Выбрать главу

– Wygląda pani ślicznie – powiedział niezręcznie – ale to nie będzie miało dla Matta żadnego znaczenia.

Słysząc tak alarmującą przepowiednię, zagłębiła się w pełne radosnego gwaru pokoje mieszkania Matta. W chwili kiedy zaczęła schodzić po stopniach prowadzących z foyer dalej, głowy zaczęły odwracać się w jej stronę, rozmowy cichły, po czym wybuchały z nową siłą. Słyszała swoje imię powtarzane wszędzie. Ignorowała to wszystko i przeszukiwała wzrokiem zatłoczony salon, jadalnię i otoczoną szklanymi ścianami przestrzeń na podwyższeniu w dalekim krańcu mieszkania. Serce zaczęło jej walić. Zobaczyła stojącego tam Matta, przewyższającego o kilka centymetrów otaczających go ludzi. Na trzęsących się nogach ruszyła w tamtą stronę. Spojrzał na nią, a ręka, w której trzymał szklankę, zastygła w połowie drogi do ust. Oczy miał niczym kryształki lodu, a wyraz twarzy tak nieprzystępny, że zawahała się w pół kroku, po czym zmusiła się, żeby podejść do niego.

Jakby na jakiś niewidzialny znak, lub po prostu z czystej grzeczności, ludzie rozmawiający z nim odeszli, pozostawiając ich samych na podwyższeniu. Czekała, mając nadzieję, że on coś powie, zrobi. Kiedy w końcu przemówił, skinął lekko głową w jej stronę i mrożącym krew w żyłach tonem powiedział tylko jedno słowo:

– Meredith.

Kieruj się instynktem, doradzał jej przed tygodniem i próbowała zrobić dokładnie tak.

– Cześć – powiedziała niemądrze, prosząc jednocześnie oczami o pomoc. Matt jednak nie był teraz zainteresowany pomaganiem jej. – Dziwisz się na pewno, co tu robię.

– Niespecjalnie.

To zabolało, ale przynajmniej teraz czekał na to, co ona powie. Instynkt podpowiadał jej, że nie była mu całkowicie obojętna. Uśmiechnęła się nieznacznie. Chciała skapitulować, poddać się mu, ale nie wiedziała, jak to zrobić.

– Przyszłam, żeby opowiedzieć ci o tym, co się dzisiaj wydarzyło. – Mówiła to podminowanym, drżącym głosem i zdawała sobie sprawę, że on to słyszy. Nie powiedział jednak nic, co mogłoby ją zachęcić bądź zniechęcić. Zbierając odwagę, westchnęła głęboko i brnęła dalej. – Wezwali mnie dzisiaj po południu na posiedzenie zarządu zwołane w trybie nadzwyczajnym. Członkowie zarządu byli bardzo poruszeni. Właściwie wściekli. Oskarżyli mnie o konflikt interesów tam, gdzie ty wchodzisz w grę.

– Co za głupcy – powiedział z gryzącą pogardą. – Nie powiedziałaś im, że dla ciebie liczy się tylko i wyłącznie Bancroft i S – ka?

– Niezupełnie – odparła, powstrzymując uśmiech. – Chcieli, żebym podpisała pewne oskarżenia i oficjalne skargi. Chodziło o oskarżenia, które obwiniały ciebie za śmierć Spyzhalskiego, o niezgodne z prawem wykorzystanie twoich powiązań ze mną dla uzyskania kontroli nad firmą i o przeprowadzenie akcji podkładania bomb w naszych sklepach.

– To już wszystko? – zapytał z sarkazmem.

– Niezupełnie – powtórzyła znowu. – Ale to z grubsza sedno sprawy. – Szukała w nim jakichś oznak, odrobiny ciepła… czegokolwiek w jego twarzy, co upewniłoby ją, że to wszystko obchodzi go jeszcze trochę. Nie znajdowała jednak niczego takiego. Jedyne, czego była pewna, to kręcący się wokół, obserwujący ich ludzie. – Ja… ja powiedziałam im… – urwała, nie mogąc mówić z powodu napięcia i obawy, jakie czuła na myśl, że może on naprawdę już jej nie chce.

– Co im powiedziałaś? – zapytał obojętnie, a ona uchwyciła się tego pytania jako odrobiny zachęty z jego strony.

– Powiedziałam – podbródek dumnie uniosła do góry – to, co mówiłeś, że powinni w takiej sytuacji usłyszeć!

Wyraz jego twarzy nie zmienił się.

– Powiedziałaś im, żeby się odpieprzyli?

