Выбрать главу

Zbliżyli się do mostu, zanurzyli w jego cieniu i stanęli półkolem.

— W porządku, wy nędzne trolle! — wykrzyknął O’Toole w kierunku niemych kamieni. — Jest nas tutaj cała grupa i chcielibyśmy przeprowadzić z wami rozmowę.

— Zamilcz — odezwał się Maxwell do goblina. — Najlepiej w ogóle nie zabieraj głosu. Ty nigdy nie dojdziesz do porozumienia z trollami.

— A któż dojdzie z nimi do porozumienia? — zagrzmiał O’Toole. — Z tymi parszywcami, bez krzty honoru, baz odrobiny zdrowego rozsądku…

— Powstrzymaj się — powtórzył Maxwell. — Nie chcę już słyszeć ani słowa…

Otaczała ich cisza przedświtu. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedział im skrzekliwy głos, dobiegający gdzieś z najciemniejszego zakamarka pod mostem.

— Kto tam jest? — zapytał głos. — Jeżeli przyszliście nam urągać, to próżne wasze wysiłki. Ten tam głośnousty O’Toole złorzeczy nam i wymyśla od wielu, wielu lat. Ale już dość tego.

— Nazywam się Maxwell — przedstawił się profesor nieznanemu rozmówcy. — Nie przyszedłem, by z was szydzić. Chciałem was prosić o pomoc.

— Maxwell? Serdeczny przyjaciel O’Toole’a?

— Serdeczny przyjaciel was wszystkich, każdego plemienia niziołków. To ja czuwałem przy umierającym banshee, zamiast tych wszystkich, którzy powinni, a nie przybyli, żeby spędzić z nim ostatnie chwile jego życia.

— A pić z O’Toolem to pijasz. I rozmawiasz z nim, właśnie tak. I dajesz posłuch wszystkim jego kłamstwom.

O’Toole rzucił się krok do przodu, kipiąc niepohamowaną wściekłością.

— Wcisnę wam z powrotem te słowa do gardeł! — wrzasnął. — Pozwólcie mi choć raz zacisnąć palce na ich plugawych szyjach!…

Wrzaski urwały się nagle, ponieważ Sharp zaszedł go od tyłu, chwycił za zwisające nisko siedzenie spodni, uniósł wysoko w górę i trzymał nad głową, bulgoczącego jeszcze i krztuszącego się ze złości.

— Mów dalej — zwrócił się Sharp do Maxwella. Jeżeli ta miernota nadal będzie robiła tak kiepski użytek ze swojego gardła, znajdę pierwszą lepszą kałużę i zakleję mu je błotem.

Sylwester podszedł do Sharpa, uniósł łeb i obwąchiwał zwisającego bezradnie O’Toole’a. Ten zaczął oganiać się przed kotem, młócąc rękoma jak wiatrak na silnym wietrze.

— Zabierzcie go ode mnie! — zawył.

— On myśli, że jesteś myszą — zabrał głos Oop. — Zastanawia się właśnie, czy jesteś wart choć najmniejszego wysiłku z jego strony.

Sharp obrócił się i kopnął Sylwestra między żebra. Kocur odskoczył i zaczął groźnie warczeć.

— Harlowie Sharp — odezwała się Carol, robiąc krok do przodu. — Nie waż się nigdy więcej postępować w ten sposób. Jeżeli jeszcze kiedykolwiek to uczynisz, ja…

— Zamknijcie się! — wrzasnął Maxwell, doprowadzony do ostateczności. — Zamknijcie wszyscy swoje jadaczki! Gdzieś tam w górze smok walczy o swoje życie, a wy tu kłócicie się między sobą.

Zapadła cisza. Niektórzy cofnęli się o krok. Maxwell odczekał jeszcze chwilę, po czym przemówił do trolli:

— Nie wiem, co działo się tu do tej pory. Nie wiem, na czym polega wasz spór. Potrzebujemy jednak waszej pomocy, przyszliśmy więc, by o nią prosić. Obiecuję wam, że będziecie dobrze traktowani. Ale mogę wam także obiecać, że jeśli nie będziecie się zachowywać rozsądnie, nie omieszkamy przekonać się, co może z tym waszym mostem zrobić kilka lasek porządnego materiału wybuchowego.

Tym razem słaby skrzekliwy głos pod mostem się nie ociągał.

— Jedyne, czego zawsze pragnęliśmy, o co zawsze prosiliśmy tego głośnoustego O’Toole’a, to choćby najmniejsza beczułka słodkiego październikowego piwa.

Maxwell odwrócił się.

— Czy to prawda? — zapytał.

