Выбрать главу

— Jesteś wciąż stosunkowo młody.

— Mam już prawie sto trzydzieści sześć lat — zaśmiał się Staunt chrapliwie.

— Znam ludzi mających po sto sześćdziesiąt czy sto siedemdziesiąt lat, którym jeszcze nigdy odejście nie przyszło do głowy.

— To ich sprawa. Ja jestem gotów. — Czy jesteś chory?

— Nigdy nie czułem się lepiej.

— Czy masz jakieś kłopoty?

— Żadnych. Moje życie jest niezwykle spokojne. Moje motywy są czyste.

Bollinger wydawał się zaniepokojony. Chodził po gabinecie. Podniósł, obejrzał i odstawił jedną z polinezyjskich rzeźb Staunta. Założył ręce z tyłu.

— Musimy o tym porozmawiać, Henry. Musimy porozmawiać — powiedział wreszcie.

— Nie rozumiem. Czy do obowiązków przewodnika nie należy doprowadzić mnie bezkonfliktowo do końca? Wygląda na to, że chcesz wyperswadować mi odejście.

— Do obowiązków przewodnika należy — wyjaśniał Bollinger — jak najlepiej służyć interesom odchodzącego niezależnie od tego, jakie one są. Przewodnik może próbować wyperswadować odchodzącemu tę decyzję lub opóźnić odejście, jeżeli uzna, że to jest właściwy sposób postępowania.

Staunt pokręcił głową.

— Świat jest pełen młodych, zdrowych ludzi, którzy chcieliby mieć więcej dzieci, a którzy nie mogą ich mieć, dopóki bezużyteczne zabytki, takie jak ja, stoją im na drodze. Chcę dobrowolnie zwolnić miejsce. Czy mam rozumieć, że będziesz przeciwstawiać się mojemu odejściu? Słuchaj, Martin, jeżeli…

— Utrzymanie stałego poziomu ludności jest tylko jednym z aspektów naszej działalności. Interesuje nas również jakość. Nie chcemy, aby przydatni starsi obywatele usuwali się z tego świata tylko po to, żeby zrobić miejsce nowo przybyłym, których możliwości nie możemy przewidzieć. Jeżeli człowiek może wciąż dać coś znaczącego społeczeństwu…

— Ja nie mam nic znaczącego do dania…

— Jeżeli rzeczywiście coś może — ciągnął Bollinger nie przerywając — będziemy starali się wpłynąć na zmianę jego decyzji dopóty, dopóki się da. W twoim przypadku uważam, że odejście jest nieco przedwczesne i dlatego pragnąłem zostać twoim przewodnikiem, żebyś mógł w pełni zdać sobie sprawę z konsekwencji podjętej decyzji i może…

— Jak myślisz, Martin, co ja jeszcze mogę światu ofiarować?

— Muzykę.

— Czyż nie stworzyłem dosyć?

— Nie mamy pewności. Możesz wciąż stworzyć mistrzowskie dzieło lub dwa.

Bollinger znów zaczął chodzić po pokoju.

— Henry, czytałeś książkę Hallama.

— Tak. Rzuciłem na nią okiem dziś rano.

— Czytałeś rozdział wyjaśniający, dlaczego nasze społeczeństwo jest unikalne w skali cywilizacji zachodniej?

— Musiałem go przeoczyć.

— Nasze społeczeństwo jest pierwszym, które uznaje, że samobójstwo jest czynem, godnym — wyjaśnił Bollinger. — Wiesz, że w przeszłości samobójstwo uznawano za akt nieczysty, zły i objaw tchórzostwa. Religie potępiały je jako sprzeciwianie się woli Bożej. Nawet ludzie niewierzący usiłowali przemilczeć sprawę, gdy przyjaciel lub krewny popełnił samobójstwo. Teraz mamy inne podejście. Ponieważ nasza wiedza medyczna rozwinęła się tak wysoko, że prawie nikt nie umiera śmiercią naturalną, nawet metody planowania rodziny nie mogą zapobiec przeludnieniu. Tak długo, jak rodzą się dzieci, a nikt nie umiera, istnieje możliwość niebezpiecznego wzrostu ludności, więc…

— Tak, ale…

— Pozwól mi skończyć. Aby rozwiązać problemy ludnościowe, podjęliśmy wreszcie decyzję, że należy uznać dobrowolne zakończenie życia za szlachetną ofiarę i tak dalej. Stąd powstała cała ta mistyka odejścia. Mimo to jednak nie zatraciliśmy w pełni naszych dawnych postaw moralnych wobec samobójstwa. Nie chcemy, aby wartościowi ludzie odchodzili, ponieważ uważamy, że nie mają prawa marnować talentów i pozbawiać nas tego, co mogą zaoferować. W związku z tym do obowiązków Biura Spełnienia należy pomoc starym i nieprzydatnym w odejściu w sposób godny i cywilizowany, ale także powstrzymanie starych, ale przydatnych od przedwczesnego odejścia. A zatem…

— Rozumiem — powiedział Staunt łagodnie. — Zgadzam się z tą filozofią. Zaprzeczam jedynie temu, że jestem jeszcze przydatny.

