— To twarda filozofia, nawet cyniczna…
— Wiem, ale przeczytaj Hallama. Koło musi się obrócić. Osiągnęliśmy średnią długość życia, która wydawała się fantazją jeszcze wtedy, kiedy byłeś dzieckiem, Henry. Nie oznacza to jednak wcale, iż musimy zabiegać o to, by wszyscy byli nieśmiertelni. Chyba, żeby ludzie zrezygnowali z rodzenia dzieci. Ale ludzie tego nie chcą. Nasza planeta stanowi system zamknięty. Jeżeli jest przypływ, to musi być i odpływ i chciałbym, żeby ten odpływ stanowili ci, którzy mają najmniej do zaoferowania społeczeństwu — zgrzybiali, słabi, mało inteligentni, źli. Dzięki Bogu, większość ludzi się z tym zgadza. Na każdego, który nie chce rozstać się z życiem, przypada pięćdziesięciu, którzy odchodzą z satysfakcją, kiedy przekroczą sto lat. Starsi też często zmieniają zdanie, jak to miało miejsce w twoim przypadku. Niewiele osób chce żyć dłużej niż sto pięćdziesiąt lat. Tych nielicznych, którzy pozostają, traktujemy jako eksperyment z dziedziny geriatrii i zostawiamy w spokoju.
— Ile lat mają ci czterej, których spotkałem przy helikopterze?
— Nie umiem ci powiedzieć. Sto dwadzieścia, sto trzydzieści., coś w tym rodzaju. Większość odchodzących obecnie urodziła się w latach 1960 — 1980.
— Należą zatem do mojej generacji.
— Chyba tak.
— Czy ja tak samo źle wyglądam? To żywe mumie. Myślałem, że są z pięćdziesiąt lat starsi ode mnie.
— Bardzo wątpię.
— Ale przecież ja nie wyglądam tak, jak oni, prawda? Mam własne zęby, własne włosy, dobry wzrok. Wyglądam staro, ale przecież nie jak patriarcha. A może sam siebie oszukuję? Czy jestem także taką wysuszoną pokraką? Może po prostu przyzwyczaiłem się do własnego wyglądu? Nie zauważyłem zmian, jakie zachodziły z upływem czasu?
— Masz lustro — powiedział Bollinger. — Odpowiedz sobie sam.
Staunt przyglądał się sobie. Zmarszczki i linie… tak. Konturowa mapa czasu, doliny i wąwozy długiego życia. Plamy na skórze. Błyszczące oczy głęboko zapadnięte, policzki prawie bez ciała odsłaniające kontury czaszki. Stara twarz. Niezmiernie stara. Ale nie taka jak ich. Nie był jeszcze mumią. Zdawało mu się, że człowiek z dwudziestego wieku nie oceniłby go na więcej niż po sześćdziesiątce, a Martina Bollingera po pięćdziesiątce. Tamci czterej demonstrowali swój prawdziwy wiek. Utrzymanie ich przy życiu musiało wymagać cudów ze strony lekarzy. Teraz, znużeni wymigiwaniem się od śmierci, przybyli tutaj, by odejść i skończyć z tą farsą. Ja jestem jednak wciąż silny, mógłbym jeszcze pożyć z łatwością, gdybym tylko chciał.
— No i co? — zapytał Bollinger.
— Trzymam się jeszcze dobrze — powiedział Staunt. — Rezygnuję, kiedy wciąż jeszcze jestem w czołówce. Tak trzeba.
Wziął do ręki terminal komputerowy.
— Ciekaw jestem, czy mają jakieś moje utwory — powiedział.
Złożył zamówienie i po chwili pierwsze akordy XII symfonii wypełniły pokój. Odczuł przyjemność. Zamknął oczy i słuchał. Kiedy utwór przebrzmiał, rozejrzał się po pokoju. Bollingera nie było.
Rozdział 5
Doktor James przyszedł odwiedzić go nieco później, gdy już noc spowijała pustynię. Staunt stał przy oknie obserwując pojawiające się gwiazdy, kiedy system informacyjny powiadomił go o gościu.
Doktor był młodym człowiekiem w wieku czterdziestu, pięćdziesięciu lat. Staunt nie potrafił już trafnie oceniać wieku osób. Jego charakterystyczną cechą był długi, delikatny nos. Sposób bycia zapewniał dobry nastrój podopiecznych.
— Przeglądałem pańską kartę zdrowia — zaczął rozmowę. — Gratuluję. Jest pan w świetnym stanie.
