Wróciła bardzo zadowolona z życia. W ręce trzymała przepiękną czerwoną różę.
– Matka! Co ty od niego chcesz? – zapytała od progu. – To jest bardzo sympatyczny człowiek. Oraz przystojny. Nie mówiłaś, że on jest przystojny!
– Albowiem nie miało to dla mnie znaczenia – powiedziała Eulalia wyniośle. – Poza tym widziałam w życiu przystojniejszych. A on tyle że nieobrzydliwy. Poderwał cię na czerwoną różę?
– Nie, coś ty. Ta róża jest zresztą dla ciebie. Prosił, żeby ci ją przekazać z wyrazami uszanowania. Rosła u niego w ogrodzie. Ona jest z tego krzaka koło ganku, kojarzysz? Ostatnia. Cała reszta przekwitła, a w ogóle ma w ogrodzie straszne śmietnisko, ale mówił, że teraz będzie miał trochę czasu i będzie chciał zrobić jaki taki porządek. Od jutra zaczyna. Od kiedy się Berybojki wyprowadziły, nikt tam palcem nie ruszył i jest obraz nędzy i rozpaczy. On, to znaczy pan Janusz, nie zna się na tym za bardzo, bo całe życie mieszkał w blokach, ale mówi, że kupił sobie stosowne podręczniki. Pytał, czy możemy mu pożyczyć kosiarkę. Powiedziałam, że oczywiście. Podkaszarkę też. On sobie wszystkie narzędzia i sprzęty ogrodnicze kupi, tylko na razie wyprztykał się na dom i przeprowadzkę.
– A remontowców masz?
– Mam, zapisał mi na karteczce. Słuchajcie, on ma bibliotekę w całym pokoju. To znaczy w jednym pokoju ma same regały. W tym, gdzie Berybojki miały pokój gościnny. A on ma regały i fotele. I takie cudne stare biurko. Po ojcu. Bo całą resztę mebli ma dosyć byle jaką. To znaczy, porządne, ale nic wielkiego.
– Zwiedzałaś posiadłość?
– Tak. A jeszcze w tej bibliotece ma sprzęt stereo. Bardzo wypasiony. Mama, podobałoby ci się u niego.
Eulalia poczuła, że gbur osaczają niebezpiecznie przy pomocy jej własnej córki. Po co ona ją tam wysyłała? Prawda. Helenka. Atanazy. Remont na Jagiellońskiej.
– Sławeczko, już ci mówiłam, że ten pan mnie nie interesuje. W najmniejszym stopniu. Kiedy ja się chciałam z nim zaprzyjaźniać, to on nie chciał ze mną gadać i traktował mnie obelżywie. A ja nie chcę więcej żadnych afrontów.
– On się chyba czuje winny za coś. Czy mówi się winny za coś?
– Winny czegoś – poprawiła mechanicznie Eulalia. – Daj ten telefon.
– Masz. A kwiatka nie chcesz? Ach, słuchaj, pan Janusz przewidział, że możesz go nie chcieć przyjąć od niego, i prosił, żebyś go potraktowała jako prezent od Berybojków, bo to przecież jeszcze oni sadzili te róże. Ja go wstawię do wazonu, bo bardzo jest ładny.
– Wstaw. Możesz go sobie wziąć do pokoju.
– O nie, mamunia. Postawię ci go na oczach, żebyś myślała pozytywnie o panu Januszu. On mi się podoba.
– To sama sobie o nim myśl pozytywnie. Ja teraz muszę pomyśleć negatywnie o jeszcze jednym panu…
Zrobiła sobie dużą szklankę orzeźwiającego napoju z sokiem grejpfrutowym, cytryną i lodem i poszła myśleć do ogrodu. W istocie, jeżeli to, co zamierzała zrobić, miało przynieść rezultaty, musiała sprawę przemyśleć dogłębnie.
Usiadła zatem ze swoim pucharem w cieniu orzecha i zaczęła rozmyślać.
Po pierwsze – należy dotrzeć do pana Szermickiego, niecnego uwodziciela panienek. To nie powinno być trudne, na pewno ktoś ze znajomych wie, w jakiej pracowni projektowej go szukać. Ostatecznie dopadnie go na politechnice.
