Myślała też o innych rzeczach, które jej mówił, o pięknych słowach wypowiadanych z czułą powagą. „Jeśli zamieszkasz ze mną, dam ci raj na ziemi. Wszystko, czego zapragniesz, łącznie ze mną samym oczywiście. To transakcja wiązana…”
To wspomnienie poruszało ją bardzo i bolało. Zastanawiała się, co Matt teraz robi. Czy ma nadzieję, że ona zadzwoni. Czy czeka na to? Odpowiedź na to pytanie brzmiała w jego wczorajszych, pożegnalnych słowach. W tej chwili dopiero uderzyło ją znaczenie jego słów, ich ostateczność. Zrozumiała, że ani teraz, ani nigdy więcej nie będzie czekał na jej telefon. Decyzja, której podjęcie wymógł na niej wczoraj, była w jego mniemaniu nieodwołalna: „Albo podasz mi teraz rękę, albo skończ to już i zaoszczędź nam obojgu cierpienia”.
Odchodząc od niego wczoraj wieczorem, nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, że jej decyzja będzie ostateczna, że on absolutnie nie ma zamiaru dać jej kolejnej szansy powrotu, kiedy i o ile zostanie uniewinniony od ciążących na nim oskarżeń. Teraz to zrozumiała. Powinna była uzmysłowić to sobie wtedy. Nawet jednak gdyby tak się stało, to i tak nie byłaby w stanie zaufać mu i wyciągnąć w jego stronę ręki. Dowody świadczyły przeciwko niemu. Wszystkie.
Ostateczna decyzja…
Figurki szopki ustawionej pod drzewkiem zafalowały od łez, które napłynęły jej do oczu. Oparła głowę na ramionach splecionych wokół kolan.
– Proszę – szlochała. – Nie pozwól, żeby mi się to przytrafiło. Proszę, nie pozwól.
ROZDZIAŁ 55
O piątej po południu następnego dnia Meredith została wezwana do sali posiedzeń zarządu, gdzie od siedmiu godzin trwało nadzwyczajne zebranie jej członków. Była zaskoczona, kiedy wchodząc, zobaczyła, że miejsce u szczytu stołu zostało najwyraźniej zarezerwowane dla niej. Starała się nie być zaniepokojona chłodnymi, smętnymi minami patrzących na nią osób. Siadając, spojrzała po nich wszystkich, nie wyłączając swojego ojca.
– Dzień dobry, panowie.
W odpowiedzi w chórze powitań jedynie głos Cyrusa Fortella brzmiał przyjaźnie.
– Dzień dobry, Meredith – powiedział stary człowiek – i niech mi wolno będzie zauważyć, że wyglądasz jeszcze bardziej uroczo niż zazwyczaj.
Wiedziała, że wygląda okropnie, ale rzuciła mu pełen wdzięczności uśmiech, chociaż zwykle denerwowały ją jego szyte grubymi nićmi aluzje do jej płci w czasie zebrań takich jak to. Podejrzewała, że częściowo powodem zwołania tego nadzwyczajnego posiedzenia był Matt i że będą oczekiwać od niej wyjaśnień. Wydawało jej się jednak, że będą też chcieli, żeby podała im najświeższe informacje i w innych sprawach. Była więc całkowicie zaskoczona, kiedy prezes zarządu, siedzący po jej prawej, wskazał na teczkę leżącą na wprost niej i powiedział lodowatym głosem:
– Przygotowaliśmy te dokumenty do podpisu dla ciebie. Pod koniec zebrania zaopatrzymy je we wszystkie inne niezbędne podpisy. Zapoznaj się z nimi. Większość z nas uczestniczyła w ich przygotowaniu, nie ma więc potrzeby, żebyśmy my też to robili.
– Ja ich nie znam – zaprotestował Cyrus, otwierając swoją teczkę w tym samym momencie, kiedy zrobiła to Meredith.
Przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Poczuła, jak coś zaczyna dławić ją w gardle. Pierwszy dokument był oficjalną skargą do komisji papierów wartościowych. Stwierdzał on, że Matthew Farrell z premedytacją manipulował akcjami „Bancrofta” i że dla przeprowadzania transakcji wykorzystywał wewnętrzne informacje uzyskiwane od niej. W konkluzji domagano się, aby został zatrzymany i przesłuchany. Druga skarga skierowana była do Federalnego Biura Wywiadowczego i da szefów policji w Dallas, Nowym Orleanie i Chicago. Donoszono w nich, że ona była przekonana i miała podstawy do przypuszczeń, że Matthew Farrell był odpowiedzialny za zamachy bombowe w sklepach Bancroft i S – ka w tych miastach. Trzecia skarga też była skierowana do policji; stwierdzano w niej, że ona słyszała, jak Matthew Farrell w czasie rozmowy ze swoim prawnikiem groził życiu Stanislausa Spyzhalskiego i że nie zamierza korzystać z przysługującego jej jako żonie Matthew Farrella prawa do zachowania milczenia w tej sprawie i niniejszym stwierdza publicznie, iż wierzy, że to on był odpowiedzialny za zamordowanie Spyzhalskiego.
Meredith spojrzała na te groteskowe zdania, na pieczołowicie sformułowane, cholerne półprawdy, bezpodstawne oskarżenia i cała zaczęła drżeć. Coś krzyczało w jej umyśle, że była głupcem i zdrajczynią, wierząc, że w tym steku kłamstw i ledwie poszlakowych dowodów przeciwko jej mężowi była chociaż odrobina prawdy. Nagle opadło z niej oszołomienie bezradnością i podejrzeniami, które trzymało ją w kleszczach przez dwa dni, odkąd odeszła od Matta. Teraz zobaczyła wszystko klarownie: jej błędy, motywy kierujące zarządem i sieć pajęczą snutą pracowicie przez jej ojca.
– Podpisz to, Meredith – powiedział Nolan Wilder, podając jej pióro.
Podjęła decyzję, nieodwołalną, być może taką, na którą było już za późno. Wstała powoli.
– Podpisać to? – powtórzyła z pogardą. – Nie zrobię tego. – Mieliśmy nadzieję, że z wdzięcznością przyjmiesz tę szansę oczyszczenia się i odseparowania się od poczynań Farrella i że będziesz chciała, żeby prawda ujrzała światło dzienne, a sprawiedliwości stało się zadość – powiedział lodowato Wilder.
– Czy to właśnie tym jesteście zainteresowani? – zapytała ostro, opierając dłonie o stół, patrząc na nich wszystkich. – Prawdą i sprawiedliwością? – Kilku mężczyzn znających treść dokumentów odwróciło wzrok. Czuli się nieswojo, wiedząc, co ma podpisać. – W takim razie powiem prawdę! – ciągnęła z przekonaniem. – Matthew Farrell nie ma nic wspólnego z zamachami bombowymi, nie ma nic wspólnego z zamordowaniem Stanislausa Spyzhalskiego i nie pogwałcił przepisów komisji papierów wartościowych. Prawdą jest – powiedziała z goryczą – że on was po prostu przeraża. Wasze sukcesy są niczym w porównaniu z jego triumfami, a myśl o tym, że stałby się głównym akcjonariuszem tej firmy lub członkiem tego zarządu, sprawia, że stajecie się nic nie znaczącymi, przerażonymi ludźmi. Jeśli w dodatku sądzicie, że podpiszę te papiery tylko dlatego, że rozkazaliście, abym to zrobiła, to jesteście też głupcami!
– Meredith, sugeruję, żebyś jeszcze raz dokładnie rozważyła tę decyzję – przestrzegł kolejny członek zarządu, wyraźnie spięty i obrażony tym, co powiedziała. – Albo będziesz działała zgodnie z najlepiej pojętym dobrem Bancroft i S – ka i podpiszesz te dokumenty, co jest twoim obowiązkiem jako tymczasowego prezydenta, albo pozostanie nam tylko przeświadczenie, że twoja lojalność leży po stronie wrogów tej firmy.
– Mówicie mi o moich obowiązkach wobec „Bancrofta” i jednocześnie każecie mi podpisać te dokumenty? – powtórzyła i nagle poczuła ochotę, żeby zaśmiać się z czystej radości, że oto podjęła decyzję. Stanęła po tej właściwej stronie. – Jesteście bardzo niebezpiecznie niekompetentni, jeśli nawet nie przyszło wam do głowy, co Matthew Farrell może zrobić naszej firmie za obrzucenie go stekiem bzdur zawartych w tych pismach. Kiedy skończy procesowanie się z wami, będzie właścicielem „Bancrofta” i was wszystkich razem wziętych! – zakończyła prawie z dumą.