Выбрать главу

Ta droga z Sowiej Przełęczy, w samochodzie Czecha, na tylnym siedzeniu. Nie ma się co oszukiwać – strasznie jej się chciało do niego przytulić, niekoniecznie dlatego, że zmarzła.

No to nie oszukujmy się do końca. Nie tylko przytulić. Pójść na całość. Na możliwie najbardziej rozbudowaną całość. Choćby w samochodzie i bez nogi.

No więc o co chodzi? Grzegorz przepisał jej ten romans na receptę.

Zdjęła lustro. Starsze od niej kobiety miewają romanse. No, miewają i co z tego? Ona już wyszła z wprawy! Kiedy ostatnio…

– Lustereczko, powiedz przecie… Mama, masz gościa.

Eulalia podniosła niezbyt przytomne oczy i za plecami własnej córki zobaczyła faceta, o którym tak intensywnie myślała przed chwilą. Wbrew wszystkim wątpliwościom i zahamowaniom owładnęło nią zupełnie irracjonalne uczucie szczęścia. Miała tylko nadzieję, że tego po niej nie widać.

Postawiła lustro na podłodze i zamierzała wstać. Facet był szybszy. Wyminął Sławkę i dwoma dużymi krokami podszedł do jej kanapy.

– Nie wstawaj – powiedział i przysiadł obok niej, co przyprawiło ją o kołatanie serca. – Jesteś chora. Ofiara wypadku. Jak się czujesz?

– Znakomicie – wyznała, patrząc w jego roześmiane oczy. -

Tak naprawdę tylko udaję chorą, żeby mi bratowa dała spokój. Sławeczko, zrobisz nam kawy? Chcesz kawy, Janusz?

– Z przyjemnością się napiję. Jeżeli to nie sprawi kłopotu.

– Najmniejszego – powiedziała Sławka i odwróciła się na pięcie, posławszy matce uprzednio bezczelne mrugnięcie. – Trochę to potrwa, bo coś się dzieje z ekspresem – zawiadomiła jeszcze przez ramię. Drzwi za sobą zamknęła szczególnie starannie, bez mała demonstracyjnie starannie.

Serce Eulalii zachowywało się tak, jakby wymagało natychmiastowej porcji waleriany albo czegoś w tym rodzaju. Gdyby jeszcze te dwie jędze nie zadzwoniły i nie uświadomiły jej wyraźnie… A może się myliły?

– Zanim twoja córka zrobi nam tę kawę… – zaczął Janusz i umilkł.

– To co? – spytała po chwili Eulalia.

– Chciałem cię o coś zapytać… to jest ważne…

Znowu przerwa.

– No to pytaj.

– Wiesz… to nie jest łatwe – zawahał się, ale widocznie podjął decyzję, bo pochylił się nieco w jej stronę, co znowu podniosło jej ciśnienie. – Posłuchaj, przed wyjazdem z Bacówki rozmawiałem z naszymi paniami…

Coś podobnego!

– Wiesz, znamy się z nimi tyle lat, to taka prawdziwa, porządna przyjaźń… może one zresztą trochę przesadzają…

– Co ci powiedziały?!

– One uważają… mówiły, że zakochałaś się we mnie… a ja…

To przechodzi wszelkie wyobrażenie! A on jej o tym tak sobie po prostu melduje! Eulalia zagotowała się od środka jak mały wulkanik i natychmiast wybuchła:

– Przecież to podobno ty się we mnie zakochałeś! Dzwoniły do mnie przed kwadransem!

Zerwała się z kanapy na równe nogi, tupiąc gipsem. On też wstał i tak stali przez chwilę naprzeciwko siebie, ona z wściekłą miną, on z niepewną. Odezwał się pierwszy:

– Słuchaj… ale jeśli chodzi o mnie, to jest prawda.

Zadławiło ją coś w gardle.

– A ty?

Boże, co za straszne baby!

– Ja chyba też…

Znalazła się w jego ramionach nie wiadomo kiedy. Ten gorzkawy zapach, do którego tęskniła, i te pocałunki, o których bała się marzyć…

– Uważaj!

W ostatniej chwili złapał lustro, oparte dotąd o kanapę i właśnie zdradzające zamiar stoczenia się na podłogę. Niewykluczone, że któreś z nich zahaczyło je nogą.

– Uchroniłem nas od siedmiu lat nieszczęść – powiedział z uśmiechem i poszukał wzrokiem śladu na ścianie. – Ono tutaj wisi na co dzień?

– Tutaj. Możesz je powiesić. Liczyłam sobie zmarszczki przed twoim przyjściem.

Popatrzał na nią z politowaniem i najwyraźniej chciał znowu wziąć ją w ramiona, ale zanim zdążył to uczynić, drzwi otworzyły się z łoskotem i wpadła przez nie Helena.

