Выбрать главу

Omiotła jeszcze raz wzrokiem ściany i ujrzała niewielką strzałkę na drzwiach po przeciwnej stronie.

Dotarła do tych drzwi i spróbowała je otworzyć. Ustąpiły.

Znalazła się teraz na podwóreczku mrocznym i ponurym, niewiele większym od chustki do nosa. To oczywiście była przesada, ale błękitny kwadracik nieba, który ujrzała, gdy uniosła głowę, wydawał się właśnie podobny do takiej czystej chusteczki.

Kaśce wydawało się, że stoi na dnie studni. Było to uczucie niemiłe, więc przytrzymała ręką drzwi, którymi weszła, myśląc, że gdyby one zatrzasnęły się nagle i nie udało się ich otworzyć, zrobiłoby się już całkiem nieprzyjemnie Zwłaszcza że w wielkiej skrzyni na piasek, która wypełniała całe niemal po dworko, coś chrzęściło i chrobotało, jakby co najmniej myszy uwiły w niej gniazdo.

Na skrzyni Rokiś wymalował czarne kółeczko z kropką w środku, co oznaczało, że jej trasa kończy się tutaj właśnie. Że na najbliższym dachu, tym właśnie, który graniczy z niebieską chusteczką do nosa, musieli właśnie lądować przybysze z dalekich planet.

„Ba, no i co z tego? – zadumała się Kaśka. – Co ja tu mogę znaleźć? Gdyby to pospadało na ziemię, toby leżało tutaj, ale tu nie ma nic”.

Sięgnęła do fartucha, aby jeszcze raz przyjrzeć się blaszce. W tej samej chwili za jej plecami rozległ się przenikliwy skrzyp nigdy nie oliwionych zawiasów.

Skoczyła jak oparzona i obejrzała się za siebie.

Wieko skrzyni z piaskiem podnosiło się z wolna ku górze. Popychała je jakaś mała i bardzo nieczysta ręka. Gdy zaś wieko uchyliło się jeszcze trochę, Kaśka ujrzała czubek potarganej głowy, błyszczące, ciemne oczy i głos ze skrzyni zapytał:

– Poszły już?

– Kto?

– Kidnaperki czy poszły?

– Jakie? Tu nikogo nie ma! Tylko ja!

– To przytrzymaj, bo mi spadnie na łeb!

Kaśka usłużnie złapała wieko skrzyni. To, co siedziało w środku, wyskoczyło na wierzch i otrzepało się z piasku.

– No i czegoś się tak zlękła? Przecież to ja, Mariusz! Nie znasz mnie czy co?

– A mam cię znać?

– No! Przecież ty nam robiłaś powitanie pierwszaków! Jesteś z naszej szkoły!

– O rety! Aleś mnie przestraszył! Myślisz, że ja znam wszystkich pierwszaków? Po coś siedział w tej skrzyni?

– A ty po coś tu przyszła?

– Powiedz, to ja ci powiem.

– Powiem ci, ale ty mi powiedz najpierw, czy widziałaś takie dwie w kolorowych beretach.

– Widziałam, wyszły na ulicę. A bo co?

– To są kidnaperki, one chciały mnie ukraść! Musiałem się schować!

Rozdział czwarty

Spisek kidnaperski

Siedli na skrzyni, zadyndali pokojowo nogami i poprzyglądali się sobie. Gdyby ktoś mógł wymyślić piegowatego chomika, w dodatku bardzo chudego i brudnego jak nieludź, toby od razu wiedział, jak wygląda Mariusz. Miał on na sobie wyszmelcowaną ortalionkę z dziurą pod pachą, a z dziury tej sterczały jakieś białe, strzępiące się farfocle. Pod ortalionką – dziewczyńską nylonową bluzkę z licznymi falbankami, z gatunku takich, jakich Kaśka nie włożyłaby na siebie nawet za sto czekolad. Wyszargane do niemożliwości dżinsy. Na nogach zaś czarne, też dziewczyńskie sandałki, lakierowane i straszliwie błyszczące.

Mariusz Piegariusz ślinił co chwila swój zamyślony palec i pracowicie zmazywał kurz z sandałków, słuchając tego, co opowiada Kaśka.

– Widzicie ją, białe myszki jej się zwidują! Jak ktoś cały dzień tylko leży na tapczanie i czyta książki albo się wgapia w telewizor, to potem mu się takie koszałki lęgną w głowie!

– Nie wierzysz? – nasrożyła się Kaśka.

– Pewnie! Nabieranka z teleranka! – prychnął z wyższością Piegariusz.

