Выбрать главу

Następnego dnia przezwyciężyła jednak swoje obawy i zabrała deskorolkę do szkoły. Miała nadzieję, że pod okiem doświadczonych kolegów i przy ich pomocy uda jej się ujeździć to narowiste urządzenie do nabijania guzów. Ale gdzie tam! Koledzy obwieźli ją wokół boiska, ciągnąc za ręce z obu stron, i przy tej okazji rozbiła sobie nos.

Krzyknęli, że jest „Kaśka – niezgrabaśka”, i ochoczo zaprowadzili ją do pani higienistki. Potem porwali deskorolkę i hulali na niej aż do końca świetlicy, a Kaśka przyglądała się im smętnie, przyciskając do nosa mokrą ligninę. Od tej pory noga jej nie postała na tej piekielnej desce.

„Widocznie jestem Kaśka – niezgrabaśka, no i dobrze!” – obraziła się na deskorolkę, na siebie i na wszystko dookoła.

– Hej, co tu masz? Pokaż na chwilę! – krzyknął Rokiś, gdy tylko znaleźli się na schodach, i wyciągnął jej deskorolkę spod pachy.

– Na tym się jeździ – powiedziała Kaśka. – Ale uważaj, bo można się rozbić.

– Czyś ty widziała, żebym ja się kiedyś rozbił? – oburzył się Rokiś i, zanim Kaśka zdążyła cokolwiek powiedzieć, siadł po turecku na deskorolce, odepchnął się łapą i z dzikim łoskotem stoczył się ze schodów, zatrzymując się dość gwałtownie na przeciwległej ścianie i padając bez zmysłów pod drzwiami sąsiadki.

Deskorolka, pozbawiona ciężaru, wykonała piękny skręt i powoli, statecznie, schodek za schodkiem zjechała jeszcze jedno piętro niżej, zatrzymując się łagodnie przed następnymi drzwiami.

Kaśka pobiegła błyskawicznie na dół i pochyliła się nad diablikiem.

– Rokisiu! Rokisiu! Ocknij się! Czy nic ci się nie stało? – zapytała przerażona.

Rokiś usiadł na wycieraczce sąsiadki i zaczął rozcierać sobie czoło.

– To draństwo nie ma hamulca! Trzeba było mnie uprzedzić! Musiałem hamować czaszką i przy tej okazji zobaczyłem cały kosmos! Oj! Znowu będę miał guza! – stęknął i poderwał się na równe nogi. – Słyszę kroki za drzwiami! Zwiewajmy!

Popędzili na dół, chwycili po drodze narowistą deskorolkę i zbiegli na podwórko.

– Znikam! – szepnął Rokiś trzymający się jeszcze za obolałą głowę. – Idź po moich starych strzałkach, wejdziesz do kryjówki, a ja cię tam znajdę.

Mariusz Piegariusz czekał na Kaśkę w bramie.

– Wszystko już wiem – oświadczył. – Gdzie ten twój czarodziej, co ma nam pomagać? Bo jeśli myślisz, że uda ci się walnąć Benka deskorolką w głowę, zabrać swoje i uciec, to się grubo mylisz! On siedzi na strychu i jest bardzo zły!

– Nie bój się. Ta deskorolka jest tylko dla dekoracji. Mamy iść tam gdzieśmy się pierwszy raz spotkali, i czekać na pomoc.

– No dobra, to chodźmy. A dasz się potem trochę przejechać na tej dekoracji? Tylko chwileczkę…

– Mogę ci zaraz dać – powiedziała Kaśka, wściekła na deskorolkę, która ciążyła jej pod pachą. – Tylko się nie wywal!

Piegariusz obejrzał deskorolkę ze wszystkich stron, przetarł rękawem od wierzchu i od spodu i uważnie postawił na ziemi.

Markotnie obejrzał swój niezbyt czysty but, przez chwilę jakby miał zamiar zabrać się do wypolerowania rękawem również i własnej podeszwy, ale zrezygnował. Postawił nogę na desce, odepchnął się drugą i ruu-szył! Gdyby ta deskorolka miała kierownicę, cztery biegi i silnik, a do tego jeszcze skrzydła, śmigła, żagiel, ster i kilka innych urządzeń, nie mogłaby pędzić szybciej i posłuszniej. Piegariusz odsądził się najpierw od Kaśki sporo metrów, potem krążył wokół niej w przedziwnych zawijasach, stojąc to na jednej, to na dwóch nogach, siadając, kucając, wybijając hołubce. Jego piegi lśniły ze szczęścia jak brylanty w królewskiej koronie.