Sharp postawił O’Toole’a z powrotem na ziemi, by ten mógł odpowiedzieć.

— Nie możemy pozwolić na robienie precedensów — zaoponował goblin. — Tak nie inaczej. Od niepamiętnych czasów my, gobliny, mamy wyłączność na warzenie najwspanialszego piwa. Ale wypijamy je sami. Nie możemy zrobić więcej piwa, niż jesteśmy w stanie sami wypić. A jeżeli uwarzymy go dla trolli, to zaraz i wróżki będą chciały…

— Przecież wiesz, że wróżki nie pijają piwa — odezwał się Oop. — Tak jak krasnoludki interesuje je wyłącznie mleko…

— Tak, zaraz wszyscy byliby spragnieni — zaskamlał O’Toole. — A uwarzenie nawet tylko tego, co sami potrzebujemy, zajmuje przecież tak wiele czasu i tak wiele myślenia, jest poza tym pracochłonne…

— Jeżeli jest to tylko sprawa produkcji, z pewnością moglibyśmy wam pomóc — zaproponował Sharp.

Pan O’Toole zaczął rytmicznie uginać kolana ze złości. — A pluskwy?! — krzyknął. — Co z pluskwami?! Ja was znam, zaraz byście je wyeliminowali z procesu produkcji, zasłaniając się tą parszywą higieną. Żeby wyprodukować najlepsze październikowe piwo, do zaczynu należy wrzucić pluskwy i wiele innych rzeczy, które wy uznalibyście za całkowicie zbędne.

— Nie zapomnimy o pluskwach — rzekł Oop. — Będziemy pełzać, aż nazbieramy cały koszyk i wrzucimy je do…

Pan O’Toole wychodził już niemal z siebie. Jego twarz płonęła purpurą.

— Rozumiecie… wy zupełnie nie… — wrzeszczał, z trudem łapiąc oddech. — Pluskiew nie można tak po prostu wrzucać!… Pluskwy muszą trafić do kadzi po bardzo wnikliwej selekcji i…

Nagłemu zamilknięciu goblina towarzyszył głośny ryk.

— Sylwester! Puść go! — krzyknęła Carol.

O’Toole oklapł i tylko cicho zawodząc wymachiwał rękoma, uwieszony między szczękami tygrysa. Sylwester zaś trzymał łeb na tyle wysoko, że nogi goblina nie mogły dosięgnąć ziemi.

Oop tarzał się po piasku ze śmiechu i młócił pięściami ziemię.

— On myśli, że O’Toole jest myszą! — zapiszczał. Spójrzcie tylko na tego kotka. Złowił sobie małą myszkę! Sylwester obchodził się jednak ze swym łupem bardzo delikatnie. Nie zadrasnął nawet O’Toole’a, jeśli nie liczyć zranionej godności. Trzymał go w swoich szczękach, a potężne kły obejmowały goblina w pasie.

Skarp uniósł nogę, żeby jeszcze raz kopnąć kocura.

— Nie! — wrzasnęła Carol. — Mówiłam ci, żebyś nigdy więcej tego nie robił!

Skarp zamarł w bezruchu.

— W porządku, Harlow — odezwał się Maxwell. — Niech trzyma O’Toole’a. Z pewnością zasłużył na jakąś nagrodę za to, co zrobił dla nas w twoim biurze.

— Zgadzam się! — wrzasnął zdesperowany O’Toole. Zrobimy dla nich oddzielną beczułkę piwa. Zrobimy dla nich nawet dwie beczułki.

— Trzy — podpowiedział skrzekliwy głos spod mostu. — Zgoda, trzy — przytaknął goblin.

— Nie wycofacie się później z umowy? — zapytał Maxwell.

— My, gobliny, nie wycofujemy się nigdy.

— W porządku, Harlow — rzekł Maxwell. — Rób swoje i uwolnij go.

Skarp ponownie zamierzył się do kopniaka. Sylwester puścił O’Toole’a i odskoczył dwa kroki do tyłu.

Trolle zaczęły się wysypywać spod mostu i wpełzać na stok wzgórza, popiskując z podniecenia.

Ludzie ruszyli za nimi pod górę.

Carol, idąca tuż przed Maxwellem, potknęła się i przewróciła. Ten dźwignął ją za ramię i pomógł wstać. Wyrwała rękę i popatrzyła na Maxwella z nieskrywaną wściekłością.

— Nie dotykaj mnie nigdy więcej! — syknęła. — Nie odzywaj się też do mnie. Powiedziałeś, żeby Harlow robił, co ma robić, to znaczy kopnął Sylwestra. A poza tym wrzeszczałeś na mnie, kazałeś mi zamknąć jadaczkę.