– A to? Może też z teleranka? – Kaśka pogrzebała w kieszeni i pokazała Mariuszowi swoją blaszkę.

Mariusz wyciągnął dłoń, a w jego oku błysnęło zaciekawienie i jakieś przypomnienie, które prędziutko i starannie ukrył.

– To ty tego szukasz? No, może ci coś niecoś pomogę…

– Kochaniutki! – pisnęła Kaśka i chciała Mariusza z całego serca uścisnąć, ale on strącił jej rękę jak namolną mysz i powiedział szybko:

– A co dasz?

Kaśka gorliwie zanurzyła ręce w kieszeniach, szukając czegoś, co nadawałoby się do oddania, i pogmerawszy chwilę odetchnęła z ulgą.

– Gumę mam – wyciągnęła paczuszkę gumy, ale Mariusz zadziwił ją raz jeszcze, bo zamiast porwać podarek i natychmiast wepchnąć sobie do paszczy, stwierdził:

– Barachło! Forsy też nie masz?

– Trzy dwadzieścia – odparła Kaśka.

– Słabo! Ale możesz mi odpracować. Dwanaście butelek! – podał swoją cenę po chwili namysłu.

– Butelek czego?

– Pustych! Do sprzedania. Po wódce, po winie, po oleju, po occie. Po piwie też mogą być, ale trudniej je znaleźć. Trzeba się przelecieć po podwórkach, przepatrzeć śmietniki.

– Coś ty?!

– No! Tylko raniutko, nie zaspać, bo inni też nie w ciemię bici. Przyjdą, wyzbierają ci sprzed nosa i figa.

– A muszę koniecznie szukać w śmietniku? Nie mogę ich wziąć z domu? – próbowała potargować się Kaśka, zgnębiona tak ciężkim warunkiem.

– Puknięta! To ty marnujesz w domu butelki zamiast je sprzedać i mieć pieniążki? Pewnie, że można! Wszystko mi jedno, skąd je weźmiesz, byle były całe i dla mnie!

– To chodź, weźmiemy je od razu, bo teraz muszę do domu. Już się spóźniłam i tak. Pójdziesz?

– A nie pogonią mnie Starzy?

– Starych u mnie nie ma. Wyjechali. Jestem tylko sama z babcią – oświadczyła Kaśka, zsuwając się ze skrzyni i podnosząc tornister.

– To tak samo jak ja. Widzisz – powiedział skacząc ze złości na ziemię. – A ciebie to się nie czepiają, tylko mnie!

– A kto się ciebie czepia?

– Kidnaperki, przecież już mówiłem – mruknął, po kawałeczku wyszarpując z wypchanej kieszeni ogromnych rozmiarów ortalionową torbę, wystrzępioną, poplamioną i dość obrzydliwą. Złapał ją za uszy, strzepnął, a wtedy torba rozprostowała się i posłusznie powlokła się za nim po chodniku.

– Jak iść, to iść – stwierdził Mariusz Piegariusz. – Wyjrzyj pierwsza, zobacz, czy one się gdzieś nie czają.

Kaśka podążyła przez podwórka, kryjąc się pod ścianami i rozglądając na wszystkie strony w poszukiwaniu błękitnego i czerwonego beretu.

„Kidnaperki – mamrotała do siebie przejęta. – Kidnaperki! To chyba takie, co porywają dzieci milionerów, a potem rodzice-milionerzy muszą oddawać swoje miliony, żeby dzieci mogły wrócić do domu, i nie wolno zawiadamiać milicji!” – przypominała sobie strzępki jakichś filmowych kryminałów, które chłopcy z jej klasy opowiadali sobie na przerwach.

Ale kidnaperek nie było nigdzie widać. Kaśka zawróciła po Mariusza i w powrotnej drodze wpadła na pomysł, że ten Mariusz jest chyba jakimś bujaczem-nabieraczem nie z tej ziemi. Jeśli zaś jest bujaczem, to może również buja w sprawie blaszek i tego, że jej pomoże? W każdym razie ani on, ani jego ortalionowa kurtka nie wyglądały na to, że mają w kieszeniach jakieś miliony.

Przebierała przez chwilę nogami w miejscu wahając się, czy czasem nie zrobiłaby lepiej wracając prosto do domu i nie zadając się więcej z piegowatym chomikiem? Ale to znaczyłoby, że musi wrócić z niczym, że zmarnowała całkiem dzisiejszy dzień i wcale nie pomogła ufiętom czekającym na nią gdzieś w lesie. „Nie ma rady – powiedziała znów sama do siebie – trzeba się uczepić i trzymać Mariuszowej obiecanki jak rzep psiego ogona. Może coś z tego wyniknie”.