Выбрать главу

— Czeka na ciebie w salonie — powiedziała Nerita. Był to duży, po spartańska umeblowany pokój w drugim skrzydle hotelu. Sybille stała przy oknie, przez które wpadało blade, chłodne światło poranka. Byli z nią Mortimer i Kent Zacharias. Obydwaj powitali Kleina tajemniczymi, krzywymi uśmiechami. Nie mógł się zorientować, czy były to uśmiechy kurtuazyjne, czy szydercze.

— Podoba ci się nasze miasto? — zagadnął Zacharias. — Czy już je zwiedzałeś?

Klein wolał nie odpowiadać. Na pytania zareagował nieznacznym skinieniem głowy i zwrócił się do Sybille. Czuł się dziwnie. Był zupełnie spokojny właśnie w tej chwili, gdy spełniało się pragnienie, które żywił od kilku lat. W jej obecności nie odczuwał nic — ani paniki, ani pragnienia, ani zdumienia, ani nostalgii. Po prostu nic. Zupełnie, jakby rzeczywiście był zmarłym. Wiedział, że był to spokój krańcowego przerażenia.

— Zostawimy was samych — powiedział Zacharias. — Musicie mieć sobie dużo do powiedzenia.

Wyszedł z Nerita i Mortimerem. Oczy Sybille i Kleina spotkały się i patrzyli na siebie długo. Patrzyła na niego chłodno, jakby dokonując bezosobowej oceny. Ten jej cholerny uśmiech — pomyślał Klein. Śmierć zmienia je wszystkie w Mony Lisy.

— Czy długo tu zostaniesz? — spytała. — Chyba nie. Kilka dni, może tydzień. Klein zwilżył wargi.

— Co u ciebie, Sybille? Jak ci się wiedzie?

— Wszystko jest tak, jak się spodziewałam.

Co to znaczy? Czy możesz podać mi jakieś szczegóły? Czy nie jesteś rozczarowana? Czy zaskoczyło cię cokolwiek? Jak to wszystko odbierasz, Sybille? O Jezu… nigdy nie zadawaj bezpośrednich pytań.

— Szkoda, że nie zgodziłaś się na spotkanie na Zanzibarze.

— To było niemożliwe. Nie mówmy o tym. Zakończyła dyskusją niedbałym skinieniem ręki.

— Chciałbyś usłyszeć fascynującą historię? — zapytała! po chwili. — Odnalazłam informacje na temat wczesnych wpływów omańskich na Zanzibarze.

Bezosobowość tego pytania zaskoczyła go. Jak mogła wykazać tak zupełny brak zainteresowania jego obecnością w Zimnym Mieście Zioń, jego śmiercią, powodami, które popchnęły go do tego spotkania? Jak mogła tak szybko i beznamiętnie przejść do tematu zapomnianych wydarzeń politycznych na Zanzibarze?

— Chyba… tak — powiedział niepewnie.

— To jest historia jak z tysiąca i jednej nocy o tym, jak Ahmad Przebiegły obalił Abdullaha ibn Muhammada Alawi.

Nigdy nie słyszał tych imion. Uczestniczył do pewnego stopnia w jej badaniach historycznych, ale od tego czasu minęły lata. Czas i rozterki spowodowały, że wszyscy Ahmadowie, Hassanowie i Abdullahowie pomieszali się w jego pamięci.

— Przykro mi, ale nic o nich nie pamiętam.

— Na pewno pamiętasz — powiedziała nie przejmując się niczym — że w osiemnastym i w początkach dziewiętnastego wieku główną potęgą w basenie Oceanu Indyjskiego było arabskie państwo Oman rządzone z Maskatu nad Zatoką Perską. Pod rządami dynastii Busaidi założonej w 1744 roku przez Ahmada ibn Saida al-Busaidi. Omańczycy rozszerzyli swoje wpływy na Afrykę Wschodnią. Wybór stolicy nowego imperium afrykańskiego padł na Mombasę. Omańczycy nie byli jednak w stanie wypędzić wrogiej dynastii tam panującej. Zainteresowali się więc Zanzibarem — kosmopolityczną wyspą zamieszkałą przez Arabów, Hindusów i Afrykanów. Strategiczne położenie Zanzibaru niedaleko brzegów Afryki i jego rozległy, dobrze osłonięty port stanowiły idealną bazę dla handlu niewolnikami, który omańska dynastia Busaidi pragnęła zdominować.

— Zdaje mi się, że zaczynam sobie przypominać.

— Bardzo dobrze. Założycielem omańskiego sułtanatu na Zanzibarze był Ahmad Przebiegły, który objął tron omań-ski w 1811 roku — pamiętasz? To było po śmierci jego stryja Abd-er-Rachmana al-Busaidi.

— Te imiona wydają się mi znajome — powiedział Klein z powątpiewaniem.