Po drugie – chyba niekorzystnie będzie umawiać się z nim telefonicznie, w każdym razie w charakterze matki Pauliny. Chyba że podstępnie umówi się z nim pod byle pretekstem jako obojętna interesantka, a przyjdzie w wyznaczonym terminie już jako zbolała matka.
Zaraz. Zbolała czy raczej rozwścieczona?
A to zależy. Jeżeli będzie prosić, to zbolała. Prosić takiego typka? O nie! Prawdopodobnie jest bezwzględny. A zatem rozwścieczona. Jeśli rozwścieczona, to od razu z żądaniami.
Najprawdopodobniej on nie będzie chciał żadnych żądań spełniać.
A, w takim razie trzeba będzie go łagodnie zaszantażować. Najlepiej, oczywiście, skandalem. Będzie się bał, że szlag trafi jego karierę na politechnice, fama się rozniesie, w środowisku też straci wizerunek.
Wizerunek. Właśnie. Trzeba będzie zmienić własny, bo on ją przecież zna. Robiła z nim kiedyś wywiad. Może ją kojarzyć z ekranu, chociaż ostatnio rzadko się na nim pojawia.
Charakteryzacja. Zrobi z siebie starą wiedźmę. Najlepiej hrabinę. Paulina nazywa się Lubecka. To nawet można zdecydować się na księżnę… Świetnie. Będzie grasejować. Zmieni wymowę.
I napaść na niego od razu! Od wejścia. Zażądać… Właśnie, czego? Stałego alimentowania czy jednorazowej dotacji? Uznania dziecka? Trzeba skonsultować to jeszcze z Połą i Robertem. Może jednak korzystniejsza będzie jednorazowa kwota. Jaka? To też trzeba wyliczyć.
Dotarło do niej, że ktoś coś mówi. Podniosła oczy, niezbyt przytomna, wciąż widząc przed sobą jędzowatą księżnę Lubecką z siwym kokiem, wielkimi zębami (ma się znajomych charakteryzatorów) i grasejującą wytwornie.
– Przepraszam, że przeszkadzam, pani się zamyśliła… Dzień dobry, pani Eulalio…
Za furtką stał gbur w pozie najwyraźniej pokornej! Czy on sobie wyobraża, że jedna czerwona róża wystarczy, żeby ją przekupić? Ją, księżnę Lubecką, de domo… de domo… De domo się jeszcze wymyśli.
– Dzień dobry panu – powiedziała lodowato, z trudem hamując grasejowanie. – Czym mogę panu służyć? Ach, wiem, chciał pan pożyczyć kosiarkę. Proszę chwilę zaczekać.
Podniosła się majestatycznie z ławeczki. Gbur coś tam jeszcze próbował mówić, ale zbyła go książęcym skinieniem ręki.
– Moment, proszę pana.
Wciąż majestatycznym krokiem poszła do gospodarczej przybudówki i wytoczyła zgrabną czerwoną kosiareczkę. Gbur czekał potulnie przy furtce, nie wchodząc do jej ogrodu.
Otworzyła furtkę i obróciła w jego stronę uchwyt kosiarki.
– Podkaszarkę dać panu od razu czy później?
– Później, bardzo proszę. – Gbur już nie usiłował nawiązać rozmowy. – Nie będzie pani przeszkadzało, jeśli teraz będę warczał?
– Nie będzie. Do widzenia.
Gbur ukłonił się bez słowa i odszedł w towarzystwie kosiarki, starannie zamknąwszy za sobą furtkę.
Eulalia nie wróciła już pod orzech, tylko poszła do domu gotować obiad, ponieważ Balbina zażyczyła sobie chociaż jednej niedzieli wolnej od kuchni i garów. Przez okno dobiegł ją jednostajny warkot. Spojrzała dyskretnie przez firankę. Rzeczywiście, przystojny facet z tego gbura. I nieźle radzi sobie z koszeniem. Musiał to gdzieś już ćwiczyć. Pewnie u przyjaciół, skoro sam całe życie mieszkał w blokach. Roch mówił, że jego nowy szef zachwycony był miejscem i domem. Oczywiście. To bardzo przyjemne miejsce i świetny dom.
Połówka domu.
