— Tego nie można zauważyć gołym okiem — mówi Kraft. — Nie ma na to sposobu.
— Ja czuję, że Ziemia się obraca! — woła jeden z techników.
— Spójrzcie na gwiazdy!
— Thomas! Thomas!
Wszyscy biegną do niego. Thomas, rozpromieniony, wyciąga do nich swe potężne ramiona, potwierdza, że on też już to czuje. Tak. Znowu zapanował ruch we wszechświecie. Może poruszenia ciał niebieskich są zbyt powolne, żeby zauważyć je na pierwszy rzut oka, może będzie trzeba godziny lub dwóch, żeby się upewnić, ale już wie, jest pewien, absolutnie pewien. Pan cofnął swój Znak. Ziemia znów ule obraca.
— Możemy teraz iść spać — mówi Thomas radośnie — • powitać jutrzenkę w weselu.
Rozdział 2
Taniec Miłośników Apokalipsy
Każdego popołudnia zespół Miłośników Apokalipsy spotyka się nad cuchnącym brzegiem jeziora Erie, aby tańcem uczcić zachód słońca. Ich twarze są groteskowo pomalowane w przerażające pasy, wygląd ich jest dziki, poruszają się gwałtownymi, chwiejnymi krokami, wiją się konwulsyjnie — prawdziwy taniec śmierci. Dwa potężne, złociste głośniki umieszczone jak jakieś bóstwa na szczycie metalowych drągów, wbitych w przesiąkniętą wodą ziemię dudnią abstrakcyjnymi rytmami. Lider zespołu stojąc zanurzony aż po uda w brudnej wodzie podśpiewuje, wymachuje rękami i kieruje zespołem wydając krótkie, chrapliwe okrzyki: Ludzie… święci ludzie… ludzie wybrani… ludzie błogosławieni… ludzie prześladowani… tańczcie…! tańczcie…! koniec się zbliża! Więc tańczą. Palce wyprężone w powietrzu, łokcie rozpierające pustą przestrzeń, wznoszone wysoko kolana. Zbliżają się do jeziora, cofają się, znowu się zbliżają, jak gdyby wahali się dostąpić zbawienia.
Spotykają się tu od początku roku siedem razy w tygodniu. Rozpoczęli w owym pamiętnym roku, ale większą grupę widzów udało im się zebrać jedynie w tygodniu, w którym był dany Znak. Na początku, w mroźnych dniach stycznia nikomu nie chciało się przychodzić, żeby oglądać tuzin szaleńców podskakujących na smaganym wiatrem lodzie. Później, od czasu do czasu, pokazywano obrządki w telewizji i to sprowadziło nielicznych ciekawskich. Z nastaniem łagodniejszych, kwietniowych wieczorów może około trzydziestu tancerzy i ze dwudziestu gapiów można było spotkać na brzegu jeziora. Teraz jest jednak czerwiec, ów pamiętny czerwiec, w którym Pan w całym swym majestacie ujawnił się i z pobliskich przedmieść Cleveland zbiegają się tysiące, by oglądać tancerzy co wieczór. Szeregi policjantów utrzymują tłum w bezpiecznej odległości. Telewizja kablowa przekazuje obraz na obrzeża tłumu, skąd i tak nic zobaczyć nie można. Nad tłumem unoszą się helikoptery sieci telewizyjnych czyhających na jakieś niezwykłe wydarzenie — śmierć jednego z tancerzy, rozruchy w tłumie, masowe nawrócenia, jakiś cud, cokolwiek. Dzisiaj powietrze jest chłodne. Czerwieniejące słońce przysłonięte lekką mgiełką zawsze obecną w tym rejonie chyli się nad jeziorem. Tancerze poruszają się w szalonych układach. Pierwszy szereg zbliża się do wody, moczy stopy, cofa się. Lider uderza w wodę, wzbijają się bryzgi, wzywa tancerzy wysokim, pełnym wysiłku głosem.
— Ludzie… ludzie święci, ludzie wybrani…
— Alleluja! Alleluja!
— Podejdźcie a otrzymacie stygmat! Ludzie błogosławieni… ludzie prześladowani… przybądźcie… otrzymacie stygmat od Boga!
— Alleluja!
Widzowie poruszają się niepewnie. Niektórzy trącają się łokciami i chichoczą. Niektórzy, patrząc uporczywie, trzymają się za ręce. Usta niektórych poruszają się cichą modlitwą lub cichymi przekleństwami. Niektórzy wyglądają, jak gdyby chcieli przyłączyć się do tancerzy. Niektórzy przyłączą się. Co wieczór kilka osób wysuwa się z tłumu. Również co wieczór kilka osób próbuje przerwać kordon policyjny i zaatakować tancerzy. Tylko w czerwcu siedmiu widzów miało atak serca, z czego pięć przypadków było śmiertelnych.
