Выбрать главу

– Myśmy już przedtem uzgodnili – podjął wątek Robert – że poprosimy Sławkę i Kubę, żeby byli świadkami na naszym ślubie… i chcielibyśmy teraz państwa poprosić, żebyście byli rodzicami chrzestnymi naszego dziecka.

– Chyba dziadkami – mruknęła Eulalia.

– Co do mnie, jestem zaszczycony – rzekł były gbur, uśmiechając się szeroko. – Aczkolwiek nie rozumiem, dlaczego ja. Pani Eulalia ma tu ogromne zasługi, ja jestem tylko obserwatorem.

– Tak nam się jakoś wydawało – bąknęła Paulina spod pachy Roberta.

– Dobrze wam się wydawało – oświadczyła Eulalia. – Gdyby nie pan, to nie wiem, czym by się skończyła moja eskapada.

Młodzi poprosili o wyjaśnienie, więc Eulalia opowiedziała o roli, jaką odegrał w aferze gb… pan Janusz. Kiedy wśród wybuchów śmiechu doszła do spotkania pod sklepikiem, zadzwoniła komórka. Paulina zbladła.

– Odbierz – syknął Robert. – Nie bój się!

– Tylko nie mów mu, że wychodzisz za mąż! – dodała pospiesznie Eulalia.

– Słucham – powiedziała Paulina drżącym głosem. – To ja… Poznaję… Tak, moja babcia. Nie namawiałam jej do niczego – nagle jej głos uległ wyraźnemu wzmocnieniu. – Proszę, nie mów tak. Ona ma po prostu silny charakter i nie lubi patrzeć, jak ktoś robi świństwa… Oczywiście, że poszłaby do sądu… Słuchaj, ja nie wiem, czy ona ci groziła, czy nie. Albo robimy tak, jak się umówiliście, albo rzeczywiście spotkamy się w sądzie… Nie krzyczę. To ty krzyczysz… Oczywiście, dostaniesz oświadczenie, ale dopiero po tym, jak my dostaniemy pieniądze… Jacy my? Ja i twoje dziecko, zapomniałeś?… Nie, ja od ciebie już nic nie będę chciała, nie wiem, jak będzie z dzieckiem… Możesz być pewny, że nie będę się wyrywała z informowaniem go o tym, że jego ojciec się go wyrzekł. Mam nadzieję, że jakoś sobie życie ułożę… Numer konta podam ci, jak tylko pójdę do banku. Może nawet jutro… Do widzenia.

Z ogniem w oczach wyłączyła komórkę, po czym znowu opadła na poręcz fotela i rozpłakała się jeszcze obficiej niż poprzednio. Robert rzucił sieją utulać, wobec czego przyszli rodzice chrzestni opuścili dyskretnie bibliotekę i poszli do salonu, gdzie wypili jeszcze zdrowie przyszłego chrześniaka. Po czym Eulalia udała się do łazienki, aby ostatecznie zlikwidować księżnę Lubecką.

Wyszła po półgodzinie, rozsiewając wokół siebie lekko gorzkawy zapach. Okazało się, że facet ma całą linię zapachową, w tym mydło i płyn do kąpieli. Bardzo dobrze. Lepiej, jeżeli mężczyzna nie kupuje kosmetyków na chybił trafił. Na pewno zresztą różne panie aż się palą do udzielania mu rad w tej kwestii. Jest za przystojny, żeby mogło być inaczej.

Przystojny były gbur zaproponował herbatę i przekąskę, ale odmówiła. Należało już wrócić do domu, zwłaszcza że ktoś z rodziny mógł udać się do sklepiku po cokolwiek i napotkać tam jej samotne auto, pozbawione właścicielki. Zaczęłyby się niewygodne pytania, a ona już poczuła się lekko zmęczona tym całym dniem. Konfidencję z niedawnym wrogiem też raczej powinna utrzymać jeszcze w tajemnicy, bo po co stwarzać Helence materiał do myślenia?

Były gbur – musi się wreszcie zdecydować, jak go będzie na własny użytek nazywała! – chętnie zgodził się na dyskrecję i pochwalił przezorność Eulalii. Zachowując największą ostrożność, wywiózł ją z własnego domu (a właściwie ze swojej połówki ich wspólnego domu), schowaną na tylnym siedzeniu samochodu, i niezauważoną dostawił na parking pod sklepem.

