– Oczywiście, panie Bancroft – powiedziała szybko Lisa. – Jest mi bardzo przykro z powodu pana ojca.
Kiedy wyszedł, Lisa spojrzała na zamyśloną Meredith.
– W porządku, Mer?
– Tak – odpowiedziała Meredith nieswoim głosem.
– Czy to ten dziadek ożenił się przed laty ze swoją sekretarką?
Meredith skinęła głową.
– On i mój ojciec nie żyli ze sobą zbyt dobrze. Ostatnio widziałam go, kiedy miałam jedenaście lat. Ale dzwonił do nas. Rozmawiali z ojcem o sprawach sklepu, no i ze mną też. On był… on był… lubiłam go – zakończyła bezradnie. – On mnie też lubił. – Spojrzała na Lisę oczami pełnymi smutku. – Poza ojcem był moim jedynym bliskim krewnym. Teraz pozostało mi tylko kilku bardzo dalekich kuzynów, których nawet nie znam.
ROZDZIAŁ 7
W foyer domu Philipa Bancrofta Jonathan Sommers zatrzymał się niezręcznie, rozglądając się w tłumie ludzi, którzy przyszli zgodnie ze zwyczajem złożyć kondolencje w dniu pogrzebu Cirila Bancrofta. Zatrzymał kelnera niosącego tacę drinków, przygotowanych już dla innych gości i poczęstował się dwoma. Po wypiciu do dna wódki z tonikiem wstawił pustą szklankę do dużej donicy z paprocią, po czym upił trochę szkockiej z drugiej szklanki i skrzywił się, bo nie był to jego ulubiony gatunek. Połączenie wódki z wypitym w samochodzie ginem sprawiło, że poczuł się lepiej przygotowany, aby stawić czoło przyjemnościom pogrzebowym. Stojąca za nim starsza kobieta z laską obserwowała go ze zdziwieniem. Ponieważ dobre maniery wymagały, żeby powiedział coś do niej, postarał się wyszukać jakąś grzeczną, odpowiednią na taką okazję formułkę:
– Nienawidzę pogrzebów, a pani? – zapytał.
– Ja je raczej lubię – odparła z zadowoleniem. – W moim wieku uważam każdy pogrzeb, w którym uczestniczę, za mój osobisty triumf, ponieważ to nie ja jestem honorowana tymi uroczystościami.
Jonathan zdusił wybuch śmiechu, bo głośny śmiech na tym poważnym zgromadzeniu byłby zdecydowanie złamaniem zasad wpajanej mu etykiety. Przepraszając, postawił nie dokończoną szkocką na małym stoliku nieopodal i ruszył na poszukiwania lepszego napitku. Za jego plecami starsza dama podniosła tę szklankę i ostrożnie spróbowała:
– Tania szkocka! – rzuciła z niesmakiem i odstawiła szklankę tam, gdzie ją zostawił.
W kilka minut później Jon zauważył Parkera Reynoldsa stojącego w wykuszu pokoju z dwoma kobietami i mężczyzną. Zatrzymał się przy stole, zaopatrując się w następnego drinka i dołączył do przyjaciół.
– Wspaniałe przyjęcie! – zauważył z sarkastycznym uśmiechem.
– Sądziłem, że nie cierpisz pogrzebów i nigdy w nich nie uczestniczysz – powiedział Parker, kiedy umilkły chóralne powitania.
– Rzeczywiście, nienawidzę ich. Przyszedłem tutaj nie po to, żeby opłakiwać Cirila Bancrofta, ale po to, żeby bronić mojego spadku. – Jon przełknął porcję swojego drinka. – Ojciec znowu straszy, że mnie wydziedziczy, tylko boję się, że stary drań tym razem mówi serio.
Leigh Ackerman, piękna brunetka o świetnej figurze, spojrzała na niego z niedowierzaniem i rozbawieniem.
– Ojciec cię wydziedziczy, jeżeli nie będziesz brał udziału w pogrzebach?
– Nie, skarbie, ojciec grozi, że mnie wydziedziczy, jeśli natychmiast nie „doprowadzę się do porządku” i „nie zrobię czegoś ze sobą”. W tłumaczeniu to znaczy, że mam uczestniczyć w pogrzebach starych przyjaciół rodziny, takich jak ten, i w najnowszych przedsięwzięciach rodzinnych. W przeciwnym razie zostanę odcięty od tych wszystkich cudownych pieniążków, które ma moja rodzina.
– To brzmi okropnie – powiedział Parker z mało współczującym uśmieszkiem. – Do jakiego nowego przedsięwzięcia zostałeś przydzielony?
