali polskich określeń i zrezygnowali z nazw, które niepotrzebnie zaśmiecają nasz język. – Irytacja Patera narastała, co nie przeszkodziło mu zauważyć, że językoznawczyni z uniwersytetu przyjęła jego uwagę z aprobatą.

Aleksandrowski zrobił zdumioną minę. Teraz wyglądał jak Jerzy Dudek przepuszczający między nogami piłkę lekko podaną przez własnego obrońcę, w meczu Liverpoolu z Manchesterem United.

– Morderca naśladowca. – Marks wyjął papierosa i włożył go do ust, nie zapalając. – Widziałeś, Jarek, film Psychopata?

– Nie. Pewnie jakieś kino klasy D z litrami keczupu? -drwiąco odpowiedział Pater.

– Całkiem niezły film. Z Sigourney Weaver, która cierpi na agorafobię, a ma pomóc w schwytaniu psychola.

Otóż ten osobnik w filmie – ciągnął Marks – zabijał, powtarzając wyczyny innych morderców. Naśladował swoich idoli. Niektórzy mordercy, zwłaszcza w tej pieprzonej Ameryce, mają status gwiazd rocka czy sportu.

– Ale nasz kraj to nie jest pieprzona Ameryka, jak się pan… jak się wyraziłeś – z niechęcią poprawił się Pater.

– Jesteś w błędzie. – Marks uśmiechnął się. – Nie gniewaj się, ale to nie najlepszy argument. Otóż…

– Przepraszam, przerwę wam – powiedział Cichowski. – Mam zaraz następne spotkanie, o szczegółach pogadacie beze mnie.

– Zaraz, zaraz – myśli Patera wirowały niczym ubranie podczas ostatecznej fazy prania – co to znaczy „pogadacie beze mnie”?

– Widzisz, Jarek – Cichowski poluzował granatowy krawat w myszki miki i rozpiął pod szyją różową koszulę z krótkim rękawem – z tymi osobami przy tym stole tworzymy ekipę. Nadkomisarz Marks jest policyjnym psychologiem, który profiluje przestępcę, komisarz Aleksandrowski zna dawne zbrodnie i przewiduje, gdzie ten skurwiel uderzy, a pani bada… Co? Jak to się nazywa?

– Idiolekt i socjolekt mordercy – wtrąciła Prociw-Bury, wyraźnie niezadowolona z pominięcia przez Cichowskiego jej stopnia naukowego. – To znaczy osobniczą, indywidualną odmianę języka oraz ewentualny żargon. Mam pomóc dowiedzieć się na podstawie językowych cech idiolektycznych i socjolektycznych, kim on jest. Na przykład – uśmiechnęła się nieznacznie, widząc nieco zdesperowaną minę komendanta – pan użył, panie inspektorze, substandardowego wyrazu „skurwiel”. Użycie to pozwala mi na wyciągnięcie wniosku, że…

Pater nie słyszał dalszego ciągu. Monotonny wywód pani profesor ginął pośród głuchych uderzeń krwi w uszach. „Jesteśmy jedną ekipą. Tworzymy ekipę. Jesteśmy razem, wirsind ein Team, jak krzyczeli niemieccy piłkarze przed meczami na ostatnim mundialu. Ja jednak nie należę do żadnej ekipy”, pomyślał, „bo ja z nimi nie zostanę przy tym stole, a oni ze mną nie polecą na Folegandros. Nie obchodzi mnie pogrobowiec Karola Kota”. Komórka zawibrowała w jego kieszeni. Przyszedł SMS. Pewnie od Joasi. Nie patrząc na brunatną pręgę na ścianie kubka, Pater wypił duży łyk wody i wstał gwałtownie. Prawie biegiem ruszył do drzwi.