Ze zdziwieniem skonstatowała, że jakoś bez oporów oddaje się pod opiekę niedawnego wroga. Ale bo też ten wróg okazał się zupełnie sympatycznym człowiekiem. Poza tym zdecydowanie odkupił swoje przewinienia wobec niej. Poza tym jest inteligentny. Kiedy już się rozstawali, poradził jeszcze, aby Eulalia przemówiła młodym do rozsądku w kwestii terminu ślubu. Powinni go wziąć dopiero po zainkasowaniu drugiej raty od Szermickiego.

Bardzo dobra rada. Jeżeli nawet Robert będzie chciał przyspieszać, to Paulinie z pewnością przemówi do rozsądku argument, że ślubna suknia będzie na niej lepiej leżała, kiedy już odzyska figurę po porodzie.

Dopiero na schodach własnego domu Eulalia poczuła nieprzyjemne mrowienie na plecach. Jeżeli Helenka powzięła jakiekolwiek podejrzenia wobec broszki i bluzki swojej teściowej, to zapewne w porozumieniu z tąż teściową zdążyły już przeryć szafy i odkryć brak obydwu elementów odzienia. Czy broszka jest odzieniem? Nieważne. Ważne, że powinna w tej chwili spoczywać spokojnie w szufladzie oddanej do dyspozycji matki komódki – a nie spoczywa!

Cholera jasna.

Pełna złych przeczuć otworzyła drzwi i natychmiast usłyszała gwar podnieconych głosów, dobiegający z salonu. Niedobrze. Pewnie omawiają bluzkę i broszkę. We trzy jazgoczą, ojca nie słychać, jak zwykle. No tak. Mają dobrą pożywkę. Swoją drogą nie powinny wciągać Marysi w sprawy dorosłych. Z drugiej strony, nie trzeba jej wciągać, sama pcha nos we wszystko, Boże jedyny, niech ten Atanazy wreszcie przyjedzie, niech Helenka skończy ten remont, jakie skończy, przecież nawet nie zaczęła na dobre, nieważne, niech oni się wyprowadzą!

– Eulalio, jesteś nareszcie, ty pewnie wiesz już wszystko, dlaczego tak długo cię nie było, dlaczego nie zadzwoniłaś? To nieładnie, pozwolić nam tak czekać! Zwłaszcza że ja tak się martwiłam tym, że Marysia przestała u ciebie zajmować się poezją i twórczością w ogóle, ale najwidoczniej masz na nią jakiś wpływ medialny. Ostatecznie to też jest dobra forma wyżycia się w sztuce, teraz tylko trzeba rozwijać ten talent, popatrz, a ja nawet nie podejrzewałam Marysi o takie zdolności…

Eulalia znieruchomiała z dłonią na drzwiczkach szafki, do których pospiesznie wpychała właśnie reklamówkę z resztkami księżnej Lubeckiej.

– Jakie zdolności?

Zza ramienia Helenki, wzburzonej jakimś radosnym rodzajem wzburzenia, wychynęły Balbina z Marysią. Też wzburzone i też radosne.

– Lalu, to przecież jakaś twoja koleżanka, ta pani Juraszkiewicz! Niemożliwe, żebyś nie wiedziała!

– Juraszówna – poprawiła Eulalia odruchowo. – Anka dzwoniła? O co chodzi?

– No jak to, ciociu, nie wiesz, ciociu? – kwiczała Marysia, zupełnie pozbawiona swojej zwyczajnej godności i dystynkcji. – Przecież ja będę Pippi! Ten reżyser wreszcie się namyślił!

Coś podobnego!

– Nic nie wiedziałam – powiedziała Eulalia stanowczo, z ulgą stwierdzając, że sprawa bluzki i broszki odpłynęła w siną dal. – Opowiedzcie po kolei.

– Dosłownie dwie godziny temu zadzwoniła ta pani Juraszkiewiczówna…

– Juraszówna.

– No właśnie… Pytała o ciebie, ale ciebie, oczywiście, nie było…

– I wyobraź sobie, Eulalio, powiedziała nam, że pan Boner zdecydował się na Marysię…

– Bo żadna dziewczyna z castingu się nie nadawała, ciociu… Bo to nie jest rola dla pierwszej lepszej z ulicy panienki…

– Marysiu, jak ty się wyrażasz!