– Szyby naftowe. Jeszcze więcej szybów naftowych. Tym razem mój staruszek wykroił umowę z rządem wenezuelskim na prowadzenie poszukiwań na tamtym terenie.
Shelly Filmore spojrzała w małe lustro w pozłacanych ramach wiszące za plecami Jona. Dotknęła opuszką palca kącika ust, usuwając z nich nadmiar cynobrowej szminki.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że wysyła cię do Ameryki Południowej?
– Nic aż tak konkretnego – odparł Jon z goryczą. – Ojciec robi ze mnie chwalebnego selekcjonera personelu. Uczynił mnie odpowiedzialnym za zatrudnienie załogi na ten wyjazd, i wiecie, co drań zrobił potem?
Wszyscy byli przyzwyczajeni zarówno do tyrad Jona na temat ojca, jak i do jego pijaństwa. Tak czy inaczej byli gotowi do wysłuchania jego kolejnych skarg.
– Co zrobił? – zapytał Doug Chalfont.
– Sprawdził mnie. Po tym, jak wybrałem pierwszych piętnastu sprawnych, doświadczonych mężczyzn, mój staruszek zażądał osobistego spotkania ze wszystkimi, których przesłuchałem, żeby ocenić mój wybór pracowników. Odrzucił połowę z nich. Jedynym, który mu się naprawdę podobał, był facet o nazwisku Farrell, który jest hutnikiem i którego tak naprawdę nie miałem zamiaru zatrudnić. Dwa lata temu pracował na kilku małych polach naftowych w jakiejś cholernej kukurydzy w Indianie i to było jego jedynym kontaktem z tego rodzaju pracą. Nigdy nie był nawet w pobliżu takiej dużej instalacji, jaką będziemy mieć w Ameryce Południowej. Co więcej, tego Farrella nic nie obchodzi wiercenie ropy. Dla niego ważny jest tylko bonus: sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które dostanie, jeśli wytrzyma tam przez dwa lata. Powiedział to mojemu staremu prosto w oczy.
– To dlaczego ojciec go przyjął?
– Twierdzi, że podoba mu się styl Farrella – odparł z drwiną w głosie Jon, wychylając do dna swojego drinka. – Podoba mu się to, co Farrell ma zamiar zrobić z tym bonusem, jeśli go dostanie. Cholera, prawie myślałem, że ojciec zmieni zdanie i zamiast wysłać Farrella do Wenezueli zaproponuje mu w zamian moje stanowisko tutaj. A na razie rozkazano mi, żebym w przyszłym miesiącu wprowadził Farrella we wszystko, zapoznał go z naszą działalnością i przedstawił go ludziom.
– Jon – powiedziała spokojnie Leigh – jesteś coraz bardziej pijany i coraz głośniej mówisz.
– Przepraszam, ale przez cholerne dwa dni musiałem wysłuchiwać hymnów pochwalnych ojca o tym facecie. Mówię wam, Farrell to arogancki, ambitny sukinsyn. Nie ma klasy, pieniędzy ani niczego.
– To brzmi bosko – zażartowała Leigh. Pozostała trójka milczała i Jon zaczął się bronić.
– Jeśli myślicie, że przesadzam, to przyprowadzę go na tańce do klubu czwartego lipca i sami się przekonacie, jakim człowiekiem powinienem zostać zdaniem mojego ojca.
– Nie bądź idiotą – ostrzegła go Shelly. – On mu się podoba jako pracownik, ale ojciec wykastruje cię, jeśli przyprowadzisz do Glenmoor kogoś takiego.
– Wiem – Jon uśmiechnął się przez zaciśnięte usta – ale gra będzie warta świeczki.
– Tylko nie wpakuj go nam, jeśli go tam przyprowadzisz – ostrzegła, wymieniając z Leigh znaczące spojrzenia. – Nie mamy zamiaru spędzić wieczoru na prowadzeniu wymuszonych rozmów z jakimś hutnikiem tylko po to, żebyś ty mógł dokuczyć ojcu.
– Nie ma problemu. Zostawię Farrella i pozwolę mu pogrążyć się zupełnie na oczach mojego ojca, kiedy będzie próbował zorientować się, którego widelca do czego użyć. Mój stary nie będzie mógł mi powiedzieć słowa. W końcu to on kazał mi „wtajemniczyć” Farrella i „zająć się nim”.
Parker zaśmiał się, widząc dziki wyraz twarzy Jona.
– Na pewno jest jakiś prostszy sposób rozwiązania twojego problemu.
– O tak, jest taki sposób – powiedział Jon. – Muszę sobie znaleźć bogatą żonę, która będzie mogła zapewnić mi poziom życia, do jakiego przywykłem. Wtedy mogę powiedzieć mojemu staruszkowi, żeby się odpieprzył.