Выбрать главу

Przypomniała sobie jeszcze raz wszystkie swoje rozmowy z Mariuszem, a najbardziej tę ostatnią dzisiejszą, gdy niosła do kryjówki wyniesioną z szatni jego kurtkę i buty. Gdy przekradała się ostrożnie przez czarne podwórka, zerkając na prawo i lewo, za i przed siebie. Dotarła do skrzyni i zapukała w nią ostrożnie. Mariusz wygramolił się ze środka, sfioletowiały trochę od chłodu, szybko złapał swoją kurtkę i opatulił się w nią.

– Dobrze ci się wszystko udało! Nadajesz się, żeby kraść z tobą konie!

– Nie chcę kraść żadnych koni! Posłuchaj, co ci powiem!

– To tylko takie powiedzonko, że jesteś dobrym kumplem – wytłumaczył jej zadowolony Mariusz.

– Ale ja się dowiedziałam dla ciebie ważnej rzeczy od pani Ali. Ona powiedziała, że te bereciaste to są porządne babki, że je zna! Nie masz się czego ich bać!

Mariusz podskoczył jak oparzony, błysnęły wściekle jego oczy i piegi.

– A co, może przyprowadziłaś je tutaj? Gadaj, mówiłaś im o kryjówce?

– No coś ty, niemądry… Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie musisz uciekać i bać się, i siedzieć w tej skrzyni!

Mariusz odetchnął z ulgą.

– Już ja wiem, jakie one porządne! Chcą mnie złapać i zamknąć!

– Oj, nie zamknąć… One cię tylko zabiorą do takiego domu dziecka!

– No właśnie, czyli mnie zamkną!

– Słuchaj – zaczęła Kaśka pojednawczo. – A ty byś nie mógł na swojego tatę poczekać w tym domu dziecka?

– Zwariowała! Czy to ja jestem krowa, żeby chodzić w stadzie i dawać mleko zawsze o tej samej godzinie? Przyczepili się do mnie wszyscy, a nawet i ty! Sama idź tam, jakżeś taka mądra!

– Ale przecież musisz mieć dom…

– A co, myślisz, że ja nie mam domu? – obraził się Mariusz. – Że mam tylko tę skrzynię? Coś ty! My tu mieszkamy z babką na czwartaku! Tata też, jak był z nami… Ale im się nie podoba moja babcia, że lubi sobie wychylić… Mówią też, że się o mnie nie troszczy – a co się ma troszczyć jeszcze więcej? I tak wszystko mam, czego mi potrzeba, kto ma lepiej niż ja?

– Niż ty? – zakrzyknęła wtedy Kaśka zdumiona.

– A pewnie! Latam, gdzie chcę, i nikt mi nie broni! Butelki rano pozbieram i już mam trochę grosza! Wszystko tu moje, znajome, własne… nigdy się nie zabłąkam, każdy mnie tu zna… na bazar przylecę, zaraz mnie wołają: Mariusz, Wilczek! Zupy ci nalejemy… a może bigosu! Węglarze przyjeżdżają… na wozie się przewiozę! Nie brak mi niczego!

– A – powiedziała z wahaniem Kaśka, nie chcąc Mariusza znów obrazić – tam byś miał ubranie ładne, zabawki, telewizor.

– Głupiaś, a na co to komu! Zabawki, telewizor – to bujda, nuda, kiedy na ulicach tyle się dzieje! A szmaty? Byle wygodne były! Dziury jeszcze fasonu dodają! Przecież są takie chłopaki, studenci czy jacyś, co specjalnie w podartych chodzą, a z tenisówek im palce sterczą… I wiesz, co jeszcze mówią, wiesz? – zakończył podsuwając Kaśce pod nos swoją usmarowaną pięść. – „Częste mycie skraca życie, mądrzy ludzie żyją w brudzie”.

– No z tym to się już nie zgodzę! – krzyknęła Kaśka oburzona.

– No to się nie gódź, obejdzie się bez łaski! Myślałem, że coś zrozumiesz, ale ty masz za tępy widać mózg dzisiaj albo i całkiem! – pokiwał nad nią głową Mariusz. – Ja i tak się im zawsze wywinę! Ale najgorzej, że one teraz będą się za mną po szkole uganiały i nie mogę się tam pokazać! A ja do szkoły lubię chodzić, bo lubię naszą panią i basen, pływanie lubię…

Westchnął i zaczął wyciągać z kieszeni swoją strzępiastą torbę. Wygładził ją, powiedział „cześć” i wymknął się z kryjówki, a Kaśka, powłócząc nogami, powędrowała przez siedem podwórek do domu i znów pogrążyła się w zadumie.

