Twarz Paula była głęboko pobruzdżona, ale wciąż jeszcze pełna energii. W wieku dziewięćdziesięciu jeden lat nie przestał jeszcze pracować w kierowanej przez siebie firmie architektonicznej. Jak długo zdrowie i umysł pozwalały, a praca przynosiła satysfakcję, nie było powodu do przejścia na emeryturę. Kiedy umysł lub ciało zawodziły, kiedy praca przestawała stanowić atrakcję, przychodził czas odejścia.
— Dzwonię z Omega Prime — powiedział Staunt. — A co to jest?
— Nigdy o tym nie słyszałeś? To jest Dom Pożegnań w Arizonie. Wygląda ślicznie. Martin Bollinger przywiózł mnie tu dziś wieczorem.
Paul wyglądał na zaskoczonego.
— Czy myślisz o odejściu, Henry?
— Tak.
— Nigdy nic o tym nie mówiłeś.
— Właśnie teraz ci mówię.
— Jesteś chory?
— Czuję się świetnie — powiedział Staunt. — Wszyscy mnie o to pytają i wszystkim to samo odpowiadam. Jestem zdrów.
— Dlaczego zatem…
— Czy muszę się usprawiedliwiać? Żyję już dość długo. Moje życie skończyło się.
— Zawsze byłeś taki zainteresowany wszystkim, taki zaangażowany…
— To jest moja decyzja. Nie powinieneś kłócić się ze mną na ten temat.
— Ja się nie kłócę. Chcę się tylko pogodzić z tą myślą. Byłeś częścią mojego życia przez dziewięćdziesiąt lat. Nic mnie nie obchodzą układy społeczne. Nie mogę po prostu uśmiechnąć się, pokiwać głową i powiedzieć, że to miło, iż mój ojciec zamierza umrzeć.
— Odejść.
— Odejść. Niech ci będzie. Powiedziałeś Crystal?
— Nie. Jesteś pierwszym członkiem rodziny, który się o tym dowiaduje, oprócz matki.
— Matki?
— Kubik.
— Ach tak, kubik — zaśmiał się Paul nerwowo. — Dobrze. Powiem innym. Teraz będę musiał nauczyć się wreszcie, jak być głową rodziny. Ale nie zrobisz tego natychmiast?
— Naturalnie, że nie. Skąd taki pomysł? Odejdę we właściwy sposób. Elegancko. Łagodnie. Za kilka tygodni, za miesiąc, dwa… Normalna procedura.
— Możemy cię odwiedzić?
— Chciałbym — powiedział Staunt. — To część rytuału.
— Przepraszam, a co z aspektami prawnymi? Podział majątku i tak dalej.
— Wszystko będzie załatwione normalnym trybem. Biuro Spełnienia pomoże mi. Nie martw się. Dostaniesz wszystko, co ci się należy.
— Niezbyt pięknie to sformułowałeś, Henry.
— Nie muszę nic pięknie formułować. Nie muszę nawet przemawiać z sensem. Jestem tylko zwariowanym staruchem szykującym się do odejścia.
— Henry… ojcze…
— Dobrze. Przepraszam. Ta rozmowa jakoś nam nie wychodzi. Zaczniemy od początku?
— Chciałbym — powiedział Paul.
Staunt zdał sobie sprawę, że cały drży. Mięśnie jego twarzy były napięte. Uczynił świadomy wysiłek, by się rozluźnić.
— To jest zupełnie normalny i oczekiwany krok, jaki należy uczynić — powiedział po chwili spokojnie. — Jestem stary, zmęczony, samotny, znudzony. Jestem nieprzydatny ani sobie, ani komukolwiek innemu. Nie ma sensu zawracać głowy lekarzom, żeby utrzymywali mnie przy życiu. Mam więc zamiar odejść. Wolałbym odejść teraz, kiedy jestem w dość dobrym zdrowiu i umysł mam jasny, niż czepiać się życia jeszcze przez kilka dziesięcioleci, dopóki nie zniedołężnieję. Przeniosłem się do Omega Prime i przyjedźcie odwiedzić mnie, zanim odejdę. Mam nadzieję, że będzie to spokojne i piękne odejście. To wszystko. Nie ma się nad czym rozczulać. Za czterdzieści czy pięćdziesiąt lat zrozumiesz to lepiej.
— Rozumiem już teraz — powiedział Paul. — Twój telefon mnie zaskoczył, ale rozumiem oczywiście. Naturalnie nie chcemy cię stracić, ale to tylko nasza egoistyczna postawa. Przeżyłeś piękne życie, no i koło musi się obrócić.
