Выбрать главу

— Puk nie lata — powiedział Richard Wakefield, stając w progu. — W powietrzu może unosić się jedynie przez chwilę. — Wyglądał na zawstydzonego. — Nie wiedziałem, że pani tu będzie — zwrócił się do Nicole. — Czasem zabawiam tych dwóch, kiedy grają w szachy.

— Któregoś wieczoru właśnie przegrałem partię z Shigiem — powiedział Janos — gdy usłyszeliśmy jakieś odgłosy, które początkowo wzięliśmy za awanturę. W chwilę później do pokoju wpadli Tybald i Merkucjo, klnąc i walcząc ze sobą na miecze…

— Czy to jest czymś w rodzaju hobby? — po dłuższym milczeniu spytała Nicole.

— Droga pani — zaczął Janos, nie dając Wakefieldowi dojść do słowa — nigdy nie należy mylić czyjejś pasji z hobby. Nasz japoński kolega nie uważa szachów za swoje hobby. A ten młody człowiek, urodzony w tym samym mieście co Szekspir, nie konstruuje robotów ot, tak. To nie jest hobby.

Nicole spojrzała na Richarda. Usiłowała wyobrazić sobie, ile czasu i energii poświęcił tym robotom. Nie mówiąc już o niezwykłych zdolnościach konstruktorskich i, oczywiście, pasji.

— To naprawdę wspaniałe — powiedziała do Wakefielda, który się uśmiechnął. Dodała, że musi już odejść, ale w tym samym momencie Puk okrążył ją i stanął w drzwiach.

— Gdy dzień spłoszy widma mroku, skarb rozkoszy znajdziesz w oku tej, coś kochał wprzód.

Nicole uśmiechnęła się i ominąwszy robota, życzyła swoim towarzyszom dobrej nocy.

Długo ćwiczyła w siłowni. Pół godziny jazdy na rowerze przeważnie wystarczało, żeby potem zasnąć. Ale tego wieczoru myśl o rychłej wyprawie w głąb Ramy nie dawała jej spokoju. Poza tym miała wątpliwości co do raportu, który przekazała Borzowowi.

Czy nie oceniłam ich zbyt pochopnie? — myślała Nicole. Zawsze była dumna ze swojej reputacji i często zastanawiała się nad słusznością podejmowanych decyzji.

Gdy wracała do sypialni, oświetlone były już tylko korytarze. Miała właśnie skręcić w lewo, gdy spojrzała w kierunku „salonu”, za którym w niewielkim pomieszczeniu znajdował się skład z lekarstwami. To dziwne, pomyślała, wygląda na to, że nie zamknęłam drzwi.

Minęła „salon”. Drzwi do składu rzeczywiście były otwarte. Już miała je zamknąć, gdy w ciemnościach usłyszała jakiś rumor. Zapaliła światło. Przed terminalem komputera siedziała Francesca Sabatini. Monitor wyświetlał jakieś informacje, najprawdopodobniej o zawartości buteleczki trzymanej przez Franceskę w dłoni.

— Jak się masz, Nicole — powiedziała niedbale Francesca takim tonem, jak gdyby nocne wyprawy po lekarstwa były rzeczą najzupełniej normalną.

Nicole powoli zbliżyła się do komputera.

— O co chodzi? — spytała, jednocześnie spoglądając na monitor. Francesca szukała informacji o dostępnych na pokładzie środkach antykoncepcyjnych.

— Co to ma znaczyć? — spytała Nicole, wskazując na ekran. W jej głosie słychać było nutkę irytacji. Wszyscy kosmonauci wiedzieli, że wstęp do pomieszczenia dozwolony był wyłącznie lekarzom.

Francesca milczała, co tym bardziej rozzłościło Nicole.

— Jak się tu dostałaś? — spytała ostro. Pomieszczenie było tak małe, że kobiety dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. Nicole wyrwała Francesce buteleczkę z ręki i spojrzała na ulotkę. Był to środek wywołujący poronienia. Francesca rzuciła się do drzwi, ale Nicole zastąpiła jej drogę.

— Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? — spytała Nicole. — Oddaj moje lekarstwo — warknęła Francesca.

— Nie mogę, ten środek ma silne działania uboczne. Co właściwie chciałaś zrobić? Myślałaś, że to się nie wyda? Podczas najbliższej kontroli zauważyłabym, że to zginęło.

Przez dłuższą chwilę kobiety patrzyły sobie w oczy.