A w tej połówce jest cicho i nie przewalają się tabuny ludzi od rana do nocy… Co to Sławka mówiła o jego bibliotece? Dużo książek i wypasiony sprzęt stereofoniczny. Mój Boże. Ona też ma dużo książek i jaki taki sprzęt, tylko do tego jeszcze pięć dodatkowych osób, razem z nią i Bliźniakami osiem, a jak jeszcze dojdzie Helenka, będzie dziewięć.
Zgroza. To są małe domki, zaprojektowane na małe rodziny! Berybojków było dwoje, Manowskich czworo, a potem tylko troje i to było w sam raz!
Mimo woli pomyślała, że mogłoby być przyjemnie posiedzieć sobie w takiej przytulnej bibliotece, w ciszy albo z łagodnie sączącą się muzyką, albo przeciwnie – słuchając tej muzyki całkiem głośno, ciesząc się jej świetną jakością i brakiem dodatkowych odgłosów w postaci ryczącego telewizora (Balbina i Marysia oglądają seriale albo Kuba i Sławka MTV), kłótni rodzinnych i trzaskania garami.
No cóż. Jeszcze kilka tygodni i odzyska swoją domową ciszę i spokój.
O ile wcześniej nie eksploduje.
Udało jej się nie eksplodować aż do przyjazdu Helenki, czyli do następnego poranka. Kiedy zobaczyła bratową, możliwość Wybuchu stała się niebezpiecznie realna.
Cholerny Atanazy nie uprzedził, że ona tu będzie świtem i to nie umownym, ale o wpół do siódmej rano. Musieli wyjechać wcześnie z tymi jakimiś znajomymi. I szybko jechać, psiakrew!
Helenka tryskała urodą, humorem, zadowoleniem z siebie. Widać było na pierwszy rzut oka, że wybyczyła się obrzydliwie w tym Cannes i w tym Londynie, siedząc Atanazemu na garbie i w ogóle nie przejmując się obowiązkami wobec własnego dziecka oraz tym, że zwaliła to dziecko – z przyległościami! – jej, Eulalii, na głowę!
Eulalia, która nie była ani wypoczęta, ani w dobrym humorze (za mała przestrzeń życiowa może prowadzić nawet do zbrodni), ani zadowolona z siebie (dlaczego właściwie pozwoliła na to, aby jej ukochany domek stał się hotelem i przechowalnią?), a w dodatku czuła wyraźnie, że jej uroda podupada w tych niekorzystnych warunkach, od pierwszych chwil miała ochotę bratową zamordować.
Razem z Helenką na ganku pojawiły się potwornej wielkości sakwojaże.
I nowy hałas.
Dzwonek do drzwi, naciskany wiele razy w figlarnym rytmie. Głośne okrzyki na pożegnanie owych znajomych, którzy ją tu przywieźli. Kiedy Eulalia, jedyna sypiająca na parterze, a więc najbliżej jazgoczącego dzwonka, już ją wpuściła, otrząsnąwszy się z trudem ze snu – jeszcze głośniejsze okrzyki, mające na celu powitanie domowników, a przede wszystkim kochanej, słodkiej córeczki, która na pewno stęskniła się strasznie za mamą, mama też tęskniła, ale teraz już będziemy razem, moja Marysia kochana, moja, moja!
Eulalia usiłowała cichcem zawrócić do swojego gabinetu i pozostawić witające się towarzystwo swojemu losowi (pewnie świetnie by sobie poradzili bez niej), ale Helenka i Balbina postanowiły do tego nie dopuścić.
– Lalu, jak możesz! – To matka.
– Eulalio, nie uciekaj przecież teraz, kiedy mam ci tyle do opowiadania! – To Helenka. – Szybko zrobimy jakieś śniadanie, to znaczy wy zrobicie, bo ja się muszę oporządzić, całą noc jechaliśmy, ale oni są świetni, ci moi znajomi, obaj kierowcy doskonali po prostu, z gorszymi przyjechalibyśmy tu dopiero na południe…
I świetnie by było – pomyślała ponuro Eulalia, a głośno powiedziała:
– To idź się oporządzaj do górnej łazienki, a ja zajmę dolną. I żeby mi nikt nie przeszkadzał!
– A śniadanko? – zaśmiała się perliście Helenka.