Jak gładko mu to idzie — pomyślał Staunt. Jak łatwo przechodzi do komunałów. Jak szybko zgodził się ze mną po pierwszym odruchowym sprzeciwie. Tak, Henry. Oczywiście, Henry. Słusznie robisz, Henry. Żyłeś już dość długo. Staunt zastanawiał się, co u Paula było pozą. Wstępny sprzeciw wobec pomysłu odejścia czy filozoficzne pogodzenie się^ z nim. Cóż to zresztą za różnica? Dlaczego miałbym czuć się urażony faktem, że mój syn zgadza się ze mną, że czas mi odejść, jeżeli jeszcze dwie minuty temu byłem urażony jego sprzeciwem?
Staunt sam zaczynał tracić pewność siebie. Może rzeczywiście chciał, żeby syn wpłynął na zmianę decyzji? Muszę dokładnie przeczytać Hallama — zadecydował.
— Mam jeszcze dziś wieczorem dużo do zrobienia — powiedział do Paula. — Zadzwonię do ciebie jutro albo ty zadzwoń.
Ekran opustoszał.
— Odniosłem wrażenie, że przyjął to dość dobrze — powiedział Bollinger. — Dzieci nie zawsze godzą się z pomysłem odejścia rodziców. Akceptują teorię odejścia, ale zakładają, że nie dotyczy ich rodziców.
— Chcieliby, żeby ich rodzice żyli wiecznie, nawet jeżeli rodzice nie chcą tu pozostać dłużej?
— Właśnie tak.
— A co się dzieje, jeżeli ktoś chce żyć wiecznie?
— Staramy się nigdy nie wywierać nacisku. Dokonujemy sugestii z całą subtelnością, jeżeli ktoś dobiega stu czterdziestu czy stu pięćdziesięciu i czepia się życia, chociaż jego zdrowie jest całkiem zrujnowane. Czynimy tak też wobec osób w wieku osiemdziesięciu, dziewięćdziesięciu lat, których jedynie lekarze utrzymują przy życiu. Mamy sposoby wpływania na nich przez lekarzy, przyjaciół czy rodzinę. Chcemy przezwyciężyć strach przed śmiercią i zaszczepić im myśl, że ich odejście jest nie tylko najlepsze dla społeczeństwa, ale też i dla nich samych. Nie możemy zrobić nic, jeżeli tego nie rozumieją. Przymusowa eutanazja nie jest częścią tego systemu.
— W jakim wieku są obecnie najstarsi ludzie? — zapytał Staunt.
— Najstarsi dożywają stu siedemdziesięciu pięciu, stu osiemdziesięciu lat. Oznacza to, że urodzili się w pierwszej połowie dwudziestego wieku, w okresie pierwszej wojny światowej. Każdy urodzony wcześniej przeżył zbyt długi okres w dobie przestarzałej medycyny, aby mieć nadzieję na prawdziwą długowieczność. Nawet ktoś, kto urodził się, powiedzmy, w 1920 roku, miał lat pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt, kiedy rozpoczynała się era przeszczepów, skomputeryzowanej medycyny i chirurgii laserowej i jeżeli miał szczęście być w dobrym zdrowiu w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, mógł pociągnąć już znacznie dłużej i dożyć epoki regeneracji tkanek i dalszego postępu. Nieliczni urodzeni w początkach dwudziestego wieku dożyli epoki medycyny totalnej. Niektórzy z nich jeszcze żyją i rezygnują z odejścia.
— Jak długo jeszcze mogą się trzymać?
— Trudno powiedzieć. Nie wiemy po prostu, jakie są praktyczne granice ludzkiego życia. Nasze doświadczenia z medycyną totalną nie trwają wystarczająco długo. Słyszałem opinie, że dwieście, dwieście dziesięć lat to maksimum, ale za dwadzieścia, trzydzieści lat możemy mieć do czynienia z ludźmi, którzy ten wiek osiągnęli i będą mogli żyć dalej. Może nie ma górnej granicy? Szczególnie przy naszych możliwościach regeneracji ciała. Byłaby to jednak z ich strony działalność wybitnie antyspołeczna. Trwać przez stulecia po to tylko, by wypróbować nasze umiejętności medyczne.
— Jeżeli jednak przez te setki lat dawaliby od siebie coś cennego społeczeństwu?
— Jeżeli. Faktem jest jednak, że dziewięćdziesiąt do dziewięćdziesięciu pięciu procent ludzi nie daje społeczeństwu nic nawet w młodym wieku. Zajmują miejsce, wykonują zadania, które maszyny wykonywałyby lepiej, rodzą dzieci, które wcale nie są bardziej uzdolnione niż ich rodzice, i żyją, żyją, żyją. Nie chcemy stracić nikogo wartościowego, Henry. Rozmawialiśmy już o tym. Większość ludzi nie jest jednak wartościowa i jeszcze traci na wartości w miarę upływu czasu. Nie ma najmniejszego powodu, by żyli dłużej niż sto, sto dziesięć lat, a w każdym razie nie dwieście czy trzysta.