Nicole zauważyła, że słowa Franceski zrobiły duże wrażenie na generale O’Toole. Pomimo niechęci do tej kobiety Nicole nie mogła odmówić Francesce talentu.
— Ona znakomicie potrafi wyrazić to, co czuję — rzekł O’Toole. — Chciałbym mieć taki dar wymowy.
Nicole usiadła przed monitorem, wprowadziła swój kod i przeprowadziła rutynową kontrolę sprzętu.
— Wszystko w porządku, panie generale — powiedziała. Dam sobie radę, może pan iść spać.
Ale O’Toole najwyraźniej chciał z kimś porozmawiać.
— Kilka dni temu długo rozmawiałem z signorą Sabatini powiedział. — Rozmawialiśmy o religii. Pani Sabatini powiedziała, że wprawdzie była kiedyś niewierząca, ale teraz wróciła na łono Kościoła. Nawróciło ją pojawienie się Ramy.
Zapadła cisza.
Nicole przypomniał się kościółek w Saint — Etienne de Chigny, w pobliżu Beauvois. Jeszcze jako dziecko poszła tam kiedyś z ojcem i z zachwytem przypatrywała się witrażom.
— Czy Bóg stworzył kolory? — spytała.
— Niektórzy mówią, że tak — odparł ojciec.
— A jak ty myślisz? — nie dawała za wygraną.
— Muszę się przyznać — generał O’Toole wyrwał Nicole z zamyślenia — że nasza wyprawa jest dla mnie niezwykłym przeżyciem duchowym. Nigdy nie czułem się tak blisko Boga. W bezkresnej pustce wszechświata jest coś, co nas upokarza… O’Toole urwał. — Przepraszam, zdaje się, że się narzucam — powiedział.
— Ależ nie, nic podobnego. Uważam, że pańska głęboka wiara jest nam wszystkim bardzo potrzebna.
— Mimo to mam nadzieję, że nie uraziłem pani. Religia to sprawa bardzo osobista — rzekł generał — ale czasem nie mogę się powstrzymać od podzielenia się z wami moimi przemyśleniami. Przecież zarówno pani, jak i signora Sabatini jesteście wyznania katolickiego.
Nicole życzyła generałowi dobrej nocy i O’Toole wyszedł. Upewniwszy się, że generał jej nie widzi, Nicole włożyła kostkę do komputera i skopiowała wszystkie dane o członkach załogi. W ten sposób informacje mają większe szanse na przetrwanie, pomyślała.
Wyobraziła sobie Franceskę Sabatini opowiadającą generałowi O’Toole o religijnych aspektach pojawienia się Ramy i o swoim rzekomym nawróceniu. Jesteś zadziwiającą kobietą, myślała. Zawsze osiągasz cel, wykorzystując do tego wszystkie dostępne środki…
Doktor Shigeru Takagishi patrzył w milczeniu na wieżowce Nowego Jorku, od którego dzieliły go cztery kilometry. Od czasu do czasu zerkał przez teleskop ustawiony na wzgórzu nad Morzem Cylindrycznym.
— Wiecie co — odezwał się do Wakefielda i Franceski — nie wydaje mi się, żeby raporty o Nowym Jorku sporządzone przez poprzednią wyprawę były dokładne. Chyba że mamy do czynienia z zupełnie innym statkiem…
Francesca i Wakefield milczeli. Wakefield był zajęty składaniem śnieżnego skutera, a Francesca filmowała jego wysiłki.
— Wygląda na — to, że miasto składa się z trzech części — ciągnął Takagishi — a każda z nich dzieli się na trzy sektory. Ale one nie są identyczne. Wygląda na to, że istnieją między nimi pewne różnice.
— Uff — sapnął Wakefield i wstał. — Mam nadzieję, że to wystarczy. Jesteśmy o jeden dzień do przodu. Sprawdzę jeszcze działanie wszystkich funkcji.
Francesca spojrzała na zegarek.
— Mamy półgodzinne opóźnienie. Czy mimo to chcemy przed kolacją rzucić okiem na Nowy Jork?
Wakefield wzruszył ramionami i spojrzał na Takagishiego. Francesca zbliżyła się do Japończyka.
— A co ty o tym sądzisz, Shigeru? Czy uważasz, że powinniśmy przejechać się po lodzie i przekazać na Ziemię obraz Nowego Jorku?