— Widzisz, Nicole — Francesca usiłowała się uśmiechnąć — to naprawdę bardzo proste. Ku mojemu przerażeniu niedawno przekonałam się, że jestem w ciąży. Nie chcę tego płodu, a ponieważ jest to sprawa osobista, nie chciałam, żebyś o tym wiedziała.

— Nie możesz być w ciąży — potrząsnęła głową Nicole. Zauważyłabym to podczas badań biometrycznych.

— To dopiero czwarty lub piąty dzień. Ale jestem tego pewna, czuję zmiany zachodzące w moim ciele.

— Znasz procedurę postępowania w sprawach zdrowotnych — powiedziała Nicole po dłuższym wahaniu. — Sprawa byłaby może i „prosta”, żeby użyć twoich słów, gdybyś się do mnie zgłosiła prosząc o dyskrecję. Ale teraz nie wiem, co z tym zrobić…

— Mogłabyś przerwać ten biurokratyczny monolog? przerwała jej ostro Francesca. — Nie interesują mnie twoje procedury. Jestem w ciąży i chcę ją usunąć. Oddasz mi lekarstwo, czy mam spróbować inaczej?

Nicole była przerażona jej zachowaniem.

— Jesteś naprawdę dziwna — powiedziała. — Czy rzeczywiście myślisz, że po prostu dam ci tę buteleczkę? Nie żądając wyjaśnień? Bez badania lekarskiego? Jestem odpowiedzialna za stan twojego zdrowia i nigdy się na to nie zgodzę. Najpierw muszę cię zbadać, przejrzeć historię twoich chorób, określić wiek płodu i dopiero potem możemy w ogóle zacząć rozmawiać o możliwości przerwania ciąży. Poza tym musimy przedyskutować moralne i psychologiczne aspekty tej sprawy, ponieważ…

Francesca roześmiała się jej w twarz.

— Daj sobie spokój z psychologią, Nicole. Nie potrzebuję tego ględzenia rodem z wyższych sfer. Składam ci przy okazji gratulacje, że samotnie wychowujesz córkę. Co do mnie, ojciec tego dziecka specjalnie przestał zażywać pigułki myśląc, że gdy zajdę w ciążę, będę chciała się z nim związać. Ale się pomylił. Nie chcę żadnego dziecka. Czy mam ci dokładnie opowiedzieć, jak…

— Dość — przerwała Nicole. — Nie interesuje mnie twoje życie prywatne. Muszę jedynie zadecydować, co będzie najlepszym wyjściem dla ciebie i naszej misji. W każdym wypadku muszę cię prosić o zgodę na pełne badanie lekarskie, włącznie z badaniem ginekologicznym. Jeżeli odmówisz, będę zmuszona sporządzić raport…

Francesca zaśmiała się.

— Nie strasz mnie. Nie jestem aż taka głupia. Jeżeli od zaglądania między moje nogi poczujesz się lepiej, to proszę bardzo, ale zróbmy to od razu. Podczas pierwszej misji nie chcę mieć tego w sobie…

W ciągu następnej godziny Nicole i Francesca zamieniły ze sobą zaledwie kilka słów. Udały się do niewielkiej sali operacyjnej, gdzie Nicole określiła wielkość i wiek płodu. Dokonała także innych badań, aby stwierdzić, czy Francesca może przyjąć środek wywołujący sztuczne poronienia.

Płód miał pięć dni. Kim jesteś? — pomyślała Nicole patrząc na obraz na ekranie monitora. Trudno powiedzieć, ale na pewno już żyjesz, twoja przyszłość została zaprogramowana w genach… Nicole wydrukowała dla Franceski listę skutków ubocznych, których należało się spodziewać po przerwaniu ciąży. Płód opuści jej ciało w prieciągu dwudziestu czterech godzin; menstruacji mogą towarzyszyć bóle.

Francesca bez wahania wypiła zawartość buteleczki. Gdy pacjentka ubierała się, Nicole przypomniała sobie własną ciążę. Ani przez moment nie pomyślałam, że mogłabym… I to nie dlatego, że jej ojcem był książę. Wcale nie. To sprawa odpowiedzialności. I miłości…

— Nie wiem, co myślisz — odezwała się Francesca, gdy była już gotowa do wyjścia — ale nie marnuj czasu. Masz dość własnych kłopotów.

Nicole milczała.

— Więc jutro bękarta już nie będzie… — zimno dodała Francesca. — To dobrze. Świat obejdzie się bez kolejnego Mulata. Obróciła się na pięcie i wyszła, nie czekając na odpowiedź Nicole.

16. O, RAMO, W GĘSTWINIE NOCY