Выбрать главу

– Uważam – powiedziała Eulalia kompletnie skołowana. – Ale jak sobie wyobrażacie koegzystencję z babcią?

– A babcia na długo u nas?

– Nie mam pojęcia. Dopóki Helence nie znudzi się Londyn i wielki świat. Atanazy nie może na razie wracać, bo narobił zobowiązań, i dobrze, bo będzie z tego miał pieniądze. A Helenki nie ma siły wyrzucić do Polski. A Helenka powierzyła swoją jedyną genialną córkę matce chrzestnej, czyli mnie. Ach, jest jeszcze jedna drażliwa sprawa: czy my mamy utrzymywać waszych przyjaciół? Bo przyznam, że nie jestem na to przygotowana finansowo…

– Nie, nie, oni mają pieniądze. To znaczy Robert pożyczy Poli, on ma dużo forsy, zarabia w paru miejscach. Wygląda na to, że on ją kocha, jak myślisz, czy to może być na stałe?

– Nie wiem, czy cokolwiek jest na stałe na tym świecie. – Eulalia westchnęła. – Czasami się trafia. Ale ten Robert mi się podoba. Czy jest schludny?

– Schludny i zawsze ładnie pachnie.

– To będzie musiał dokładać się do proszków do prania. Dobrze, zgadzam się. Może babcia szybciej ucieknie. Tfu, nie powiedziałam tego.

– Pola na pewno chętnie zajmie się Marysią, w ramach ćwiczeń przedmacierzyńskich…

– Jeżeli Marysia raczy z nią rozmawiać. A teraz powiedz mi, która godzina, bo ta kawa jakoś słabo działa.

– Wpół do ósmej.

– Wynoś się natychmiast – powiedziała Eulalia stanowczo i za ryła nosem w poduszkę.

Robert Bończa okazał się młodzieńcem długowłosym i brodatym, przy czym jego długie włosy zdradzały tendencję do zanikania na czubku głowy, broda zaś była rzadka i mizerna. W jego wizerunku dominującą rolę odgrywała kolorystyka – coś pośredniego między beżowym piaskiem pustyni a beżowym kurzem na polnej drodze w dzień upalny. Cerę miał beżową, oczy jakieś takie… żółtobeżowe, ubierał się, oczywiście, na beżowo. Schludność, o której wspomniała Sławka, polegała głównie na nieopanowanej skłonności do wielogodzinnych kąpieli, co powodowało u Eulalii (mającej na uwadze rachunki za gaz) lekki niepokój. Wszystkich zaś lokatorów przyprawiało o wściekłość, bowiem łazienka po Robercie wyglądała zazwyczaj jak krajobraz po bitwie.

Wykąpany i pachnący Robert ubierał się w jakieś świeżo wyprane, strasznie złachane spodnie i powyciąganą bluzę (wszystko to w jednostajnym odcieniu beżu), i ani na moment nie tracił wyglądu kloszarda.

Eulalia skłonna była do pewnego stopnia rozumieć Polę, która zostawiła go dla pięknego adiunkta na wydziale architektury. Adiunkt zapewne był nie tylko piękny, ale i elegancki. Będzie się musiał biedny Beżowy porządnie napracować i okazać wielką siłę charakteru, żeby dziewczyna zapomniała dla niego o swoim niecnym uwodzicielu…

Trzeba było jednak przyznać, że robił, co mógł. Okazywał przy tym dużą klasę, traktując wybrankę serca jak księżniczkę, bynajmniej nie upadłą. Wybrance na razie było wszystko jedno, albowiem nie wyszła jeszcze z depresji. Najchętniej siedziałaby stale na tapczanie z tragicznym wyrazem twarzy i płakała rzewnie.

Eulalia od razu postawiła jasno wszelkie sprawy finansowo – organizacyjne. Pola i Beżowy mieli partycypować w kosztach ogólnodomowych typu światło i gaz (nadmierne zużycie tego ostatniego przez Roberta równoważyła Pola, która z powodu depresji prawie się nie myła), natomiast jedzenie mieli przygotowywać sobie sami. Dostali na swoje potrzeby małą szafeczkę w kuchni, urządzeń kuchennych zaś używać mieli na zmianę z pozostałymi domownikami. Oczywiście, korzystał z nich wyłącznie Robert, który przyrządzał jedzenie typu zupka z kubka najszybciej jak potrafił, po czym uciekał ile sił w nogach przed babcią Balbiną, wściekłą z powodu ciasnoty w domu, jak to określała.

