Выбрать главу

Rokiś gadał! Do siebie? E, nie! Ktoś drugi najwyraźniej odpowiadał mu, a raczej odskrzekiwał.

– To z tym, mówię ci, baranie!

– A nie, bo z tym, tumanie!

– Tu, Ciołku!

– Mam, Matołku!

O, nie były to odgłosy życzliwe względem siebie. Czy Rokita już tak od razu pokłócił się z tymi ukochanymi koleżkami? Przecież mieli przyjść na herbatę? No, nie ma tak dobrze!

Kaśka z impetem otworzyła drzwi i zajrzała do środka.

– Ojej! – stęknęła.

Tak, praca posunęła się naprzód, ale zakończenie jej nie było bliskie – wcale, a wcale.

Rokiś połączył ze sobą wszystkie części, jakie tylko się dało, w rodzaj nie kończącej się „niechlubnej wstęgi”, która opasywała go wielokrotnie. W pokoju śmierdziało dość szkaradnie, ale to jeszcze nic! Obok Rokisia klęczał, zanurzony do połowy w sprężynkach, jakiś drugi mały diablik, z bardzo wielkim pupskiem i sterczącym brzuchem przyodzianym w skórzany fartuch. Ujrzawszy Kaśkę zerwał się, spłoszony, ale zaczepiwszy nogą o wstęgę – padł prosto na kolana Rokisia. Rokiś zepchnął go energicznie.

– Nie panikuj! Wstań, przedstaw się! – warknął.

Gruby wyplątał się z drucików, ale strasznie się speszył. Stał, kołysząc się nerwowo na grubych łydkach, i patrzył na własny brzuch.

– Kałbułatoł! – wykrztusił wreszcie.

– Ale, Karburator, wielki mi cudzoziemiec! – prychnął pogardliwie Rokiś. – Po prostu Gaźnik, diabeł samochodowy. Musiałem go wezwać do pomocy, ale taki z niego pomocnik, jak z durszlaka nocnik! Do psucia to on jest cwany, i owszem, to przyzna każdy samochodziarz, ale zmontuj coś, bracie, jak trzeba, pożytku przyspórz, to już nie on!

– Bardzo mi miło – dygnęła Kaśka w stronę Gaźnika w nadziei, że może zrobi się jakoś spokojniej.

– Bałdzo – kiwnął się Gaźnik z boku na bok.

– Tak, Kasieńko, trochę czasu zmarnowaliśmy, ale teraz już wszystko wiemy, zaraz przyjdzie prawdziwy fachowiec do precyzyjnej roboty, on nam pomoże w wykończeniu, jużeśmy go zawołali – uspokajał ją Rokiś.

W tejże chwili stuknął lufcik i zeskoczył zeń dystyngowany chudzielec z siwiejącą czupryną. Szastnął zgrabnie ogonem na widok Kaśki.

– Eterek jestem, diadiadiabeł radiowy – zająknął się z wdziękiem. – Gdzie jest ta ciekawa robota? Pozwólcie spojrzeć. No jajajasne, zaczęliście od końca. Najpierw trzeba zmontować podzespoły.

Wprawnie schwycił koniec wstęgi i zaczął odkręcać od siebie kolejne elementy. Rokiś i Gaźnik spoglądali w milczeniu.

Kaśka, zadowolona z takiego obrotu rzeczy, dyskretnie wycofała się do kuchni.

– Umyję zlewozmywak – powiedziała. – A oni przez ten czas będą już gotowi nareszcie.

Jednakże milczenie za drzwiami wkrótce zamieniło się w gwar. To Gaźnik i Rokita zaczęli udzielać Eterkowi dobrych rad.

– Źle to robisz, bo ja widziałem, że to trzeba nie tak – dogadywał Rokiś.

– Będzie bałdzo dobrze, jak się tu przyłutuje!

– Oj, ty głupi.

– Daj, ja ci to przylutuję!

– Oj, bo jak ja ci przyłutuę pięść do nosa!

Coś zagrzechotało, coś runęło z brzękiem.

Kaśka pośpiesznie wytarła ręce i pobiegła do pokoju z powrotem.

Ale zjawiła się za późno. W pokoju bowiem wrzała już regularna bitwa. Wyszarpywano sobie kłaki i kawałki drogocennej zawartości teczki. Śrubki i blaszki fruwały w powietrzu. Gaźnik dusił Eterka całym swoim ciężarem, a Rokiś stał nad nimi obydwoma i w świętym zapale okładał ich pustą teczką.

– Uspokójcie się zaraz! – wrzasnęła Kaśka z całej mocy. Ale do walczących nie dotarło to wcale.

Nikt w tym zgiełku nie usłyszał, jak huknęły wejściowe drzwi. Nikt nie usłyszał Brodasiowego wołania.

