Выбрать главу

W ciągu miesiąca Meredith została osądzona i zaszufladkowana jako obca przybyszka z innego świata, czyli wyrzutek. Być może, gdyby była ładna na tyle, żeby wzbudzać zachwyt, pomogłoby to z czasem – ale ładna nie była. Jako dziewięciolatka zaczęła nosić okulary, gdy miała dwanaście lat – aparat korekcyjny na zębach, a w wieku lat trzynastu była najwyższą dziewczynką w klasie.

Tydzień temu, wieki całe po tym, jak Meredith straciła jakąkolwiek nadzieję, że będzie miała kiedyś prawdziwych przyjaciół – wszystko się odmieniło. W ósmej klasie do szkoły przyszła Lisa Pontini. Była o pół centymetra wyższa niż Meredith. Poruszała się z gracją modelki, a na skomplikowane pytania z algebry odpowiadała bez najmniejszego trudu. Tego samego dnia w południe Meredith siedziała na niskim murku przed szkołą. Jak zwykle jadła tam śniadanie, czytając książkę. Na początku zaczęła przynosić książkę, dlatego że czytanie zagłuszało trochę uczucie jej izolacji i wyobcowania. Od piątej klasy stała się już zapaloną czytelniczką.

Miała właśnie przerzucić kartkę, gdy w polu jej widzenia pojawiła się para sfatygowanych, sznurowanych butów. Była to Lisa Pontini wpartująca się w nią z zaciekawieniem. Lisa z wyrazistą kolorystyką i masą kasztanowych włosów była całkowitym przeciwieństwem Meredith; co więcej, była wyzywająco pewna siebie, co pisma dla nastolatków określają ostentacją. Zamiast nosić szkolną bluzę zarzuconą porządnie na ramiona, tak jak to robiła Meredith, Lisa wiązała rękawy swojej bluzy w luźny węzeł na piersiach.

– Boże, co za zbieranina – oznajmiła Lisa, siadając obok Meredith i rozglądając się po terenie szkoły. – W życiu nie widziałam tylu niskich chłopaków. Muszą tu dodawać do wody czegoś powstrzymującego wzrost! Jaka jest twoja średnia?

Oceny w St. Stephen były wyrażane w procentach z dokładnością do części dziesiętnych.

– Dziewięćdziesiąt siedem i osiem dziesiątych – odpowiedziała Meredith trochę zaskoczona gwałtownością uwag Lisy i jej nieoczekiwaną życzliwością.

– Ja mam dziewięćdziesiąt osiem i jedną dziesiątą – skontrowała Lisa.

Meredith zauważyła, że Lisa ma przekłute uszy. Kolczyki i kredka do ust były zakazane na terenie szkoły. Podczas gdy Meredith odnotowywała to wszystko, Lisa przypatrywała się jej także. Z zagadkowym uśmiechem zapytała bez ogródek:

– Jesteś samotniczką z wyboru czy kimś w rodzaju wyrzutka?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – skłamała Meredith.

– Jak długo musisz jeszcze nosić ten aparat?

– Jeszcze rok – odpowiedziała i zdecydowała, że jednak nie lubi Lisy Pontini. Zamknęła książkę i wstała zadowolona, że za chwilę miał już zabrzmieć dzwonek.

Tego popołudnia, jak w każdy ostatni piątek miesiąca, uczniowie zbierali się w kościele, żeby wyspowiadać się szkolnemu księdzu, Jak zawsze, z uczuciem zawstydzonej grzesznicy, Meredith uklękła w konfesjonale i wyznała ojcu Vickersowi swoje przewinienia. Nie zabrakło tam takich grzechów jak nielubienie siostry Mary Lawrance i poświęcanie zbyt wiele uwagi swemu wyglądowi. Skończywszy, przytrzymała drzwi dla następnej osoby, a sama uklękła w ławce i odmówiła zadaną jej pokutę.

Ponieważ uczniowie po spowiedzi nie mieli więcej lekcji, Meredith wyszła na zewnątrz, żeby poczekać na Fenwicka. W kilka minut później z kościoła wyszła Lisa, wkładając kurtkę. Meredith, ciągle wzdragając się na myśl o uwagach Lisy o jej samotności i aparacie ortodontycznym, patrzyła niechętnie, jak Lisa rozejrzała się wkoło i zwróciła się ku niej.

– Nie uwierzysz – oznajmiła Lisa. – Vickers kazał mi odmówić cały różaniec za niewinne pieszczoty. Boję się pomyśleć, jaką pokutę zadaje za francuskie pocałunki – dodała z zuchwałym uśmieszkiem, siadając na stopniu obok Meredith.