– Nie, niedokładnie to – powiedziała z lekkim żalem. – Powiedziałam im, żeby poszli do diabła.

Nie odezwał się ani słowem i już traciła nadzieję, kiedy zobaczyła błysk rozbawienia w jego oczach i zarys uśmiechu na jego ustach.

– I wtedy – ciągnęła rozświetlona od wewnątrz nadzieją – zadzwonił twój adwokat, żeby mi powiedzieć, że jeśli w ciągu sześciu dni nie wystąpię o rozwód, to on o niego wystąpi siódmego dnia. I powiedziałam mu…

Urwała, a Matt ciepłym, żartobliwym tonem podsunął jej życzliwie:

– A ty jemu też powiedziałaś, żeby poszedł do diabła?

– Nie, jemu powiedziałam, żeby się odpieprzył!

– Serio? – Tak.

Czekał, żeby powiedziała coś jeszcze. Patrzył jej głęboko w oczy.

– I? – nalegał spokojnie.

– I myślę o tym, żeby wyjechać gdzieś – powiedziała. – Będę… będę miała teraz sporo wolnego czasu.

– Wzięłaś urlop?

– Nie, złożyłam rezygnację.

– Ach tak – powiedział, ale jego głos nagle stał się pieszczotliwy. Chciała zatopić się w spojrzeniu jego oczu. – O jakim wyjeździe myślałaś?

– Jeśli ciągle jeszcze chcesz mnie tam zabrać – powiedziała, dławiąc się – to pomyślałam sobie, że chciałabym zobaczyć raj, który mi obiecywałeś.

Stał bez ruchu, nie mówiąc nic i przez okropną chwilę pomyślała, że wyobraziła sobie tylko, że jemu ciągle na niej zależy.

Wtedy uświadomiła sobie, że wyciągnął ku niej rękę.

W jej oczach pojawiły się łzy radości i ulgi, kiedy podała mu swoją dłoń. Poczuła jego palce, mocnym, ciepłym uściskiem otaczające jej rękę. Zacisnęły się wokół niej, po czym gwałtownie pociągnęły ją w ramiona, które objęły ją stalowym uściskiem.

Osłonił ją sobą przed ciekawskimi oczami i uniósł jej twarz ku górze.

– Kocham cię! – szepnął z mocą na moment przed tym, jak przykrył jej usta palącym pocałunkiem. Gdzieś z boku błysnął flesz aparatu uniesionego w górę przez jednego z fotografów. Po nim nastąpiły kolejne błyski. Ktoś zaczął klaskać i przerodziło się to w pełną wigoru owację. Klaskanie przeplatało się ze śmiechem, a pocałunek ciągle jeszcze trwał.

Meredith nie zauważała tego. Oddawała mu pocałunek, poddawała mu się całkowicie, nieświadoma tego, co działo się wokół… owacji, oklasków, uśmiechów, błysków fleszy uniesionych ku górze aparatów fotograficznych. Była w drodze ku swemu przeznaczeniu.

ROZDZIAŁ 57

Meredith powoli budziła się w łóżku Matta. Miała zamknięte oczy i uśmiechała się. Pozwalała, żeby wspomnienia minionego wieczoru przesuwały się leniwie w jej myślach niczym dźwięki łagodnej muzyki. Rozpamiętywała, jak wtopili się w tłum gości, znosząc cierpliwie sympatyczne żarty na temat ich długiego pocałunku i zamanifestowanego nim pogodzenia się. Uwielbiała granie roli pani jego domu. Tysiąc razy bardziej jednak odpowiadało jej granie jego żony po przyjęciu, już w jego łóżku. Wzajemne zaufanie i szczera deklaracja uczuć, zdecydowała sennie, najwyraźniej wywierały głęboki efekt na jakości kochania się, ponieważ burzliwe chwile przeżyte ubiegłej nocy absolutnie zdystansowały wszystko, co zaszło między nimi do tej pory.

Z przeciwległego krańca pokoju docierało światło słoneczne przedzierające się przez kotary. Odwróciła się na wznak i otworzyła oczy. Jakiś czas temu Matt pocałował ją na pożegnanie i powiedział, że idzie kupić słodkie bułeczki na śniadanie, Na stoliku przy łóżku zostawił dla niej filiżankę kawy. Oparła się wyżej o poduszki.

Właśnie wypiła jej łyk, kiedy wszedł do pokoju. W ręku trzymał białą torebkę z piekarni, a ramieniem przyciskał zwiniętą w rulon gazetę. Jego twarz była dziwnie spięta.