— Jakoś nie mam nastroju do rozmów — powiedział Staunt.
— Chcesz zostać sam?
— Myślę, że tak będzie lepiej. Widzą już siebie jako odchodzącego. Chciałbym mieć parę godzin czasu, żeby się pogodzić z tą myślą.
Bollinger skłonił się niezgrabnie.
— To musi być dla ciebie trudna chwila. Nie chciałbym się narzucać. Wrócę wieczorem, dobrze?
— Dobrze — powiedział Staunt.
Rozdział 3
Później, z uczuciem niepewności, Staunt wędrował bez «3Cłu po domu, zastanawiając się, ile czasu upłynie, zanim zmieni zdanie. Nie bardzo wierzył w pełną nadziei i pochlebstwa hipotezę Bollingera, że może stworzyć jeszcze znaczące dzieło dla świata. Staunt wiedział lepiej. Jeżeli miał wobec ludzkości jakiś dług twórczy, to dawno został on już w pełni spłacony. Cywilizacja nie powinna żywić obaw, że straci coś ważnego wraz z jego odejściem. Nawet jednak wtedy może być trudno odciąć się od wszystkiego, co kochał. Czy widok ulubionych przedmiotów może podważyć jego decyzję? Było tu pełno pamiątek z jego długiego, wygodnego życia. Afrykańskie maski, ceramika Indian Pueblo, manuskrypty Mozarta, mały, elżbietański klawesyn, kamień księżycowy, miseczka z dynastii Sung, egipskie naczynia rytualne, perskie miniatury, pistolety pojedynkowe, greckie monety i inne wspaniałe rzeczy, które uzbierał przez lata podróży. Kiedyś myśl, że może się rozstać z tymi cennymi przedmiotami, wydawała mu się nieznośna. Nabierały dla niego życia do tego stopnia, że gdy pewnego dnia niezgrabny robot czyszczący strącił na podłogę i rozbił cypryjską statuetkę, Staunt rozpłakał się nie ze względu na materialną stratę, ale na myśl o bólu i upokorzeniu, jakie odczuwała. Wyobrażał sobie jej wyrzuty: Przeżyłam tysiąc lat, żeby stać się twoją własnością, a ty dopuściłeś, że mnie zniszczono! Tak, jak dziecko udaje, że jego lalki żyją i rozmawia z nimi, tak i on przepraszał za niedopatrzenia. Cały czas to jego przywiązanie do martwych przedmiotów, ta jego troska o ich wygodę i uczucia, mówienie o nich „ten” i „ta”, a nie „to”, ciągła myśl, czy miejsca wybrane dla co cenniejszych przedmiotów je satysfakcjonują, były głupie, sentymentalne, a nawet godne pogardy. Przyjmował do wiadomości nie w pełni jeszcze ukształtowane wrażenie, że z tego zbioru przypadkowych przedmiotów wywodzących się z setki różnych kultur i setki różnych epok stworzył coś, jakby rodzinę.
Teraz, nawet pomimo faktu, iż uzmysłowił sobie przykrą rzeczywistość, że gdy odejdzie, jego „rodzina” ulegnie rozproszeniu, że jego ukochane przedmioty zostaną sprzedane lub rozdane, że niektóre z nich ulegną uszkodzeniu w transporcie, że niektóre trafią na zakurzone półki osób, które wcale nie będą się o nie troszczyć i żadne już nie zazna ciepłych uczuć, jakimi je obdarzał, to okazało się, że go to już po prostu nic nie obchodzi. Z dniem dzisiejszym utraciły dla niego życie. Były tylko maskami, naczyniami, kawałkami kości i papieru, przedmiotami. Owszem, przedmiotami interesującymi, wartościowymi i pięknymi, ale tylko przedmiotami bez uczuć. Nie potrzebowały opieki. Nie musiał troszczyć się. o ich los. Nawet nie zauważył, kiedy te wszystkie rzeczy przestały być jego ulubieńcami i nie czuł najmniejszego bólu na myśl o rozstaniu się z nimi. Chyba rzeczywiście jestem gotów odejść — pomyślał.
Tu, w studio, była jego prawdziwa rodzina — cały zestaw portretowych kubików — żona, syn, córka, ich dzieci i dzieci ich dzieci, każde uwiecznione w lśniącym, plastikowym sześcianie wysokim na kilka cali. Było ich tyle, całe tuziny! Miał tylko dwoje dzieci zgodnie z zasadami, podobnie jak i jego dzieci. Jego wnuki i prawnuki nie miały więcej niż po troje, a ile tych kubików? Ta ilość była najistotniejszym argumentem na rzecz odejścia. Trzeba było po prostu zrobić miejsce, gdyż inaczej wszyscy zostaną zalani potopem młodzieży. Oczywiście w świecie, w którym praktycznie każdy umierał wyłącznie na własne życzenie i to w bardzo późnym wieku, rodziny rozrastały się niezmiernie w miarę pojawiania się nowych generacji. Nawet niewielka rodzina, a w dzisiejszych czasach były tylko takie, musiała stać się ogromna w ciągu osiemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu lat na skutek stałego, choć kontrolowanego przyrostu. Ciągle się powiększała, nie zmniejszając się lub zmniejszając tylko nieznacznie. Liczby rosły. Ile tych kubików!