— To jest sprawa otwarta.

— Czy nie uważasz, Martin, że sprawy osobiste uniemożliwiają ci właściwą ocenę?

— Co przez to rozumiesz? Że powstrzymuję cię od odejścia, ponieważ tak wysoce cenię sobie twoją przyjaźń?

— Myślałem o mojej obietnicy skomponowania muzyki do twoich wierszy.

Bollinger lekko poczerwieniał.

— To absurd. Czy myślisz, że aż tak bardzo jestem związany z tymi wierszami, że przeszkadzałbym ci w odejściu tylko po to, żebyś… Nie. Wydaje mi się, że moja ocena jest obiektywna.

— Możesz się mylić. Możesz się zdyskwalifikować jako przewodnik. Tylko na podstawie…

— Nie. Będę twoim przewodnikiem.

— Będziemy zatem kłócić się o to, czy mogę odejść?

— Oczywiście, że nie. Chcemy tylko, żebyś zrozumiał znaczenie kroku, który chcesz zrobić.

— Znaczenie jest takie, że umrę. Czy to tak trudno zrozumieć?

Bollinger wydawał się zaniepokojony doborem słów Staunta. Na ogół starano się nie kojarzyć odejścia z umieraniem. Zazwyczaj pozostawano w sferze niedomówień.

— Henry, chcę po prostu stosować się do procedury.

— To znaczy?

— Pojedziesz do Domu Pożegnań. Poprosimy cię tam, byś dokładnie przeanalizował swoje stanowisko i stwierdził, czy rzeczywiście jesteś gotów odejść, tak jak ci się wcześniej zdawało. To wszystko. Ostateczna decyzja pozostaje w twoich rękach. Jeżeli będziesz nalegał, możesz pojechać tam już dziś wieczorem. Nie mamy prawa cię zatrzymywać. Nie mamy. Taki pośpiech byłby jednak niewłaściwy.

— Jeżeli tak uważasz.

— Zalecalibyśmy ci Dom Pożegnań Omega Prime. Jest w Arizonie. Piękny, pustynny kraj. Wokół góry. Personel jest wspaniały. Mógłbym ci dostarczyć broszury o innych domach, ale…

— Zdaję się na ciebie.

— Świetnie. Czy mogę zadzwonić?

Dokonanie rezerwacji zajęło Bollingerowi mniej niż minutę. Po raz pierwszy Staunt zaczai odczuwać, że wypadki wymknęły się spod kontroli. Wyruszał w drogę. Teraz nie było już odwrotu. Nigdy nie zdobędzie się na to, żeby zrezygnować z odejścia, jeżeli już zamieszka w Omega Prime. Zastanawiał się, dlaczego teraz właśnie pojawiło się to wahanie. Czy rzeczywiście Bollinger zaczął wywierać na niego jakiś wpływ?

— Widzisz — powiedział Bollinger. — Twój apartament będzie gotów za godzinę. Czy chciałbyś wyjechać dziś wieczorem?

— Czemu nie?

— Zgodnie z procedurą — stwierdził Bollinger — rodzina zostanie powiadomiona natychmiast po twoim przybyciu. Sam tego dopilnuję. Wyznaczymy opiekuna domu. Zostanie opieczętowany i będzie strzeżony, dopóki nie przejmą go spadkobiercy. W Domu Pożegnań udzielą ci wszelkiej pomocy prawnej, jaka może być potrzebna. Wiesz, podział majątku i tak dalej. Wszystkie sprawy zostaną zamknięte. To będzie bardzo proste.

— Świetnie.

— Na tym kończy się oficjalna część mojej wizyty. Możesz teraz przestać myśleć o mnie jako o swoim przewodniku. Oczywiście dużo czasu spędzimy razem w Domu Pożegnań. Będę prowadził wszystkie twoje sprawy. Będę robił wszystko, żeby ci pomóc. Przez chwilę jednak będę teraz tylko twoim przyjacielem, a nie przewodnikiem. Czy chciałbyś pogadać? Nie o odejściu. Może o muzyce, o polityce, o pogodzie, o czymkolwiek?