Выбрать главу

— Powinnaś wiedzieć — mówi jej przy śniadaniu ze śmiertelną powagą — że dawno już zdecydowałem, że nigdy się nie ożenię, a tym bardziej, że nigdy nie będę mieć dzieci!

— Ja też tak zdecydowałam, kiedy miałam piętnaście lat.

Pobrali się cztery miesiące później. Mick Dongan był drużbą.

* * *

— Pomyślisz o tym, prawda? — powiedział Gracchus, kiedy wychodzili z restauracji.

— Pomyślę — powiedział Klein. — Przecież ci obiecałem.

Wrócił do pokoju, zapakował walizkę, wymeldował się i taksówką pojechał na lotnisko. Przyjechał na długo przed popołudniowym rejsem na Zanzibar. Ten sam mały, melancholijny człowieczek pełnił obowiązki oficera sanitarnego.

— Och, widzę, że pan wrócił — powiedział Barwani. — Pomyślałem sobie, że może pan przyjedzie. Tamci już tutaj są.

— Tamci?

— Kiedy był pan tu ostatni raz, zostawił mi pan małą pamiątkę, żebym poinformował pana, kiedy pojawi się tu pewna osoba. Ta osoba i jej dwóch towarzyszy są znowu tutaj.

Klein delikatnie położył dwudziestoszylingowy banknot na biurku oficera sanitarnego.

— W którym hotelu?

Usta Barwaniego zadrżały. Widocznie banknot nie spełniał jego oczekiwań. Klein nie sięgnął jednak po drugi.

Jak wtedy, w Zanzibar House, a pan? Jak wtedy, w Shirazi — powiedział Klein.

* * *

Sybille była w hotelowym ogrodzie i przeglądała notatki, kiedy zadzwonił Barwani.

— Nie pozwól, żeby wiatr rozwiał moje papiery — poleciła Zachariasowi i weszła do hotelu.

Gdy wróciła, wyglądała na zdenerwowaną.

— Jakieś kłopoty? — zapytał Zacharias.

— Jorge — powiedziała z westchnieniem. — Jest w drodze do hotelu.

— Co za nudziarz — mruknął Mortimer. — Myślałem, że Gracchus potrafi go przekonać.

— Widocznie nie — powiedziała Sybille. — Co zrobimy?

— A co ty chciałabyś zrobić? — zapytał Zacharias.

— Nie możemy dopuścić, żeby się to tak dalej ciągnęło — stwierdziła Sybille kręcąc głową.

* * *

Wieczorne powietrze było wilgotne i aromatyczne. Długotrwałe deszcze wreszcie ustały. Na wyspie nastąpił nowy sezon gwałtownego rozwoju roślin. Za oknem pokoju Kleina jakieś pnącza wypuściły ogromne, żółte kwiaty w kształcie trąbek. W ogrodach hotelowych wszystko rozkwitało i pokryte było burzą młodych, wilgotnych liści. Umysł Kleina odbierał tę atmosferę powszechnej, pełnej życia, zewsząd napierającej nowości. Kręcił się po pokoju pełen energii, próbując opracować nową strategię. Czy pójść zaraz do Sybille? Wedrzeć się do środka, jeśli będzie trzeba, zrobić awanturę i zażądać wyjaśnienia, dlaczego opowiedziała mu tę bajkę o zmyślonych sułtanach? Nie. Nie. Nie doprowadzi do konfrontacji. Nie będzie się też użalać. Teraz, jak już był tutaj, jak już był tak blisko niej, zachowa spokój, będzie spokojnie rozmawiać, postara się przypomnieć jej ich miłość, będzie mówił o Rilkem, Woolf i Brochu, o popołudniach w Puerto Yallarta i nocach w Santa Fe, o wspólnie słuchanej muzyce i wzajemnych pieszczotach, postara się przywrócić nie ich małżeństwo, bo to było niemożliwe, ale chociaż wspomnienie więzów, jakie ich kiedyś łączyły. Postara się, aby przyznała, że coś takiego kiedyś istniało i wówczas spokojnie i na trzeźwo wykorzysta to wspomnienie. Ona i on razem postarają się w rozmowie wyswobodzić go z tych więzów, rozmawiając o zmianach, jakie zaszły w ich życiu, dopóki po trzech, czterech albo pięciu godzinach przy jej pomocy nie pogodzi się z tym, z czym pogodzić się nie można było. To wszystko. Niczego nie będzie żądać. O nic nie będzie prosić. Tylko o jedno — żeby w ciągu jednego wieczoru mógł pozbyć się tej niepotrzebnej, niszczącej obsesji. Nawet zmarła, nawet kapryśna, zbłąkana, zmienna, rozpustna zmarła zrozumie korzyści płynące z takiego rozwiązania i będzie chętnie współpracować. Na pewno.