Rozdział dziewiąty

Burza mózgów

W swoim wielkim strapieniu Kaśka usiadła nad arkuszem papieru i zaczęła pisać list do rodziców.

„Kocham Ma i Ta!

Okazuje się, że łatwiej jest dokonywać czynów bohaterskich niż niebohaterskich. Bo wiadomo, że ma się rację. Osobno jest racja, a osobno nieracja, jak białko i żółtko w jajku. A w sprawach niebohaterskich przeważnie jest jajecznica albo nawet i omlet. Taki omlet to Mariusz, mój nowy kolega. Dlatego koniecznie musicie mi poradzić”.

Zatrzymała się, nadgryzła długopis i pomyślała sobie:

„Nic z tego… zanim list dojdzie, a rodzice odpiszą, zejdzie za dużo czasu…”

– A co? Znów trzeba wyławiać jakieś śliwki z kompotu? – zachrypiało za jej plecami.

Kaśka obróciła się i ujrzała Rokisia, siedzącego na poręczy jej własnego krzesła z wzrokiem utkwionym w liście.

– No, co! – zgorszyła się i z przyzwyczajenia zasłoniła pisanie łokciem. – Nie czyta się…

– Niechcący przeczytałem, daruj! Ale ja bym i tak się od ciebie wszystkiego dowiedział… Miałem przeczucie, że mnie wzywasz, a po co byś mnie wzywała, jakbyś nie miała do mnie sprawy? A jaką byś miała do mnie sprawę, jak nie tę, najważniejszą? Lepiej przestań się już złościć i podaj mi wszystkie informacje!

Więc Kaśka z westchnieniem podała wszystkie informacje.

– No wiesz! – zaperzył się Rokiś. – I ty się jeszcze namyślasz! Łóżeczka jak z pudełeczka, dziateczki jak zapałeczki! I wcale nie ma miejsca na własny, prywatny bałagan, w którym człowiek najlepiej się czuje. Tfu! Ohyda! Znam to jak zły grosz! Poczekaj! Ja im zaraz! Mogę im podrzeć wszystkie papierki i pomylić wszystkie adresy! Poplątać nogi tak, że będą chodziły piętami naprzód!

– Głupi jesteś, Rokito! – przerwała Kaśka.

– Co, ja głupi? Chyba ty sama! Albo nie! Właśnie, że ja! No tak, masz rację, głupim! Bo z drugiej strony… Tak, tak! Poczekaj!

Rokiś zmarszczył straszliwie czoło i drapał się z rozmachem po głowie.

– Wiem! – wrzasnął nagle. – Trzeba więcej głów! Burza mózgów, rozumiesz? Wszyscy myślą na wyprzódki i z tego dopiero lepi się jakieś wyjście z sytuacji! Chodź”!

Wywlókł ją za rękaw z pokoju i pociągnął do kuchni. Babcia i Brodaś siedzieli tam właśnie nad herbatą i głowili się nad sprawami kosmosu.

Rokiś i Kaśka wtargnęli do środka i zażądali poważnej narady.

– A to kto? – spytała babcia, trochę speszona, ponieważ po raz pierwszy ujrzała Rokitę w całej jego diabelskiej krasie. – Też kolega?

– Jaki tam kolega, pani kochana – ukłonił się zamaszyście Rokiś. – Zwyczajny diabeł polny!

– Nie przejmuj się nim, babciu – oznajmiła Kaśka. – Teraz najważniejsza jest sprawa!

Okazało się, że nieprzebrana cierpliwość babci może wytrzymać nawet i to. Więc Kaśka jeszcze raz, najsprawiedliwiej, jak umiała, przekazała wszystkie informacje.

Zapadła cisza.

– Mimo wszystko – powiedziała wreszcie babcia – myślę, że każdy powinien być blisko tego, co mu najbardziej, miłe… do czego się przywiązał i polubił. Że nie trzeba człowieka zabierać z ulubionego miejsca, choćby ono nawet nie było dla innych zbyt piękne. Że trzeba jakoś inaczej… – zafrasowała się.

– Wiecie co? – rzekł Brodaś. – A może by tak najpierw porozmawiać z tymi paniami! Naradzić się z nimi, jakoś je przekonać?

– Właśnie! – ryknął Rokita i podskoczył z uciechy, jakby tylko czekał na taką propozycję. – Właśnie! Archimedes, Kopernik, Newton i inni genialni, a wśród nich Grzegorz Brodaty!

– Czego się wygłupiasz? – spytał Brodaś podejrzliwie.

– Bo myślałem o tym samym! Zrobimy im eksperymencik! Plan mam już obmyślony, tylko potrzebowałem cię do pomocy! – Nachylił się do ucha Brodasia i zaczął mu coś natarczywie szeptać.