— Jeżeli o mnie chodzi, to jestem gotów.
— Tylko pod warunkiem, że wrócicie najpóźniej o pół do ósmej — wtrącił David Brown z helikoptera. — Wieczorem konieczna będzie jakaś narada. Chyba trzeba będzie zmienić nasze jutrzejsze plany.
— W porządku — powiedział Wakefield. — Jeżeli ze zniesieniem śnieżnego skutera po schodach nie będzie kłopotów, to w ciągu dziesięciu minut powinniśmy być po drugiej stronie morza. Wtedy po powrocie mielibyśmy sporo czasu.
— Lataliśmy dziś nad wieloma obiektami na północy — rzekł Brown. — Nie dostrzegliśmy żadnych biotów. Wszystkie miasta wyglądały jednakowo, na Równinie Środkowej także nie było niespodzianek. Uważam, że jutro powinniśmy zbadać południe.
— Najpierw Nowy Jork — rzekł Takagishi. — Naszym jutrzejszym celem powinien być Nowy Jork.
Brown nie odpowiedział. Takagishi stanął nad urwiskiem i spojrzał w dół na zamarznięte morze.
— Ile waży skuter śnieżny? — spytał.
— Nie jest ciężki — odparł Wakefield. — Ale jest szeroki. Jesteś pewien, że poradzimy sobie bez lin i bloków? Na drugą stronę morza możemy pojechać także jutro…
— Pomogę wam — zaofiarowała się Francesca. — Jeżeli dziś nie zobaczymy Nowego Jorku, to na wieczornym zebraniu nie powiemy nic mądrego.
— W porządku — mruknął Wakefield. — Dla dziennikarzy zrobię wszystko. Pójdę pierwszy, żeby większa część ciężaru spoczęła na moich plecach. Francesca będzie w środku, a Takagishi na końcu. Uważajcie na płozy, krawędzie są ostre.
— Dlaczego chcieliście instalować liny? — dziwiła się Francesca. — Przecież to bardzo proste.
— Bo schodząc „w nieznane” zawsze należy liczyć się z tym, że będziemy musieli się bronić.
Wakefield i Takagishi usiedli z przodu, Francesca wyjęła kamerę i usiadła na tylnym siedzeniu.
— Spójrzcie, jakie to piękne — rzekł Takagishi z przejęciem, gdy od drugiego brzegu dzieliło ich już nie więcej niż sto pięćdziesiąt metrów. — Jak można w ogóle wątpić, że Nowy Jork jest najważniejszym miastem Ramy?
Ich oczom ukazał się wspaniały widok. Cała trójka umilkła. To, co widzieli, bez wątpienia było dziełem istot rozumnych. Ale przed siedemdziesięciu laty ekspedycja Nortona nie natrafiła tu na żadne ślady życia. Czym było to tajemnicze „miasto”? Maszyną?
Badacze pierwszego Ramy nie znaleźli odpowiedzi na to pytanie. A może wyspa rzeczywiście była miastem?
Skuter zatrzymał się na skraju zamarzniętego morza i trójka kosmonautów ruszyła w stronę schodów. Takagishi wysforował się do przodu. Im byli wyżej, tym większy obszar ukazywał się ich oczom.
Richarda zastanowiły regularne kształty budynków. Oprócz wieżowców dostrzegł także konstrukcje kuliste i wielościany. Wszystko to układało się w jakiś wzór. Zaraz, zaraz, myślał. Tu jest dwudziestościan, tu wieżowiec, tam…
Ale nagle bieg jego myśli został przerwany. Zgasły wszystkie światła i wnętrze Ramy pogrążyło się w zupełnych ciemnościach.
24. DŹWIĘKI W CIEMNOŚCIACH
Najpierw Takagishi nie widział nic. Czuł się tak, jak gdyby nagle oślepł. Znieruchomiał i zamrugał oczami.
Ciszę przerwały głosy kosmonautów, wszyscy mówili równocześnie. Takagishi pokonał strach; usiłował przypomnieć sobie układ klatki schodowej.
Pamiętał, że stał na murze i patrzył na Nowy Jork. Znajdował się jakieś trzy metry od krawędzi. Po lewej stronie widział prowadzącą w dół, do miasta, klatkę schodową, od której dzieliło go mniej więcej dwieście metrów. Potem wszystko spowiły nieprzeniknione ciemności.