Выбрать главу

— Proszę napisać w protokole — podsunął Oop — że został zabity przez dziką bestię.

— Oop! — krzyknęła Carol. — Jak możesz proponować coś podobnego? Sylwester nie jest dziki, to łagodny, oswojony kotek. Poza tym nie jest bestią.

Maxwell rozejrzał się dokoła.

— A gdzie podział się Duch? — zapytał.

— Zmył się — wyjaśnił Oop. — Jak zawsze, gdy zaczynają się kłopoty. To zwyczajny tchórz.

— Powiedział przecież…

— Właśnie — przerwał Oop. — A my tu tracimy czas. O’Toole potrzebuje naszej pomocy.

24

O’Toole czekał na nich przy zejściu z pasa komunikacyjnego.

— Wiedziałem, że w końcu dotrzecie tu — rzekł na powitanie. — Duch obiecał, że was zaraz sprowadzi. Potrzebujemy kogoś, kto dogada się z trollami, ukrywającymi się i bełkoczącymi pod tym swoim mostem, do których nie trafiają żadne argumenty.

— Cóż trolle mają z tym wszystkim wspólnego? — zapytał Maxwell. — Czy ty choć raz w życiu mógłbyś dać im spokój? — Otóż trolle, chociaż takie plugawe, mogą być naszym jedynym wybawieniem — wyjaśnił. O’Tolle. — Tylko one, jakkolwiek ani trochę nie cywilizowane, nie mające ani krzty ogłady, zachowały biegłość w tajemnych sztukach dawnych czasów, a specjalizują się w prawdziwie parszywych zabawach, w najbardziej złośliwych czarach. Jeszcze wróżki, naturalnie, hołdują dawnym umiejętnościom, ale wszystkie ich czary są z rodzaju tych subtelnych, a w naszym przypadku nie potrzeba ani trochę subtelności.

— Czy mógłbyś nam dokładniej wyjaśnić, co się tutaj dzieje? — poprosił Sharp. — Duch nie zadał sobie trudu wprowadzenia nas w sprawę.

— Chętnie — odparł chochlik. — Ruszajmy jednak w drogę, a podczas marszu zrelacjonuję wam wszystkie wydarzenia. Mamy bardzo mało czasu do stracenia, a trolle to zatwardziałe dusze i będzie trzeba użyć perswazji, żeby cokolwiek dla nas zrobiły. Czają się pod omaszałymi kamieniami tego niepotrzebnego mostu i zachowują tak, jakby wszystkie straciły rozum. Chociaż, żeby być wiernym prawdzie, te śmierdzące trolle nie miały czego tracić.

Maszerowali gęsiego w górę skalistego parowu, wrzynającego się pomiędzy dwa wzgórza. Na wschodniej stronie nieba pojawiła się pierwsza łuna nadchodzącego świtu, lecz ścieżka, wijąca się między drzewami i ocieniona kępami krzewów, tonęła w mroku. Tu i ówdzie rozbudzone ptaki zaczynały nieśmiałe trele, a gdzieś w górze zbocza rozlegały się odgłosy buszowania szopa.

— Przyszedł do nas, do domu, smok — zaczął opowiadać O’Toole podczas marszu. — Wrócił do tego jedynego miejsca na Ziemi, jakie mu pozostało, gdzie mógł przebywać wśród znanych mu istot, ale Kołowcy, którzy w zamierzchłych czasach nazywali się zupełnie inaczej, zaatakowali go w powietrzu, lecąc jak ogniste miotły w szyku bojowym. Nie udało im się zmusić go do opadnięcia na ziemię, gdzie mogliby go pojmać i zamknąć w zagrodzie bardzo szybko. Zaiste, wspaniała to była walka. Smok oganiał się od nich, zmęczył się jednak bardzo i teraz musimy wykazać dużo pośpiechu i sprytu, jeżeli chcemy przyjść mu z pomocą.

— Liczysz, że trolle będą w stanie ściągnąć na dół Kołbwców, jak uczyniły to z autolotem? — zapytał Maxwell.

— W rzeczy samej, mój przyjacielu. Właśnie taki pomysł zrodził się w mojej głowie. Ale te parszywe trolle chcą przy okazji dobić targu.

— Nigdy nie przypuszczałem, że Kołowcy mogą latać odezwał się Sharp. — Dotychczas widywałem ich jedynie turlających się po ziemi.