Brodaś, objuczony zakupami, znieruchomiał ze zdumienia. Jedno ucho od wypchanej siatki wymknęło mu się z dłoni. Z siatki wyskoczyła torebka z mlekiem i plasnęła miękko o podłogę. Za nią wytoczyło się kilka ciekawych ziemniaków i rozbiegło po pokoju.

Wtedy dopiero bójka ucichła. Eterek zdążył się jakoś wymknąć. Gaźnik rozpaczliwym wysiłkiem zdołał wyszarpnąć wreszcie przez lufcik swoje wielkie pupsko.

W pokoju został tylko Rokiś. Siedział wśród pogruchotanych szczątków swoich sztucznych ludzików i rozmazywał łzy po gębie.

– Wszystko stracone… zmarnowane… – zawodził.

Brodaś oprzytomniał pierwszy. Spokojnie uwolnił się od siatek, podszedł do szlochającego diabła i pociągnął go za ogon.

– Nie rycz! – powiedział srogo. – Weź i zrób tu porządek. Przecież babcia zaraz przyjedzie. Myślisz, że ja go nie znam? – zwrócił się teraz do Kaśki. – To on gospodarował po naszych pracowniach całymi tygodniami. Mieszał i przekładał! Wyciągał materiały, bazgrał na technicznych rysunkach i kradł, co się dało! Przeklęte diablisko takie! O, ja wiedziałem, że coś tu się święci!

– Brodasiu! Nie złość się na nas! Rokita to stary znajomy mój i taty! On… on zrobił wielkie odkrycie, naprawdę! Tylko właśnie teraz nie udało się nam go wykończyć!

– Wielkie odkrycie… – powiedział głuchym głosem diablik. – I wszystko na nic!

Kończył właśnie porządki, a Kaśka biegała za nim z szufelką i szczoteczką i zmiatała resztki z podłogi. Diablik poruszał się z niewiarygodną szybkością, zdążył nawet zebrać porozrzucane gazety i ułożyć je porządnie, wyrównał książki na półkach i przetarł ogonem kurze.

– Zastanawiam się tylko – mamrotał szybko, zdejmując jeszcze jakiś kawałek złocistej blaszki, który zaczepił się o firankę – zastanawiam się, dlaczego w głębi tej strasznej jaskini rozpaczy, w jakiej się znajduję, błyska mi jednak jakieś światełko nadziei… – w jego małych oczkach zapłonął płomyczek uciechy. – Światełko nadziei – powtórzył. – A może nawet dwa…

Kaśka i Brodaś spoglądali to na Rokisia, to znowu na siebie.

– Nie dajmy mu się zagadać, bo… – zaczął groźną przemowę Brodaś, ale Rokita przerwał mu okrzykiem.

– Mam! Mam to, co jest najważniejsze! Jednak mam! – wsunął łapę do kieszeni, wyciągnął i rozpostarł palce. – Tego przecież nie straciłem!

– O! – powiedziała Kaśka z szacunkiem. – Czarny kamień z nieba!

– Do licha – obruszył się Brodaś. – Czy on nie mógłby sobie iść na cztery wiatry albo i więcej?

– Poczekaj, młody panie! – oświadczył Rokita. – Poczekaj i nie przerywaj mi, bo zaraz powiem o drugim światełku nadziei, które połyskuje w mej jaskini rozpaczy! Właśnie ty nim jesteś!

– Jaa? – zdumiał się Brodaś.

– No pewnie! Ty przecież najlepiej możesz nam pomóc! Któż by inny? Najnowocześniejsza wiedza! Otwarty umysł! Młodość! Zapał! Odwaga! Upór! Brak przesądów!

– Brodasiu! – zawołała Kaśka. – On chyba mówi prawdę! Posłuchaj, my ci wszystko opowiemy! Zdaje mi się, że to naprawdę jest sprawa w sam raz dla ciebie!

– Słuchajcie! Uspokójcie się zaraz. Przestańcie mnie podpuszczać na nie wiem co. Daję wam dwadzieścia minut czasu, żebyście mi wszystko opowiedzieli dokładnie. To jedyne, co na razie mogę zrobić dla was!

Przenieśli się więc do kuchni. Tam, popijając herbatę i wylizując kogel-mogel, Kaśka i Rokiś opowiedzieli, a Brodaś wysłuchał całej ich opowieści.

Jego zniecierpliwiony początkowo wyraz twarzy zmieniał się teraz na zaciekawiony, choć niedowierzający, a potem zdumiony, ale i przejęty.

– Na pewno to bajka i bzdura! – powiedział wreszcie. – Ale kto wie, może w tym coś jest? Nowoczesna nauka nie powinna lekceważyć żadnych dawnych bzdur i bajd. Czy wiesz, Kaśka, że wielu rzekomo skumanych z diabłem czarowników byli to w rzeczywistości uczeni chemicy lub inżynierowie, którzy dokonywali wielkich odkryć, ale ludzie nie rozumieli ich i oskarżali o czary i posługiwanie się nieczystą siłą?