Ciasnota, owszem, była. Marysia została na dobre lokatorką bokówki – Eulalia postanowiła nie ujawniać wiedzy o tym, kto naprawdę sypia w tym maleńkim pokoiku. Państwo Leśniccy, teoretycznie przynajmniej, zasiedlali małżeńską sypialnię Eulalii i Artura. Pola zajmowała pokój Sławki, Robert – pokój Kuby, Sławka spała na kanapie w salonie, a Kuba rozkładał sobie w rogu salonu łóżko polowe. Gabinet Eulalii w coraz większym stopniu stawał się jej twierdzą.

Niezbyt często z niej korzystała zresztą, zajęta przygotowywaniem pierwszego programu nowego cyklu, a właściwie pierwszych trzech programów – ze względów praktycznych robili od jednego razu wszystkie zdjęcia zaplanowane w jednym miejscu. Roch Solski, człowiek niezawodny, harmonijnie łączył fuchę ze swoją stałą pracą.

Ona zaś była szczęśliwa, mogąc uciec ze swojego przeludnionego domu. Starała się tylko nie myśleć o obowiązku zastępczego wychowywania Marysi in locoparentis… Ostatecznie Bliźniaki są w domu, niech się przyłożą do integracji rodzinnej.

Bliźniaki nie miały wyjścia. Złożywszy wakacyjne wojaże na ołtarzu przyjaźni, siedziały w domu i pilnowały dobrych stosunków między Połą i Robertem a babcią i Marysią. Dziadek zachowywał neutralność, natomiast obie damy serdecznie młodych nie cierpiały. Sławka i Jakub mieli więc co robić. Eulalia starała się nie brać udziału w sporach i spontanicznych wymianach poglądów.

Któregoś sierpniowego wieczora Sławka zawiadomiła matkę, że w drugiej połowie domu, czyli byłym mieszkaniu Berybojków, coś się dzieje.

– Jakiś remont chyba czy przeróbki. Ty, mama, wiesz, kto tu się będzie wprowadzał?

– Nie mam pojęcia – odpowiedziała Eulalia odruchowo. Siedzieli całą rodziną w ogrodzie przy grillu i piekli kiełbaski. Zaproszeni Pola i Robert czaili się pod krzakiem, starając się nie wchodzić w pole widzenia Balbiny. Bliźniaki donosiły im pożywienie na wielkiej tacy malowanej w czerwone róże.

– Może by zadzwonić do Berybojków i zapytać, komu sprzedali chatę – zaproponował Kuba, chrupiąc jednocześnie ogórek małosolny.

– Nie jedz z pełnymi ustami – ofuknęła go siostra.

– Inaczej nie potrafię.

– To znaczy nie mów!

– Lubię mówić – zaprotestował Kuba. – Zadzwoń, matka. Ja jestem ciekawy; nie wiem, jak wy.

– Czekaj, czekaj. – Eulalia zastanowiła się przez moment. – Chyba powiedziałam nieprawdę. To przez nadmiar stresów ostatnio. Zapomniałam. To jest, przypomniałam sobie. Myślę, że tu będzie mieszkał główny macher od ochrony wybrzeża, szef Rocha Solskiego. Podawałam Rochowi telefon Berybojków niedawno, miał sprawdzić, czy gość jest w porządku, i jeżeli tak, dać mu ten telefon. Widocznie Roch miał o nim dobrą opinię.

– Ochrona wybrzeża? Coast Guard! – Kuba okazał zaciekawienie.

– Nie obrona, tylko ochrona. Przed siłami natury.

– Żeby morze klifu nie rozwalało – dodała Sławka z wyższością.