Meredith nie wiedziała, że narodowość określa sposób, w jaki ludzie się całują. Jednak z uwag Lisy wywnioskowała, że jakkolwiek Francuzi to robią, księża z St. Stephen nie akceptują tego. Starając się sprawić wrażenie osoby światowej, powiedziała:

– Ojciec Vickers kazałby ci wyszorować cały kościół za całowanie się w ten sposób.

Lisa zachichotała, patrząc na Meredith z zaciekawieniem.

– Czy twój chłopak też nosi aparat na zębach? Meredith pomyślała o Parkerze i potrząsnęła przecząco głową.

– To dobrze. – Lisa uśmiechnęła się. – Zastanawiałam się zawsze, jak dwoje ludzi z aparatami ortodontycznymi może się całować, nie zaczepiając się nimi. Mój chłopak nazywa się Mario Compano. Jest wysoki, ciemny i przystojny. Kto jest twoim chłopakiem, jaki on jest?

Meredith zerknęła na ulicę z nadzieją, że Fenwick zapomniał, iż dzisiaj lekcje kończą się wcześniej. Czuła się trochę nieswojo, rozmawiając o tego typu sprawach, ale Lisa Pontini fascynowała ją. Wyczuwała, że z jakiegoś powodu Lisa chciała się z nią zaprzyjaźnić.

– On ma osiemnaście łat i wygląda jak… – odpowiedziała szczerze – jak Robert Redford. Ma na imię Parker.

– A jak się nazywa?

– Reynolds.

– Parker Reynolds – powtórzyła Lisa, marszcząc nos – brzmi snobistycznie. Jest w tym dobry?

– W czym?

– W całowaniu oczywiście.

– A tak, jest absolutnie fantastyczny. Lisa spojrzała na nią z żartobliwą miną.

– On cię nigdy nie pocałował. Czerwienisz się, kiedy kłamiesz.

Meredith wstała gwałtownie.

– Słuchaj – zaczęła ze złością – nie prosiłam, żebyś tu przyszła i…

– Nie przejmuj się tym. Całowanie wcale nie jest takie wspaniałe. Kiedy Mario pocałował mnie po raz pierwszy, był to najbardziej zawstydzający moment w całym moim życiu.

Złość Meredith ulotniła się, gdy tylko Lisa zaczęła się zwierzać. Usiadła z powrotem.

– Jego pocałunek zawstydził cię?

– Nie, ale kiedy mnie całował, oparłam się plecami o drzwi i niechcący nacisnęłam dzwonek. Mój ojciec je otworzył, a ja wpadłam w jego ramiona razem z Mariem, który ciągłe mnie obejmował niczym ostatnią deskę ratunku. Wieki całe trwało, zanim wszyscy troje pozbieraliśmy się z podłogi.

Meredith przestała się śmiać na widok rollsa wyjeżdżającego zza rogu.

– Jest już mój… mój transport do domu – powiedziała, starając się uspokoić.

Lisa spojrzała spod oka i zamurowało ją.

– Boże, czy to rolls?

Meredith przytaknęła ze skrępowaniem i wzięła swoje książki.

– Mieszkam daleko, a mój ojciec nie chciał, żebym jeździła autobusem.

– Twój tata jest szoferem, co? – domyśliła się Lisa, idąc z Meredith w stronę samochodu. – Musi być nieźle jeździć takim samochodem i udawać, że jest się bogatą. – Nie czekając na odpowiedź Meredith, dodała: – Mój tata jest monterem rur. Jego związek strajkuje. Przeprowadziliśmy się, bo tutaj jest niższy czynsz. Wiesz, jak to jest.

Meredith z własnego doświadczenia nie miała pojęcia, „jak to jest”, ale z gniewnych komentarzy ojca wiedziała, jaki efekt wywierają związki i strajki na przedsiębiorców takich jak Bancroftowie. Mimo to skinęła współczująco głową w odpowiedzi na smętne spojrzenie Lisy.

– To musi być trudne – powiedziała, po czym impulsywnie dodała: – Chcesz, żebyśmy podwieźli cię do domu?

– Czy chcę? Pewnie! Nie, poczekaj, możemy to zrobić w przyszłym tygodniu? Mam siedmioro rodzeństwa i jak tylko pojawię się w domu, mama będzie miała dla mnie sto spraw do załatwienia. Lepiej pokręcę się tutaj jeszcze przez jakiś czas i wrócę do domu o normalnej porze.

To działo się tydzień temu. Wątła nić przyjaźni, która zawiązała się tego dnia, umocniła się, zasilana kolejnymi zwierzeniami i porozumiewawczymi uśmiechami. Teraz, patrząc na zdjęcie Parkera i myśląc o sobotnich tańcach, Meredith zdecydowała, że zasięgnie rady Lisy w tej sprawie. Lisa znała się na fryzurach i różnych innych rzeczach. Może doradzi coś, dzięki czemu Meredith wyda się Parkerowi bardziej atrakcyjna.