Kaśka ze smutkiem stwierdziła, że deskorolka po prostu marnuje się u niej, a Mariusz marnuje się bez deskorolki. Po prostu byli dla siebie stworzeni.

Ta głupia deska na kółkach, która na nią zastawiała bez przerwy jakieś wstrętne pułapki i uciekała spod nóg jak żywa, teraz, jak najlepiej wytresowany piesek, posłuszna była każdemu ruchowi Mariusza.

– Nie mogę ci jej podarować, bo to prezent – powiedziała w chwili, gdy już znaleźli się na minipodwórku. – Ale mogę ci ją na parę dni pożyczyć do domu, a później znowu na parę.

– Coś ty, z byka spadla? – zdziwił się Piegariusz straszliwie.

– Nie z byka, tylko właśnie z tego! I to tyle razy, że już mi obrzydło!

– Jeszcze nie widziałem takiej dziwaczki, jak ty! – rzekł Mariusz, siadając po turecku na deskorolce i kołysząc się w przód i w tył. – Zresztą… mnie by zaraz zabrali albo by powiedzieli, że ukradłem!

– Coś ty? – zdziwiła się z kolei Kaśka.

– Przestańcie już tak cośtać – ogłosił Rokiś, pojawiając się nagle na skrzyni, tuż obok nich. – Zajmijcie się sprawami. Patrzcie, ja ledwo żyję, mam wstrząs mózgu i powinienem leżeć na reanimacji, a przecież stawiłem się bezzwłocznie na posterunku.

Kaśka myślała do tej pory, że jest niemożliwe, aby Mariusz Piegariusz spadł z deskorolki, ale jednak myliła się. Na widok Rokisia chłopak podskoczył z wrażenia, zachwiał się i z rozmachem usiadł na betonie, aż chrupnęło.

– Ktoś ty? – zapytał, wytrzeszczając oczy na całą możliwą szerokość i wypukłość tak, że Kaśka zrobiła mimowolny ruch ręką, aby je przytrzymać, gdyż wydawało się, że oczy Mariusza wyskoczą za chwilę z orbit i poturlają się po ziemi.

– Z kukiełek chyba jesteś… albo jakiś w tym guście przebieraniec… – szepnął Mariusz po chwili, gdy już troszeczkę ochłonął z pierwszego wrażenia, i szybko zajrzał za skrzynię, jakby spodziewał się, że tkwi za nią jakaś ludzka ręka, poruszająca Rokisiem za pomocą patyka albo sznurków.

– Tak, tak! Oczywiście! – zachichotał Rokiś uszczęśliwiony, że zrobił piorunujące wrażenie. – Z teatrzyku pe te „Diabeł ogonem nakrył!” – ukłonił się niziutko i odśpiewał chrypliwym głosem:

Siedzi diabeł na cmentarzu,

trzyma ogon w kałamarzu.

W kałamarzu czerwonym

kwiateczkami upstrzonym!

Hop – siup!

– Nie słyszałeś o diabłach czy co? – spytał wreszcie, skończywszy swoją arię.

– Pewnie, że słyszałem, ale nie o takich! – stwierdził Mariusz, odzyskując po trosze równowagę ducha i z powrotem sadowiąc się na deskorolce.

– Nie o jakich? – zapytał wojowniczo Rokiś, bo wydało mu się, że Mariusz zrobił ręką jakiś gest, taki, jakby wkręcał sobie śrubkę w okolicy czoła.

– No! Tylko się nie kłóćcie! – wtrąciła szybko Kaśka, widząc, na co się zanosi.

– Właśnie! Tylko się nie kłóćmy! – zgodził się natychmiast Rokiś. – A ja ciebie zresztą znam! Widziałem, jak cię wlókł za ucho ajent ze sklepu spożywczego i krzyczał, że jesteś chuligan! Bo wybijasz szyby w piwnicy. A dlaczego wybijałeś?

– Dla kotów. Bo one marzną w zimie i nie mają się gdzie schować! A tak tu wchodzą sobie do piwnicy i mają tam dom. Chyba tyle mogą ludzie zrobić dla kotów, no nie? Chyba węgiel w piwnicy się nie przeziębi ani te stare graty, co tam poskładane!

– Nie znoszę kotów – oświadczył Rokiś. – Ale jeszcze bardziej nie znoszę, kiedy duzi zabierają się do obrywania uszu małym. Dlatego… pamiętasz, co się wtedy stało?

– Cud się stał! – powiedział z nabożeństwem Mariusz Piegariusz. – Ktoś wyrzucił przez okno zgniłą skórkę od banana prosto na łeb ajenta. Ajent w krzyk, a ja… myk! – roześmiał się na wszystkie zęby.