- Rozumiem, ale czemu się pani przebierała? Czemu po prostu nie podała pani tylko fałszywego nazwiska. Miała pani wszystkie atuty, żeby mnie oczarować - dodał ze słodyczą w głosie.
Ale ta słodycz jej się nie spodobała.
- Po co miałabym pana oczarowywać? Żeby zostać jedną z pana kochanek?
- A czy było ich tak wiele?
- Nie wiem, ale słyszałam o kilku. Była jakaś kobieta w Wenecji i inna w Mediolanie. Fakt, te przygody nie trwały długo i żadna z kochanek nie zamieszkała w pana domu. A ja właśnie tego chciałam: zamieszkać w starych, pełnych historii murach i chłonąć ich atmosferę, słuchać tego, co mówią. Było to możliwe dzięki temu, kim się stałam: nijaką, lecz inteligentną i skuteczną sekretarką, taką, z którą trudno się rozstać. Mogłam tam poznać wspaniałych ludzi - Cecinę, pełną ciepła i dobroci, wulkan energii i róg obfitości, majestatycznego Zachariasza, gondoliera Ziana i pokojówki bliźniaczki, pana kuzynkę z jej zamiłowaniem do muzyki i pięknych przedmiotów... Powinnam panu podziękować. Byłam szczęśliwa.
- To proszę wrócić do pracy. Nie musi pani przecież rezygnować. Zmieniła się pani, ale...
Szybkim ruchem Morosini pochwycił ją za rękę, ale kobieta wyrwała ją natychmiast.
- Nie. To już nie jest możliwe. Wszyscy by ze mnie kpili, a tego bym nie zniosła. Zresztą... nie wiem, czy i tak zostałabym u pana dłużej.
- Dlaczego? Miała pani już dość tego przebrania?
- Nie, ale pracować u kawalera, to co innego, niż pracować u mężczyzny żonatego.
- A kto pani powiedział, że zamierzam się żenić?
- A nie myślał pan o tym na wiosnę, podczas pobytu u pani de Sommieres?
Był pan bardzo zakochany w tej polskiej hrabiance.
- Przecież byłem gościem na jej weselu.
- Tak, ale miał pan po temu swoje powody. A dzisiaj przecież to małżeństwo już nie istnieje!
- To prawda. Lady Ferrals jest w więzieniu.
- Wiem, może zostać skazana na śmierć za morderstwo. Po pana wyjeździe z Wenecji czytałam angielskie gazety. Zapewne jest pan bardzo nieszczęśliwy? Rozumiem, czemu chce mnie pan przekonać, żebym wróciła. Moje odejście zmusiło pana, wbrew woli i chęci, do wyjazdu z Anglii. Czyż nie mam racji?
- Przyznaję, ma pani rację. Ale poza sprawą pani Ferrals zatrzymywały mnie tam również inne ważne sprawy.
Panna Kledermann po raz pierwszy uśmiechnęła się do Aida, ale był to uśmiech pełen ironii.
- Ważne sprawy? Fałszywy diament Burgundczyka, który sprzątnięto panu sprzed nosa, niestety za cenę ludzkiego życia? Proszę tylko nie mówić, że on znów pojawi się na rynku.
- Dlaczego nie? Wierzą w to również w Scotland Yardzie. Mają nawet jakiś ślad. Więc nie wolno tracić nadziei. Mój przyjaciel Vidal-Pellicorne został w Londynie. Będzie mnie informował na bieżąco.
- No to wszystko jest jak należy. Sądzę, że musimy się już pożegnać. Domyślam się, że czeka pan na pana Vauxbruna.
- To prawda. A pani?
- Czekam na kuzyna Gasparda Grindela. Kieruje tutaj francuską filią banku Kledermanna. To dobry przyjaciel.
Liza się odwróciła, dając w ten sposób do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. Ale Morosini nie umiał odejść. Nie jest tak łatwo wymazać dwa lata wspólnego życia i owocnej współpracy. Chciał porozmawiać jeszcze przez kilka minut.
- Nie będę niedyskretny, jeśli zapytam, jakie ma pani teraz plany?
- Nie mam żadnych.
- I będzie pani mogła zapomnieć o Wenecji?
Zaśmiała się lekko z wyraźną kpiną.
- Czyżby w tak zawoalowany sposób pytał pan, czy będę mogła zapomnieć o panu? Sądzę, że tak! Gorzej z Wenecją. Na razie jadę do Wiednia, do mojej babci. Ach! Właśnie nadchodzi Gaspard!
W drzwiach stanął ktoś przypominający nordyckiego bożka o blond włosach i szerokim uśmiechu, który Aldo uznał za niesympatyczny.