Te kubiki były bardzo ciekawe. Komputerowe symulacje osobowości. Każdy robił sobie kubik przynajmniej raz w życiu. Ci, którzy byli zafascynowani tym swoistym rodzajem nieśmiertelności, jaki zapewniały kubiki, robili sobie nowy co kilka lat. Proces oparty był na transferze elektronicznym i trwał około godziny. Skanery zapisywały głos i sposób mówienia, mimikę, sposób poruszania i wszystkie standardowe reakcje. Zestaw zwięzłych, przebiegle dociekliwych testów osobowości dopełniał reszty. Te dane również wprowadzono do kubika. Zupełnie jakby zamknięto duszę w pudełku. Po wprowadzeniu kubika do czytnika na ekranie otrzymywało się ożywiony obraz uśmiechający się, poruszający, rozmawiający. Oczywiście postać na ekranie była nierzeczywista, była technicznym naśladownictwem, falsyfikatem osoby sportretowanej. Była jednak zaprogramowana do uczestniczenia w rozmowie, a nawet jej inicjowania bez wcześniejszych bodźców oraz do przyjmowania informacji i zmiany wyglądu w zależności od ich treści. Zachowywała się nie jak portret, ale jak przekonywająca imitacja osoby żyjącej.
Staunt przyglądał się zbiorowi kubików. Pięć przedstawiało syna, obejmując okres życia Paula od wczesnego wieku średniego do wczesnej starości. Paul regularnie przysyłał ojcu kubik na początku każdego dziesięciolecia. Trzy kubiki przedstawiały jego córkę. Szereg kubików — wnuki. Dumni rodzice przysyłali je, gdy dzieci miały po dziesięć, dwanaście lat, a wnuki, gdy już dorosły, przysyłały swoje dojrzałe wersje. Teraz miał po cztery, pięć kubików dla każdego i co roku pojawiały się nowe — uaktualnienie wcześniejszych lub nowe praprawnuki uwiecznione po raz pierwszy. Wszystkie trafiały na półkę do patriarchy rodu. Stauntowi podobał się ten zwyczaj.
Miał tylko jeden kubik żony. Wynalazku dokonano pięćdziesiąt lat temu, a Edith nie żyła od lat czterdziestu siedmiu. Staunt z żoną byli jednymi z pierwszych, którzy zrobili sobie kubiki i dobrze się stało, ponieważ Edith nie miała już wiele życia przed sobą. Nawet teraz nie wszystkie przypadki śmierci były dobrowolne. Edith zginęła w wypadku helikoptera, a Staunt dobiegając dziewięćdziesiątki nie ożenił się powtórnie. Jej kubik stanowił dla niego wielkie pocieszenie w okresie tuż po jej śmierci. Teraz jednak używał go rzadko ze względu na niedoskonałości techniczne. Proces był zbyt nowy, kiedy kubik był wykonany. Symulacja była jedynie przybliżona, ruchy były gwałtowne i niezgrabne, pozbawione wdzięku typowego dla Edith. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz go włączał. Pod wpływem impulsu wsunął kubik do czytnika.
Ekran rozjaśnił się i pojawiła się Edith. Długie, platynowoblond włosy, czerwona suknia spięta na ramieniu jej ulubioną, złotą broszą. Była wtedy po siedemdziesiątce, ale nie wyglądała na więcej niż pięćdziesiąt. Ich małżeństwo trwało pół wieku. Staunt dopiero niedawno zdał sobie sprawę, że okres jego życia bez niej był prawie tak samo długi, jak z nią.
— Dobrze wyglądasz, Henry — powiedziała, jak tylko pojawiła się na ekranie.
— Nie najgorzej, jak na takiego starucha. Jest rok 2095. Niedługo będę miał sto trzydzieści sześć lat.
— Nie używałeś kubika przez dłuższy czas. Prawie pięć lat.
— Nie, ale to nie znaczy, że nie myślałem o tobie. Chodzi o to, że oddalam się od wszystkiego, co kiedyś kochałem. Jestem jakby lunatykiem. Błąkam się bez celu. Nie wiem, co robić z czasem.