— Możliwości to oni mają wiele — stwierdził O’Toole. Ze swych ciał mogą wysuwać różne przyrządy w olbrzymiej ilości i nie mieszczące się w wyobraźni. Dysze do rozpylania ich ohydnego gazu, strzelby miotające śmiercionośne strzały, czy silniki odrzutowe, dzięki którym mogą latać jak miotły po niebie z przeraźliwą szybkością. I nigdy nie używają tego w dobrych celach. Przepełnieni złością i urazą z dawnych czasów, zaszyli się gdzieś w głębinach galaktyki, a zawziętość drąży ich umysły niczym rak. Wciąż czekają na sposobność, żeby stać się czymś, czym nawet nie mają szansy zostać, jako że są i na zawsze pozostaną jedynie niewolnikami.

— Czy musimy angażować trolle? — spytał wyraźnie zirytowany Drayton. — Mogę w każdej chwili sprowadzić samoloty i uzbrojonych ludzi…

— Niech pan nie struga głupszego niż jest pan naprawdę rzucił bez pardonu Sharp. — Nie możemy tknąć ich jednym palcem, nie możemy nawet zaaranżować jakiegokolwiek wypadku. Ludzie nie mają prawa mieszać się w te sprawy. To jest zatarg pomiędzy niziołkami a ich dawnymi niewolnikami.

— Przecież kocur już zabił…

— Kocur, a nie człowiek. My możemy jedynie…

— Sylwester chciał nas tylko obronić — odezwała się Carol. — Czy musimy iść tak szybko? — zaprotestowała Nancy. — Nie przywykłam do takiego tempa.

— Proszę, oto moje ramię — odezwał się Lambert. — Ta ścieżka wygląda mi na nieco wyboistą.

— Czy wiesz, Pete, że pan Lambert zgodził się być gościem w moim domu przez jakiś rok, albo nawet dłużej, i namalować kilka obrazów dla mnie? — spytała Nancy, z trudem łapiąc oddech. — Czy nie uważasz, że to wspaniale z jego strony?

— Tak, z pewnością — odparł Maxwell.

Ostatnie sto metrów ścieżka wspinała się stromo w kierunku szczytu wzgórza, lecz teraz znów sprowadziła ich na dno parowu, usiane gigantycznymi głazami, które w nikłym blasku poranka sprawiały wrażenie przyczajonych, szykujących się do skoku bestii. Ponad wąwozem przerzucony był prastary most o konstrukcji przypominającej żywo fragment jakiejś średniowiecznej drogi. Spoglądając na niego, Maxwell stwierdził, że trudno uwierzyć, iż został zbudowany zaledwie kilka dziesiątków lat temu, kiedy zakładano tutejszy rezerwat.

Dwa dni — pomyślał. — Czy rzeczywiście minęły zaledwie dwa dni od powrotu z nieudanej wyprawy i spotkania z inspektorem Draytonem? Tak wiele wydarzyło się w tym czasie, że odnosił wrażenie, ż musiało minąć znacznie więcej dni. Już miało miejsce tak wiele niewiarygodnych zdarzeń, które rozgrywały się nadal, równie niewiarygodne, a wszystkie miały niesłychaną wagę, mogły bowiem zadecydować o przyszłości rodzaju ludzkiego i całej federacji założonej przez człowieka.

Próbował rozbudzić w sobie nienawiść do Kołowców, ale nie znalazł w duszy nawet cienia niechęci. Byli zbyt obcy, zbyt wiele dzieliło ich od ludzi, by mogli wzbudzać tak bardzo ludzkie uczucia jak nienawiść. Byli raczej uosobieniem zła, niż istotami przesiąkniętymi złem. Uświadomił sobie jednak, że owo rozróżnienie w niczym nie umniejszało zagrażającego z ich strony niebezpieczeństwa. Istniał przecież drugi Peter Maxwell, który z pewnością został zamordowany przez Kołowców — na miejscu wypadku czuć było specyficzny, odpychający fetor, a teraz, po zajściach w gabinecie Sharpa, nie było wątpliwości co do pochodzenia owego smrodu. Został zamordowany, ponieważ Kołowcy sądzili, że wracający Maxwell przebywał na krystalicznej planecie, a w morderstwie widzieli metodę na bezproblemowe zakończenie pertraktacji z Czasem w sprawie zakupu Artefaktu. Gdy pojawił się drugi Maxwell, Kołowcy nie mieli odwagi ponownie dokonać zabójstwa. Dlatego właśnie pan Marmaduke próbował go przekupić.

Na scenie pozostał jeszcze niejaki Monty Churchill, przypomniał sobie Maxwell. Kiedy to wszystko się zakończy, niezależnie od rezultatu, będzie musiał odszukać Churchilla i posiąść niezbitą pewność, że wszelkie rachunki między nimi zostały uregulowane.