Widząc kuzynkę rozmawiającą z nieznajomym, mężczyzna zatrzymał się, ale Liza przywołała go ruchem dłoni. Dokonała prezentacji, przedstawiając Morosiniego jako „przyjaciela poznanego w Wenecji" w czasie ostatniego jej tam pobytu, po czym wyciągnęła do niego rękę na pożegnanie, więc Aldo się ukłonił i odszedł do swojego stolika.
Zresztą w tej samej chwili na wprost niego pojawił się Gilles Vauxbrun, uścisnąwszy po drodze dłoń Alberta Blazera. Ale wzrok przybysza wlepiony był w Lizę, której stolik oddzielała od stolika Aida donica z kwitnącym krzewem.
- Czy to jakaś paryżanka, której nie miałem jeszcze okazji poznać? - spytał ożywiony. - Jest czarująca. Powinieneś mnie przedstawić.
- Po pierwsze jest Szwajcarką, a po drugie już ją poznałeś.
- Jesteś pewien? Pamiętałbym o tym.
- Nazywała się Mina van Zelden i była moją sekretarką. - Co?
- Dobrze usłyszałeś. To właśnie Mina, w stroju od Madeleine Vionnet lub Jeana Patou. Jej prawdziwe nazwisko to Kledermann, Liza Kledermann, i jest córką...
- Bankiera kolekcjonera?
- Właśnie! A teraz, jeśli chcesz, żebym opowiedział ci całą historię, zamów szybko coś do picia, bo bardzo tego potrzebuję.
Podczas gdy Aldo relacjonował przyjacielowi wydarzenia z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, sala wypełniała się gośćmi. Pojawili się politycy witający się z przewodniczącym rady, Raymondem Poincare, który usiadł przy stoliku z dwoma sekretarzami stanu, znane damy, jak śpiewaczka Marta Chenal i poetka Anna de Noailles, otoczona wianuszkiem wielbicieli jej talentu, poeta Paul Geraldy i jeszcze wielu innych mniej znanych gości, z radosnym wyrazem twarzy oczekujących na dobry obiad. Wszechobecny gwar nie pozwolił Morosiniemu przysłuchiwać się rozmowie, którą Mina prowadziła z kuzynem.
Zresztą nie przebywali w restauracji zbyt długo. Wkrótce odeszli, żegnani przez Alberta i ścigani wzrokiem Aida, który poczuł lekki ucisk w sercu, kiedy obrotowe drzwi zagarnęły piękną dziewczynę. Nie dokończywszy posiłku, zapalił papierosa. Vauxbrun zjadł swoją porcję i spytał:
- Nadal jesteś zakochany w tej Polce?
- Tak mi się wydaje - odpowiedział Aldo z roztargnieniem i gestem kazał kelnerowi napełnić kieliszki.
Jednakże, kiedy wieczorem, kilka minut przed ósmą trzydzieści, Aldo znalazł się na peronie siódmym i wsiadł do Orient-Expressu, który miał go zawieźć do Wenecji, nadal nie mógł wymazać z myśli tej, która już nigdy nie będzie Miną. Czuł, że stracił coś bezpowrotnie.
Część druga
Krew Róży
Jesień 1922
Rozdział ósmy
Wołanie o pomoc
Miły zapach kawy przygotowanej przez Cecinę wypełniał salon, w którym Aldo kończył obiad w towarzystwie kuzynki Adriany. Jak zwykle posiłek był udany. Kucharka Morosiniego znalazła sobie do pomocy młodego kuchcika, o którym mówiła „mój mały", i pozwalała mu eksperymentować, a on robił to tak zręcznie i pomysłowo, że zarówno posiłki, jak i kawa były szczytem doskonałości. Jednakże Morosini nie odczuwał radości, jaką zwykle sprawiało mu dobre jedzenie. Mieszając smakowity napój w niewielkiej filiżance z francuskiej porcelany, spoglądał na kuzynkę wściekłym wzrokiem. Adriana po raz pierwszy odmówiła mu pomocy.
W przeddzień udał się do szpitala San Zanipolo z nadzieją, że przywiezie do domu Hieronima Buteau operowanego dziesięć dni wcześniej, ale chirurg zdecydował, że zatrzyma jeszcze chorego na czterdzieści osiem godzin w celu wykonania dodatkowych badań. Wszystko wydawało się w porządku, jednak dawny nauczyciel Morosiniego dosta! od lekarza surowe polecenie wykazania się rozsądkiem i poddania trzytygodniowej rekonwalescencji przed powrotem do aktywnego życia.