— Siedem lat później — ciągnęła Sybille — starając się podbić Zanzibar bez użycia siły, Ahmad Przebiegły zgolił wąsy i brodę i odwiedził wyspę przebrany za wróżbitę. Był odziany w żółte szaty. Jego turban spięty był drogocennym szmaragdem. W tym czasie większą częścią wyspy władał Abdullah ibn Muhammad Alawi noszący dziedziczny tytuł Mwenyi Mkuu. Władca był krwi mieszanej arabsko-afrykańskiej. Jego podwładni byli w przeważającej mierze Afryka-nami i należeli do plemienia Hadimu. Po przybyciu do miasta Zanzibar sułtan Ahmad stojąc na brzegu morza demonstrował swą umiejętność wróżbity i wywołał tak wielkie zainteresowanie, że zaproszono go na dwór Mwenyi Mkuu. Ahmad przewidział świetlaną przyszłość dla Abdullaha, stwierdzając, że potężny, sławny na całym świecie książę przybędzie na Zanzibar, uczyni Mwenyi Mkuu swoim wysokim urzędnikiem i zapewni jemu i jego spadkobiercom władanie Zanzibarem po wsze czasy.

— Skąd o tym wiesz? — zapytał Mwenyi Mkuu.

— Jest taki napój — odparł sułtan Ahmad — który pozwala mi oglądać przyszłość. Czy pragniesz spróbować tego napoju?

— Oczywiście, że chcę — stwierdził Abdullah, a Ahmad podał mu narkotyk wywołujący wizje raju. Siedząc u stóp Allaha Mwenyi Mkuu oglądał bogaty i szczęśliwy Zanzibar rządzony przez dzieci jego dzieci i całymi godzinami przeżywał fantazje na temat swej wielkiej potęgi.

Ahmad odjechał i pozwolił odrosnąć swej brodzie i wąsom. Powrócił na Zanzibar dziesięć tygodni później ze wszystkimi atrybutami sułtana Omanu na czele imponującej i groźnej armady. Udał się natychmiast na dwór Mwenyi Mkuu i zaproponował, tak jak to przewidział wróżbita, by Oman i Zanzibar zawarły traktat, zgodnie z którym Oman przejmie odpowiedzialność za sprawy zagraniczne Zanzibaru, w tym handel niewolnikami, gwarantując Mwenyi Mkuu prowadzenie spraw wewnętrznych. W zamian za podział władzy Mwenyi Mkuu otrzyma od Omanu rekompensatę.

Pamiętając o przepowiedniach wróżbity, Abdullah natychmiast podpisał traktat i w ten sposób uprawomocnił sytuację, która oznaczała podbój Zanzibaru przez Oman. Urządzono wielką ucztę dla uczczenia traktatu, w czasie której Mwenyi Mkuu podał sułtanowi miejscowy narkotyk zwany „borkasz” lub „kwiat prawdy”. Ahmad udawał jedynie, że pali fajkę, ponieważ wszelkie narkotyki powodujące zmiany pracy umysłu budziły jego odrazę. Abdullah jednak będąc pod wpływem narkotyku przyjrzał się Ahmadowi i rozpoznał w nim wróżbitę. Zdając sobie sprawę, że został oszukany, Mwenyi Mkuu wbił swój zatruty sztylet głęboko w bok sułtana, uciekł z pałacu i osiedlił się na pobliskiej wyspie Temba. Ahmad ibn Majid nie umarł, ale trucizna toczyła go od środka i następne dziesięć lat przeżył w strasznych męczarniach. Ludzie sułtana dopadli Mwenyi Mkuu i zabili wraz z dziewięćdziesięcioma członkami jego rodziny. Tak zakończyły się rządy miejscowych władców na Zanzibarze.

— Czyż to nie barwna i wspaniała historia — zapytała wreszcie.

— Fascynująca — potwierdził Klein. — Gdzie ją znalazłaś?

— Niepublikowane pamiętniki Claude’a Richburna z Kompanii Wschodnioindyjskiej. Wygrzebałam je w londyńskich archiwach. Dziwne, że żaden historyk dotąd się na to nie natknął. W normalnych tekstach stwierdza się, że Ahmad użył swej floty, żeby zmusić Abdullaha do podpisania traktatu, a następnie zamordował Mwenyi Mkuu przy pierwszej nadarzającej się okazji.

— Bardzo dziwne — zgodził się Klein.

Nie przyjechał tu jednak, żeby wysłuchiwać romantycznych historii o narkotykach wywołujących wizje i zdradach koronowanych głów. Szukał sposobu skierowania rozmowy na sprawy bardziej osobiste. Przypomniał sobie fragmenty swego wyimaginowanego dialogu z Sybille. Tu, gdzie jestem, wszystko jest takie spokojne. Panuje tu spokój, który przekracza możliwość zrozumienia. Jak pływanie pod szklaną szybą. Jesteśmy zabezpieczeni przed oddziaływaniem spraw nieistotnych. Rzeczy drobne wydają się zupełnie nieważne. Umrzyj i przyłącz się do nas, wtedy zrozumiesz. Tak. Może. Ale czy rzeczywiście w to wierzyła? To przecież on wymyślał jej odpowiedzi. Wszystko, co mówiła w jego wyobraźni, było stworzone przez niego. Nie stanowiło klucza do prawdziwej Sybille. Ale gdzie był ten klucz? Nie dała mu żadnych szans.