– Właśnie od tygodnia jest miejsce w pogotowiu – mówiły jedna przez drugą. – Specjalnie walczyłyśmy o przydział dla niego, bo jest taki mały! Byłyśmy już kilkakrotnie w miejscu zamieszkania. Ale on się chyba ukrywa przed nami. To jakieś dziwne dziecko! Jeden raz tylko rozmawiał z nami i od tej pory zawsze nam ucieka! Nigdy nie możemy go zastać? Więc chcemy go wziąć ze szkoły…
– Chwileczkę – powiedziała pani Ala. – Czego ty, dziecko, chcesz? Zapłacić składki? Dobrze, zostaw pieniążki, zaraz ci napiszę kwit. A ty przez ten czas pójdziesz do klasy Ic i przyprowadzisz Mariusza Wilczka. Znasz go, prawda?
– Proszę pani… – zaczęła Kaśka, zdecydowana zdemaskować zaraz kidnaperki i z pomocą pani Ali zamknąć je w więzieniu. Ale nurknęła okiem na rozłożone przed panią sekretarką papiery i zamilkła. Zobaczyła na nich wiele bardzo urzędowych, kolorowych pieczęci i wypisane drukowanymi literami imię i nazwisko Mariusza. Łatwo było się domyślić, że przeciwko potędze tych pieczątek skromne oświadczenia uczennicy klasy IIIb niewiele wskórają.
– Dobrze, dobrze, wiem, że zapomniałaś wcześniej zapłacić – powiedziała pani sekretarka. – Idź po Mariusza i wracajcie tu zaraz.
Kaśka zrobiła przepisowy „w tył zwrot” i ruszyła z powrotem przez korytarz pełen rozhukanych bawołów. Tylko że teraz sama była już rozhukanym bawołem i wpadała nieprzytomnie na jednych, a potrącała innych. Dopadła Mariusza przy oknie, grającego beztrosko jakiś mecz polegający na dmuchaniu w papierową kulkę.
– Mariusz! Mariusz! Kidnaperki przyszły po ciebie! Mają jakieś papierki, że trzeba cię zabrać na pogotowie. Siedzą w sekretariacie, a ja mam cię do nich przyprowadzić! Chodź, od razu pójdziemy do dyrektorki i wszystko jej wyjaśnisz! Zobaczysz, jak ona je pogoni! Popamiętają sobie!
– Coś ty, niemądra! Ja wieję! Dyrektorka też będzie przeciwko mnie, zobaczysz, ona mnie odda tym babom! Ja wieję, musisz mi pomóc, bo przez szatnię mnie ciotka nie wypuści! Jeszcze mamy dwie lekcje!
Mariusz wpadł do klasy i chwycił swoją torbę z książkami.
– Słuchaj! Jak skończysz lekcje, spróbuj mi jakoś wyciągnąć z szatni kurtkę i buty! I przyjdź po obiedzie tam, do skrzyni, wiesz gdzie… I jeszcze… poczekaj… mam myśl!
Rozejrzał się dokoła i złapał za fartuch pulchnego, zadumanego chłopca, który przeżuwając coś pracowicie wyglądał przez okno.
– Ty, Przemek! Idź z nią do kancelarii, wołają cię!
– Będzie więcej zamieszania – mrugnął do Kaśki. – On ma to samo nazwisko… Myśmy dwa Wilczki, tylko trochę inne… No, cześć! Przyjdź do skrzyni!
I Piegariusz popędził do ubikacji, skąd, jak Kaśka wiedziała, można było przez wąskie okienko wyskoczyć na boisko, a stamtąd na ulicę i dalej. Była to tajemna droga wagarowa, z której nieraz korzystali chłopcy ze starszych klas.
Postała jeszcze przy parapecie i po chwili ujrzała Mariusza, jak przebiega skulony przez boisko, rozpryskując kapciami błoto w kałużach.
– No, jak iść, to iść – powiedział Przemek, wgryzając się od nowa w swoją bułkę.
Kaśka odstawiła Przemka pod drzwi sekretariatu i przyciśnięta do ściany czekała, co z tego wyniknie.
Po chwili skrzypnęły drzwi i spokojny Przemek wytoczył się z powrotem na korytarz.
– No i co? I co? – dopadła go Kaśka.
– Nigdy nie wiedzą; kogo szukają… – odparł flegmatycznie Przemek. – A teraz chcą właśnie Piegariusza. Idę po niego… – Zakąsił swoją bułę i ruszył spokojnie do klasy Ic po pustym już korytarzu, bo właśnie wydzwonił dzwonek i rozhukane bawoły popędziły do klas. Kaśka zrobiła to samo. Przycupnęła w swojej klasie. Zrobiła minę człowieka, dla którego najważniejszą na święcie sprawą są czasowniki, o których właśnie toczyła się lekcja. Ale ta mina była tylko oszukaństwem. Gdyby pani zechciała dowiedzieć się od Kaśki czegoś o czasowniku, spotkałby ją zawód. Bo Kaśka, oczywiście, myślała o czymś zupełnie, ale to zupełnie innym.