– No to gratuluję, Marysiu. – Eulalia ochłonęła już całkowicie. – To już pewne?

– Nie powinnaś w to wątpić, Eulalio! Jesteśmy umówione na jutro na spotkanie z panem Bonerem, ale mam absolutną pewność co do tego, że pan Boner nie będzie już szukał nikogo więcej!

– Bo ja od początku byłam pewna, że to się tak właśnie skończy – prychnęła ze wzgardą Balbina. – Od tej audycji, w której Marysia wystąpiła!

– Mamo, zrób mi przyjemność i nie mów audycja – poprosiła Eulalia, która nie znosiła tego określenia w stosunku do programów telewizyjnych. – Audio znaczy słyszę. Audycje są w radiu. Ja wiem, że teraz tak się mówi, ale mnie to denerwuje.

– Mogę nie mówić audycja – zgodziła się łaskawie Balbina. – Ale w takim razie jak mam mówić? Widycja?

– Wszystko jedno jak, byle z sensem. Robimy jakąś kolację czy już tylko czekamy na wiekopomny dzień jutrzejszy?

Poranek dnia następnego Eulalia przeżyła bez wstrząsów, głównie dzięki temu, że o ósmej rano wyprysnęła jak strzała ze swojego sypialnio – gabinetu, wyszykowała się błyskawicznie i rezygnując ze śniadania, pojechała do pracy. Pozostawiła za sobą dom w stanie przywodzącym na myśl wioskę u stóp Wezuwiusza w momencie, kiedy z krateru zaczyna już dobrze dymić.

Z redakcji zadzwoniła do Anki.

– Cześć, kochana – powiedziała krótko. – Czy ta moja Pippi to już jest zaklepana?

– Nie do końca – odrzekła ostrożnie przyjaciółka. – Wiesz, że mieliśmy casting, ale nic się nie udało znaleźć, Boner jest strasznie grymaśny. Już zamierzał popełnić samobójstwo, a przedtem parę morderstw ze złości, ale przypomniał sobie tę małą pyskatą i postawił na nogi cały teatr, bo nikt nie umiał mu powiedzieć, co to za jedna. Przypadkiem weszłam do sekretariatu, kiedy właśnie kazał naszej sekretarce dzwonić do waszego naczelnego. Zorientowałam się, o co mu idzie, i chwilowo stłumiłam ten cały pożar. Dzisiaj mają spotkanie.

– Wiem. Od wczoraj w moim domu o niczym innym się nie mówi. Słuchaj, ty będziesz przy tym?

– Raczej nie, a co, chciałabyś, żebym ją zaprotegowała?

– Broń Boże. Tylko wiesz, jej matka i moja matka, bo obie się tam wybierają, mają pewne skłonności do… jak by to powiedzieć…

– Nadinterpretacji – podsunęła, chichocząc, Anka.

– Doskonałe określenie. No więc, gdybyś się mogła zorientować, jak sprawy stoją, to daj mi znać, dobrze?

– Masz to u mnie – obiecała Anka i się rozłączyła.

Eulalia włączyła sobie radiową Dwójkę i słuchając jednym uchem jakiejś przyjemnej barokowej muzyki, zabrała się do pisania scenariuszy kolejnych odcinków cyklu o zwierzakach. Bardzo lubiła pracować w soboty, kiedy w telewizji panował spokój i można się było skupić na robocie.

Barokowa muzyczka przeszła niepostrzeżenie w dyskusję o współczesnym malarstwie europejskim, malarstwo w wywiad ze znanym pisarzem, wywiad zmienił się w koncert arii operowych w wykonaniu jakiegoś tenora i dopiero kiedy arie ustąpiły miejsca audycji o prekursorach dodekafonii, Eulalia wstała od komputera, żeby wyłączyć radio. Dodekafonia źle wpływała na jej chęć do pracy. Oraz do życia w ogólności.

Skoro już oderwała się od pisania, zrobiła sobie kawy i popijając ją małymi łyczkami, zapatrzyła się w nadzwyczajnej piękności widok roztaczający się z okna jej redakcji na jedenastym piętrze wieżowca. W oddali widać było wzgórza Podjuch, wciąż zielone. Już niedługo zmienią kolor, pożółkną, przyjdzie ta nieszczęsna jesień.