— Sługi Boże! — krzyczy człowiek stojący w wodzie.
— Alleluja! — odpowiadają tancerze.
— Rok mija! Nadchodzi czas!
— Alleluja!
— Zagrzmią trąby i zostaniemy zbawieni!
— Tak! Tak! Tak! Tak!
Cóż za szał tańca! Cóż za dzikość na twarzach! Wymalowane pasy krzywią się i spływają w miarę, jak pot spłukuje gęste i tłuste barwniki. Można by było rozsypać rozżarzone węgle na brzegu jeziora, a tancerze i tak by po nich stąpali, nieświadomi i szczęśliwi. Choreografia tej wiary pochłania ich całkowicie i nic nie jest im w stanie przeszkodzić. Tak mało zostało czasu i tyle świętego wysiłku trzeba dokonać, zanim nastąpi koniec! Czerwiec już prawie minął. Minęło już pół roku. Zbliża się styczeń, początek nowego tysiąclecia, l stycznia 2000 nastąpi za sześć i pół miesiąca, a On dał już swój Znak, że koniec świata się zbliża. Tańczą. Ekstatyczne ruchy prowadzą do zbawienia.
— Bójcie się i chwalcie Boga! Nadchodzi dzień sądu!
— Alleluja! Amen!
— Chwalcie Tego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i źródła wody!
— • Alleluja! Amen!
Tańczą. Muzyka staje się coraz bardziej natarczywa. Ostre dźwięki wypełniają powietrze. Widzowie zaczynają rytmicznie klaskać i bujać się. Zbliża się pierwszy nawrócony tego wieczora. To kobieta w średnim wieku. Szuka drogi przez kordon policji. Elektroniczne urządzenie sprawdza, czy nie ma ukrytej broni i materiałów wybuchowych. Jest niegroźna. Przekracza kordon i biegnie potykając się, żeby przyłączyć się do tancerzy.
— Nadchodzi dzień Jego gniewu! Któż mu się oprze?
— Amen!
— Przyjmijcie jego stygmat, a zostaniecie zbawieni!
— Stygmat… stygmat… otrzymamy stygmat… będziemy zbawieni…
— Potem widziałem czterech aniołów stojących na czterech krańcach ziemi powstrzymujących cztery wiatry ziemi, aby nie wiał wiatr na ziemię ani na morze, ani na żadne drzewo! — wrzeszczy mężczyzna stojący w wodzie. — Widziałem też innego anioła wstępującego od wschodu słońca, który miał stygmat Boga żywego i który zawołał głosem donośnym na czterech aniołów, którym zezwolono wyrządzić szkodę ziemi i morzu, mówiąc: nie wyrządźcie szkody ani ziemi, ani morzu, ani drzewom, dopóki nie opatrzymy stygmatem sług Boga naszego na czołach ich.
— Stygmat! Alleluja! Amen!
— I usłyszałem liczbę tych, których opatrzono stygmatem: sto czterdzieści cztery tysiące ze wszystkich plemion Izraela.
— Stygmat! Stygmat!
— Przybądźcie, a otrzymacie stygmat! Tańczcie, a otrzymacie stygmat!
Słońce zapada w jezioro. Czerwień zachodu rozlewa się na horyzoncie. Tancerze wrzeszczą ekstatycznie i rzucają się w wodę. Ochlapują się, chrzczą, piją wodę, wypluwają i piją znowu. Otaczają lidera. Oczekują jego błogosławieństwa. Wśród widzów wybucha gniewny pomruk. Są niezadowoleni z tej histerycznej demonstracji wiary. Menażeria! Cyrk! Szaleńcy. Po co tu przyszliśmy? Pogardzamy nimi.
A jeżeli mają rację? A jeżeli świat rzeczywiście skończy się l stycznia, a my pójdziemy do piekła, podczas gdy oni zostaną zbawieni? Niemożliwe. Potworne. Absurdalne. A jednak, kto może to potwierdzić? Przecież w zeszłym tygodniu Ziemia zatrzymała się na całą dobę. Jesteśmy w ręku Boga. Zawsze byliśmy, ale teraz już nie możemy w to wątpić. Nie możemy już zaprzeczać, że On jest tam w górze. Patrzy i słucha. Myśli o nas. A jeżeli koniec rzeczywiście nadchodzi, jak można się do tego przygotować? Czy przyłączyć się do tancerzy? Boże, dopomóż! Zapada noc. Spójrzcie na tych idiotów taplających się w jeziorze.
— Alleluja! Amen!