– A może ty, matka, zadzwoń do Rocha, niech ci powie coś więcej o tym gościu – zaproponował Jakub. – To ostatecznie będzie nasz sąsiad. Dobrze by było zrobić jakiś wywiad…

– Nie zadzwonię do Rocha, bo wyjechał. Skończyliśmy wczoraj zdjęcia i Rosio udał się na zasłużony urlop. Montować będę sama. Poza tym jakie to ma znaczenie, kto to taki.

– Może ma dzieci w moim wieku – odezwała się Marysia tęsknym głosem.

Eulalii znowu zrobiło się żal dziewczynki. Biedna, samotna, znudzona mała!

– Bo jakby miał – kontynuowała Marysia – moglibyśmy stworzyć teatr. Grałabym Pippi Langstrumpf. Powinnam ćwiczyć, zanim dostanę tę rolę w prawdziwym teatrze.

– A te dzieci co by grały? – zapytała Sławka z kiełbaską w zębach, niepomna tego, co mówiła przed chwilą własnemu bratu.

– Widzów, oczywiście. – Marysia wzruszyła ramionami. – Nie każdy się nadaje do tego, żeby być prawdziwą aktorką. Nie każdy ma talent. Mogłabym im też recytować moje wiersze. I dałabym im swój autograf, ale tylko jeden na całą rodzinę.

Eulalii przestało być jej żal. Poczuła natomiast prawdziwą złość na bratową. Oraz na brata. Niechby wreszcie okazał się mężczyzną, ustawił tę całą Helenkę do pionu…

Musiałby jeszcze ustawić własną matkę, której pion wykrzywił się już mocno pod wpływem obcowania z Helenką.

Wszystko jedno. Jutro do niego zadzwoni i zażąda, żeby wracali. Jako starsza siostra weźmie go na poważną rozmowę, udzieli paru światłych rad i zaoferuje pomoc. Jeszcze dokładnie nie wie jaką, ale zaoferuje. Prawdopodobnie będzie to pomoc ściśle teoretyczna. Niech się Atuś sam zajmuje swoim rozbuchanym intelektualnie dzieckiem (uczciwie mówiąc, ona sama starała się jak dotąd zajmować nim jak najmniej, wbrew wyraźnemu życzeniu bratowej, ale nie będzie przecież wydzierała dziecka babce z rąk).

Następnego dnia okazało się jednak, że komórki Atanazego ani Helenki nie odpowiadają. Eulalia zgrzytnęła zębami i postanowiła dzwonić do nich codziennie.

Trzy dni później rozwścieczona Eulalia czytała na odwrocie widoczka przedstawiającego złocistą plażę i białe chmurki na tle obrzydliwie turkusowego nieba: Lalu, kochana, wiem, że zrozumiesz, zabrałem Helenkę na dwa tygodnie do Cannes, uparła się, że dopadnie mojego wydawcę od książeczek dla dzieci, musiałem wiać, zależy mi na tej pracy. Zapomnieliśmy w Londynie komórek, pewnie dzwoniłaś. Niedługo coś wymyślę. Nie brakuje Ci pieniędzy? Są na koncie, matka ma kartę, jakby Ci nie chciała dać, to ją wykradnij, nosi w książeczce ubezpieczeniowej, pin jest jak miesiąc moich urodzin i dzień Twoich. Całuję.

No, chociaż pieniądze będą. Bo już stawały się kwestią drażliwą. Ciekawe, czy matka da kartę dobrowolnie.

Odmówiła.

– Przy twoich zarobkach brakuje ci pieniędzy? A jednocześnie utrzymujesz dwoje zupełnie obcych ludzi? Nie spodziewałam się tego po tobie. Jeżeli Atanazy napisze do mnie w tej kwestii, to oczywiście dam ci tę kartę… Ale bez tego nie czuję się upoważniona.

– Ale przecież to właśnie Atek napisał, że mogę korzystać z konta!

– Napisał, mówisz? To pokaż mi, co napisał!

Eulalia zaklęła w duszy bardzo brzydko. Przecież nie pokaże matce tego, co Atuś nawypisywał, bo dostanie zawału.

– Dałam ci poza tym dwieście złotych z emerytury tatusia – dobiła ją Balbina i odeszła z godnością.