Выбрать главу

Poznałem piękne dziewczę,

Hej, miłości, żyj!

Ona wprost cudowną jest,

Niech żyją nam król i królowa!

Ona wprost cudowną jest,

O, pannom na wydaniu cześć!

(Ma ona tę cechę, że naczynia myją się przy niej „prawie same”, a do tego całkowicie czysto i dokładnie, co każdy czytelnik może sam sprawdzić, o ile oczywiście będzie umiał zachować odpowiedni rytm. Trzeba bowiem wiedzieć, że jedna zwrotka wystarcza na umycie dwóch talerzy, a dwie zwrotki – na umycie jednego garnka po mleku. A jeśli przy zmywaniu coś się przypadkiem stłucze, można również skorzystać z usług tej piosenki i zaśpiewać mamie zwrotkę zaczynającą się od słów: „Czy płaczesz po swej szklance?” – na co mama, oczywiście, odpowie: „Nie płaczę po swej szklance?” – gdyż tak zaczynają się słowa następnej zwrotki).

– Tato! – odezwała się nagle Kaśka, która już od dłuższej chwili wycierała sztućce w głębokim zamyśleniu, gubiąc rytm piosenki. – A jak powinien brzmieć prawidłowy tekst notatki?

– Normalnie! – obruszył się tato, wieszając energicznie na gwoździu wyszorowaną do połysku patelnię. – Bez tego idiotycznego słonka i jeszcze prezesa! Masz tam zresztą na biurku maszynopis, możesz zobaczyć sama. Ja przez ten czas przetrę tu jeszcze podłogę, bo ze zmywaniem już koniec.

Kaśka pobiegła pędem do pokoju, chwyciła kartkę maszynopisu i zaczęła go porównywać starannie z notatką wydrukowaną w gazecie. Po chwili wpada do kuchni rozpromieniona.

– Tato! Przeczucie mnie nie omyliło! To Rokiś powędrował z tobą do drukarni dzisiaj rano i postanowił widocznie tam zostać! I w ten sposób żegna się z nami!

– Ty mi nie depcz po mokrym! Co? Rokiś jako chochlik drukarski? To by się nawet zgadzało… A to hultaj! Ale jak na to wpadłaś?

– Popatrz, jeśli wybierze się z notatki wszystkie te bezsensy, które zresztą napisane są pochyłym drukiem, i ułoży z nich jedna całość, to wychodzi taki dwuwiersz:

Słonko śmieje się,

Sto lat, prezesie!

– Coś podobnego! – krzyknął tata i nagle gruchnął wielkim śmiechem. – A tom się, gapa, dał nabrać! Sto lat, prezesie! – Oj, nie mogę… Ale wiesz, dlaczego nie poznałem się na tym? Zwykły chochlik drukarski wlezie wszędzie, to prawda, ale ponieważ sam liter nie zna, więc tylko przestawia dla psoty jedną czy drugą czcionkę. Te jego błędy na ogół łatwo poznać, bo wychodzą z nich słowa bez sensu. Czasem tylko, przypadkiem, trafi się w nich coś śmiesznego, gdy przez przestawienie liter zmieni się znaczenie słowa. Na przykład „kawa naturlana” zamiast „kawa naturalna” albo „ubranizacja” zamiast „urbanizacja” i tak dalej… „

– Tato, ale ja nauczyłam Rokisia czytać i pisać!

– Nauczyłaś? Święty Jacku! A to dopiero! No to on nam teraz zada bobu! Trzeba będzie się mieć na baczności. Ale też spryciarz z niego, że się tak szybko nauczył!

– Tak, tato, spryciarz, i to żebyś wiedział jaki! Poza tym on ma zdolności literackie i zawsze mówił, że chce zostać pisarzem albo dziennikarzem! I całą tę historię z ciotką Felą i z redaktorem to też…

Ale Kaśka nie zdążyła dokończyć, bo u drzwi zabrzmiał alarmujący dzwonek. Jeden, drugi, trzeci!

– Mama! – krzyknęli oboje i jedno przez drugie rzucili się otwierać. A jak już mama wraca – to wiadomo. Po pierwsze – wszystkie inne sprawy stają się mniej ważne, bo w domu jest wielkie święto. Po drugie – zaczynają się mamine opowieści o wykładach, ćwiczeniach i egzaminach i porównywanie stopni w indeksie mamy i w dzienniczku Kaśki, bo ciągle nie można zdecydować, kto jest lepszy, a kto gorszy. Po trzecie – w domu nastaje ład, porządek, spokój i „regularny tryb życia”. Bo mama, chociaż siedem godzin dziennie siedzi w swojej bibliotece, takie umie wyczyniać sztuczki z czasem, że wszystko jest ugotowane, kupione, sprzątnięte i dom chodzi jak zegarek, bez niespodzianek czy katastrof. Czy więc Rokiś mógłby się czuć dobrze takim spokojnym domu?