— Muzyka ma to do siebie, że utrzymuje ludzi w dobrym stanie zdrowia — powiedział Staunt.
— Jest pan dyrygentem?
— Kompozytorem. Dyrygowałem jednak swymi utworami dość często. Wymachiwanie batutą jest widać dobrym ćwiczeniem.
— Obawiam się, że mało się znam na muzyce. Któregoś popołudnia musi mi pan przedstawić swoje ulubione utwory — doktor uśmiechnął się wstydliwie. — Oczywiście te łatwiejsze. Muzyka dla prostego lekarza, jeżeli pan coś takiego skomponował. Pan ma rzeczywiście doskonałe wyniki badań — zaczai znowu po chwili milczenia. — Komputer pańskiego lekarza przekazał nam kompletne dane dziś po południu, kiedy dokonano dla pana rezerwacji. Pragniemy oczywiście, żeby przez cały okres pobytu u nas pozostawał pan w tak samo dobrym stanie i w dobrym nastroju. Tutaj będziemy stosować zabiegi takie same, jakie miał pan w domu. Terapia mięśni, równowaga jonowa, zapewnienie drożności naczyń krwionośnych i tak dalej. Naturalnie zastosujemy dodatkową terapię, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Nie oczekuję jednak nic takiego, ponieważ stan pańskiego zdrowia nic takiego nie rokuje.
— Mógłbym pociągnąć jeszcze z pięćdziesiąt lat, prawda? Doktor James wyglądał na zaszokowanego. Jego okrągłe policzki pokryły się rumieńcem.
— To zależy wyłącznie od pana, panie Staunt.
— Niech się pan nie martwi. Nie zamierzam zmieniać planów.
— Nikt pana nie będzie popędzać. Niektórzy goście pozostawali w Omega Prime po trzy, a nawet cztery lata. Odejście jest dla każdego człowieka najważniejszym wydarzeniem w jego życiu. Ma prawo postępować w tej sprawie, jak uważa za stosowne. Może odsuwać się od świata tak małymi etapami, jakie są dla niego najdogodniejsze. Wielu odchodzących zaczyna swoje odejście od wielkiej wyprawy, swego rodzaju pożegnania. Piramidy, Taj Mahal, Notre Damę, Sahara, Antarktyda. Możemy to dla pana zorganizować. Mamy kilka stałych tras wycieczkowych. W takich wycieczkach uczestniczy do dziesięciu odchodzących i kilku przewodników. Miesięczna wycieczka do najbardziej znanych miejsc, dwumiesięczna wycieczka lub trzymiesięczna wycieczka. Trasy są przygotowane z góry, ale możemy wprowadzić zmiany na wniosek odchodzących. Możemy także, jeżeli pan woli, zorganizować wycieczkę indywidualną tylko dla pana i przewodnika do dowolnej części…
Staunt patrzył na doktora ze zdumieniem. Czy był lekarzem, czy agentem biura podróży?
Czy miał ochotę na taką wyprawę? Była nęcąca. Oglądać świątynie Chichen Itza w świetle księżyca za państwowe pieniądze. Przelecieć nad Andami i wylądować w Machu Picchu, czuć zapach goździków na Zanzibarze, patrzeć z dołu na odległą, błękitno-zieloną koronę sekwoi, oglądać hipopotamy taplające się w wodach Nilu, błąkać się po zakurzonych, rozpadających się w proch ulicach Babilonu, unosić się ponad barokowymi sklepieniami wielkiej rafy koralowej, oglądać czerwone, piaskowcowe wieże w Utah, wędrować wzdłuż wielkiego muru chińskiego, pożegnać się z jeziorami, pustyniami, górami i dolinami, z miastami i pustkowiem, z pingwinami i niedźwiedziami polarnymi…
Ale przecież już to wszystko widział. Po co jechać tam jeszcze raz? Po co wysilać się, wlec swe kruche kości z miejsca na miejsce? Raz wystarczy. Miał już swoje wspomnienia.
— Nie — powiedział. — Gdybym chciał gdziekolwiek pojechać, przede wszystkim nie myślałbym o odejściu. Czy pan mnie rozumie? Wszystko straciło dla mnie urok. Nie mam motywacji do wędrowania gdziekolwiek, nawet po to, by dokonać sentymentalnych pożegnań.
— Jak pan sobie życzy, panie Staunt. Większość odchodzących korzysta z wycieczek. Nie ma żadnego przymusu. Jeżeli nie ma pan ochoty podróżować, może pan pozostać na miejscu.