Przygotowywał się do wyjścia, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę pana, ma pan gości!

— Kto przyszedł? — zapytał Klein, chociaż znał odpowiedź.

— Jakaś pani i dwóch panów — odpowiedział boy. — Przywiozła ich taksówka z Zanzibar House. Czekają w barze.

— Powiedz im, że zejdę za chwilę.

Podszedł do komody, na której stał dzbanek wody z lodem. Wypił jedną szklankę mechanicznie, o niczym nie myśląc. Nalał sobie drugą. Tę też wypił. Ta wizyta była niespodziewana. Po co sprowadziła to całe swoje towarzystwo? Walczył, żeby odzyskać równowagę i to poczucie celu, które zdawało mu się, że osiągnął, zanim myśli przerwało mu pukanie do drzwi. Wreszcie wyszedł z pokoju.

Mimo parnego wieczoru wyglądali świeżo i nienagannie. Zacharias miał brązową marynarkę i jasnozielone spodnie, Mortimer biały kaftan z pasem i wykończeniem z wzorzystego brokatu. Sybille ubrana była w prostą, jasnozieloną tunikę. Na ich bladych twarzach nie było ani śladu potu. Zachowywali niezmącony spokój i nienaganne maniery. Nikt koło nich nie siedział. Kiedy Klein wszedł, wstali, zęby się z nim przywitać. Uśmiech ich jednak był ponury. Nie było w nim ani śladu ciepła. Klein zdecydowanie walczył o zachowanie spokoju, tak jak to sobie zaplanował.

— To miło, że przyszliście. Czy mogą zaproponować coś do picia? — zapytał spokojnie.

— My już zamówiliśmy — odparł Zacharias. — To my zapraszamy. Co zamówić dla pana?

— Pimm numer sześć — odpowiedział Klein. Chciał się odwzajemnić równie lodowatym uśmiechem. — Masz piękną sukienkę, Sybille. Wyglądasz tak ślicznie, że aż czuję się skrępowany.

— Nigdy nie przywiązywałeś wagi do ubrania — odparła Sybille.

Zacharias przyniósł napój dla Kleina. Klein wziął go i wzniósł szklankę z powagą.

— Czy moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy, Sybille? — zapytał po chwili.

— Nie mamy sobie nic do powiedzenia, czego nie można by powiedzieć w obecności Kenta i Laurence’a.

— Jednakże…

— Wolę nie, Jorge…

— Jak chcesz.

Klein spojrzał jej prosto w oczy i nic w nich nie dostrzegł. Zupełnie nic. Aż się wzdrygnął. Wszystko, co chciał powiedzieć, uciekło mu z głowy. Przypominały mu się tylko jakieś fragmenty — Rilke, Broch, Puerto Yallarta. Pociągnął długi łyk.

— Musimy omówić pewien problem, Klein — powiedział Zacharias.

— No, słucham.

— Ten problem to pan. Stwarza pan wielkie kłopoty dla Sybille. To już drugi raz przyjeżdża pan za nami na Zanzibar, na koniec świata. Próbował pan kilkakrotnie dostać się na teren zamknięty w Utah, używając fałszywych dokumentów. Narusza pan jej wolność osobistą. To jest niemożliwe. To jest nie do zniesienia.

— Zmarli są zmarłymi — powiedział Mortimer. — Rozumiemy głębię twego uczucia do twej zmarłej żony, ale musisz skończyć z tym obsesyjnym ściganiem jej.

— Chcę skończyć — powiedział Klein wpatrzony w jakiś nie istniejący punkt na ścianie między głowami Zachariasa i Sybille. — Chciałbym tylko porozmawiać przez godzinę czy dwie z moją… z Sybille i obiecuję wam, że już więcej…

— Tak jak obiecałeś Gracchusowi, że nie pojedziesz na Zanzibar.

— Chciałem tylko…

— My mamy też pewne prawa — powiedział Zacharias. — Przeszliśmy przez piekło, dosłownie przez piekło, żeby zajść tam, gdzie jesteśmy. Naruszyłeś nasze prawo, chcemy, żeby nas zostawiono w spokoju. Przeszkadzasz nam. Nudzisz nas. Niepokoisz. Nie znosimy, jak ktoś nas niepokoi.