Na następnej przerwie zebrała się na odwagę i na sztywnych z przejęcia nogach poszła do sekretariatu odebrać swój kwit.
Pani Ala spojrzała na nią dobrotliwie.
– Oj, Kasiu, gapa jesteś. Przyprowadziłaś nam nie tego Wilczka, co trzeba. A tamten przez ten czas uciekł. I te panie z pogotowia znowu będą go musiały szukać.
– Proszę pani… – odważyła się Kaśka. – A na co on jest chory? – w porę ugryzła się w język, zanim wygadała, że widziała Mariusza całego i zdrowego jak ryba.
– To nie jest takie pogotowie dla chorych. To pogotowie opiekuńcze. Taki rodzaj domu dziecka. Mariusz nie ma opieki w domu, chowa się sam. Musi zamieszkać w pogotowiu, tam będzie mu dużo lepiej. Będzie miał ubranie, jedzenie, kolegów, wychowawców. A w tym pogotowiu już postanowią, co i nim dalej zrobić. Masz tutaj swój kwit.
Kaśka dygnęła grzecznie i wróciła do klasy. Była to już ostatnia lekcja. Po niej należało wykonać zadanie z wydobyciem odzieży Mariusza z szatni klasy Ic.
Ale panią woźną zagadały jakieś mamy z zerowej klasy i Kaśce udało się to zrobić bez żadnego kłopotu.
Teraz Kaśka siedziała znowu przy oknie, tak jak kiedyś, i wpatrywała się w ciemniejącą za szybami krainę dachów. Znowu szukała rozwiązania zagadki lecz dzisiejsza zagadka była o wiele trudniejsza. Raz zdawało się Kaśce, że nie ma ona żadnego rozwiązania, a czasem znowu, że tych rozwiązań jest za dużo i każde inne, a wtedy przecież zagadka w dalszym ciągu pozostaje zagadką.
Było to takie niespodziewane, jakby mała i niepozorna roślinka miała pod ziemią korzenie wielkie i kręte jak baobab.
Okazało się, że nie tylko na dalekich, obcych planetach kryje się wiele niezbadanych problemów i tajemnic.
Taka sama obca planeta, której Kaśka nie znała wcale i zupełnie, mieściła się także tu niedaleko, i było ją widać z Kaśczynego okna. Planeta Dachów, Kraina Czarnych Ulic albo, jak nazywał ją tata – Muzeum Domów.
Życia na tej bliskiej planecie nie pokazywano w telewizorze ani nie ogłaszano przez radio.
Można było go nie zauważać, jeśli się nie chciało, a wtedy, gdy już za bardzo właziło przed oczy, powiedzieć, że jest brzydkie, głupie i samo sobie zawiniło. Trzeba mu się było lepiej postarać, toby mu się i lepiej działo.
Ale to rozwiązanie zagadki wcale nie było prawdziwe.
Ludzie z czarnych ulic nie byli tacy sami, jak ci z białych osiedli.
Może ich silniki były za słabe i za delikatne i dlatego przegrywali w wyścigu do wszystkiego, co najlepsze?
Omijały ich pochwały i nagrody. Nikt nie ściskał im dłoni, nie stawiał za wzór i nie kierował na lepsze posady.
Może nie umieli wyprzedzać, zajeżdżać drogi, wymuszać pierwszeństwa, błyskać karoserią, wsuwać się na skrzyżowaniach na najlepszy pas ruchu?
Ani rozdzielać wdzięcznych uśmiechów?
A może wcale tego nie chcieli?
Może mieli coś innego, co było dla nich najważniejsze, ale nikt inny nie wiedział, co to jest? Nikt tego nie mógł zrozumieć?
I dlatego właśnie byli z innej planety?
Kaśka zamyśliła się jeszcze mocniej, z całej siły, jakby jej myśli musiały przeskoczyć przez bardzo wysoką przeszkodę, która stanęła im na drodze.
Myśli podbiegały do przeszkody, rozpędzały się do skoku, wspinały na przeszkodę i spadały z niej z powrotem. Bo jej nie mogły pokonać.
A pokonanie to było niezbędne, żeby Kaśka mogła wiedzieć, po czyjej jest stronie. To znaczy wiedziała na pewno, że jest po stronie Mariusza. Ale nie wiedziała, jak mu naprawdę trzeba pomóc, i nie wiedziała, po czyjej stronie jest on sam. Czy jest po swojej stronie, czy po jakiejś innej?