„Na pewno – myśli Kaśka zasypiając (tym razem już o wpół do dziesiątej, bo to jest odpowiednia pora do snu dla dzieci dziewięcioletnich) – lepiej mu jest w drukarni wśród dudniących maszyn, ostro pachnącej farby i wiecznego pośpiechu. Przyzwyczaił się do nich szybko i polubił je na pewno tak, jak kiedyś swoje wierzby i wieś. Drukarze, korektorzy i redaktorzy będą z nim wojować, tak jak z innymi chochlikami. A że do tej pory radzili sobie z nimi wszystkimi – to i z Rokisiem jakoś się uporają…”

Chude Kabaczki na Jaśku zamykają oczy do snu, a tłusty Kabaczek, zwinięty na kołdrze, wymrukuje swoją monotonną melodię rrr – rrr, rrr – rrr…

* * *

A jednak domysły Kaśki niezupełnie się sprawdziły. Bo czy takie licho jak Rokita, skoro raz zasmakuje we włóczędze, zagrzeje gdzieś długo miejsca?

W parę dni potem spiker radiowy podczas audycji „Ze sportu”, zamiast: „Sławny bokser zjadł przed walką dwie napoleonki” powiedział: „Sławny Napoleon zjadł przed walką dwie bokserki”. – Och, przepraszam – zawołał do mikrofonu i zamilkł na chwilę z przejęcia. Kaśce wydawało się wtedy, że w ciszy studia radiowego słychać było wyraźnie diabelski chichocik.

Któregoś znów wieczoru pan wiceminister, udzielając wywiadu w telewizji, zachował się bardzo niepoważnie – uniósł się w górę razem ze swym fotelem i fruu… jak czarownica na łopacie wyjechał z ekranu, a potem znów zjawił się od dołu, zniknął i znów się zjawił, wreszcie rozpłynął się w podrygujące białe paseczki, oświadczając bardzo poważnie: „…W tej dziedzinie nasz resort ma bardzo wielkie osiągnięcia!” I zanim na ekranie pojawiła się tablica: „Przepraszamy za usterki”, mignęła na nim przez moment – Kaśka gotowa by przysiąc – łobuzerska gęba Rokisia.

Co prawda, mama nigdy nie widziała Rokisia na oczy i uważa, że cała jego historia jest jeszcze jednym fantastycznym wymysłem taty i Kaśki, twierdzi, że tak im się tylko przywidziało…

ROKIŚ WRACA

Pytanie pierwsze:

Czy można zostać pisarzem nie używając papieru?

– Apsik! Apsik! Apsik!

Kaśka leżała w łóżku, obstawiona ze wszystkich stron flaszkami syropów, maściami do nosa, stertami pigułek, a pod jej łokciem piętrzyła się biała zaspa zużytych chusteczek z ligniny.

Ogromny, czerwony kulfon, wyrzucający z siebie raz po raz potężne kichnięcia, przesłaniał jej cały świat i, doprawdy, trzeba było niemało dobrych chęci, aby rozpoznawać w nim swój zwykły, dotychczasowy nos. Nos, który bądź co bądź służył jej zupełnie uczciwie przez dotychczasowe dziewięć lat, osiem miesięcy i siedemnaście dni życia.

Kaśka miała grypę. I to nie byle jaką! Silną jak traktor, wytrwałą jak słoń, zażartą jak rekin i pracowitą jak mrówka. To stwierdziła niezbicie pani doktor Świątek. Brodaś natomiast stwierdził dodatkowo, że grypa widocznie polubiła Kaśkę, że czuje się z nią świetnie i dlaczego miałaby ją opuszczać? Gdzie jej będzie lepiej niż u takiej fajnej dziewczyny?

Więc Kaśka leżała i z każdym kichnięciem coraz głębiej i głębiej pogrążała się w rozmyślaniach. Rozmyślania jej przypominały to miejsce na morzu, u brzegu morza, gdzie znajduje się ujście rzeki: mieszały się w nich wody-myśli i słodkie, i niemiłe, i obiecujące coś dobrego.

Ostatnio była sama i samodzielna. Sama stanowiła o sobie. Istniała wprawdzie babcia, ale babcią można było troszeczkę sterować. Mniej więcej tak jak latawcem. Ale nie myślcie, że babcia przypominała w czymkolwiek latawiec z wyglądu albo z obyczajów. To, co mówię, znaczy tyle i tylko tyle, że jeśli nie próbowało się babci ciągnąć pod wiatr, czyli zmuszać jej do robienia lub pozwalania na coś, co było sprzeczne z jej zasadami, można było przewidzieć, jak się zachowa, a nawet obmyślić, jak się zachowa, i spowodować to. Żeby tak właśnie robić, Kaśka musiała być samodzielna, czyli wiedzieć, czego chce – przynajmniej na dwa dni naprzód. Zresztą teraz nawet i babcia była daleko. Bo jak ogólnie wiadomo, babcie często mają swoich dziadków i bardzo ich kochają i trzęsą się nad nimi jak nad małymi dziećmi. Nawet przeważnie tak o nich mówią – Staś albo Jaś. Myślisz, że to jakiś maluch z gilem u nosa, a to właśnie dziadek.