– Panie Januszu, jak to miło! Sława nie chciała mi powiedzieć, że pan u nas jest, ale zobaczyłam samochód i domyśliłam się, że przyszedł pan odwiedzić Eulalię… ja wszystko rozumiem, obowiązek wybawcy, ale najpierw obowiązek, a potem przyjemność, proszę do nas, kawa czeka, Sława chciała państwu podać tutaj, to bez sensu, proszę pana do salonu. Zresztą Eulalia na pewno chciałaby odpocząć! Mam panu tyle do opowiedzenia! Marysia…

– Bardzo przepraszam – w głosie Janusza zabrzmiała nuta doskonale zapamiętana przez Eulalię z pierwszych dni ich znajomości. Gbur redivivus – Dziękuję za zaproszenie, ale przyszedłem odwiedzić Eulalię i jest to dla mnie przyjemność, nie obowiązek. Kawę też wolałbym wypić tutaj, z Lalą…

– Ach, jeżeli o to chodzi, Eulalia może pójść z nami… – Helena być może po raz pierwszy w życiu była nieco skonsternowana. – Nie grymaście! – Zaśmiała się czarująco. – Kawa już czeka.

– Pani nie rozumie, droga pani. Eulalia tu zostaje. Ja zostaję. Pani wychodzi. Ostatni punkt nie podlega negocjacjom.

– Eulalio! Ty na to pozwalasz? Obcemu człowiekowi? To kto właściwie rządzi w twoim domu?

– Ostatnio ty – odparła Eulalia z lekkim przekąsem. – Ale teraz naprawdę idź już sobie. Przyślij nam Sławkę z kawą.

– Chyba żartujesz – prychnęła piękna Helena i wyszła, trzaskając drzwiami.

Eulalia i Janusz powstrzymali się od natychmiastowego rzucenia się sobie w objęcia i dobrze zrobili, bo pięć sekund po wyjściu rozwścieczonej damy rozległo się delikatne pukanie nogą do drzwi i Sławka przyniosła im zastawioną tacę.

– Ja nie wiem, jak te biedne kelnerki mają siłę robić to na co dzień – mruknęła. – Cudem nie zwaliłam tego wszystkiego na ziemię. Tak myślałam, że dacie odpór cioci. – Nalała pachnącego napoju do dwóch filiżanek. – Osobiście radzę zamknąć się na klucz, jeżeli chcecie wypić tę kawę w spokoju. Bo za chwilę może przylecieć tu babcia albo Marysia, pograć na komputerze. Ma pan na mamę dobry wpływ, nawiasem mówiąc, przy panu robi się jakaś… weselsza – dodała jeszcze, starannie zamykając drzwi za sobą.

– Masz znakomite dzieci – skonstatował Janusz, przekręcając klucz w zamku. – Bardzo wysoki iloraz inteligencji i równie wysoki współczynnik wdzięku.

– Ale wiesz, mam wrażenie, że wszystkie nasze wspólne przyjaciółki, wliczając w to moją córkę, wyłażą ze skóry, żeby nas popchnąć ku sobie…

– Uważam, że to świetna idea – powiedział stanowczo Janusz i ponownie wziął ją w ramiona, tym razem na dużo dłużej.

Niestety, nic więcej nie wchodziło w grę. Niewiele brakowało zresztą, aby weszło, ale w ostatniej chwili rozsądek zwyciężył.

– Czułabym, że cała moja rodzina siedzi pod tymi drzwiami i podsłuchuje – westchnęła Eulalia. – Nie miałabym żadnej przyjemności… Wybacz, kochanie.

– A to by się jeszcze okazało – mruknął Janusz. – Ale masz trochę racji. Potrzebny nam jest pewien elementarny komfort. Przenieśmy się do mnie.

Eulalia już zdążyła ochłonąć.

– Nie dzisiaj. To by była zbyteczna demonstracja. Jutro też nie. Poczekamy, aż moje dzieci sobie pojadą, dobrze? Sławka jedzie jutro, Kubuś w środę. I wiesz, ta noga jednak wciąż mnie trochę boli; może do środy przestanie?

Janusz nie wyglądał na zmartwionego.

– Zgoda – powiedział, całując wnętrze jej dłoni. – Poczekam. Popatrz, kiedyś bym nie chciał czekać. A teraz jestem stary i rozważny. Czy ty naprawdę chcesz mieć starego kochanka?

– Facet w twoim wieku nie jest stary. Co innego kobieta. Ile masz lat?

– Pięćdziesiąt. Prawie pięćdziesiąt jeden. Przeszło pół wieku. Mam tremę w związku z tym. To dlatego, że cię kocham. Gdybym chciał tylko… no wiesz, poigrać, to bym się może mniej przejmował.

– Teraz się nie mówi poigrać, tylko pobzykać – pouczyła go Eulalia. – Ja też mam tremę. Nie jestem podlotkiem od wielu lat.

– To świetnie, bo nie znoszę podlotków. Wyłącznie dojrzałe kobiety. Zwłaszcza jedna. Tu obecna. Jesteś bardzo piękna, moja Eulalio.

– Zapomniałeś już najwyraźniej, jak wyglądają piękne kobiety. Będziesz musiał się zobowiązać do gaszenia światła za każdym razem.

– Cieszę się, że przewidziałaś więcej niż jeden raz. Słuchaj, ja już chyba pójdę, bo jeszcze kilka minut takiej rozmowy, a cała twoja rodzina zobaczy, że wychodzę od ciebie rozczarowany i niespełniony…

Eulalia odruchowo skierowała wzrok w miejsce, gdzie zwisały sznurki od ściągacza jego polaru, i ponownie purpurowy rumieniec oblał jej policzki.

– O, do licha, rzeczywiście! Janusz, najlepiej wyjdź przez okno!

– A jeśli wpadnę na twoją rodzinę odbywającą wieczorową przechadzkę?

– Nie ma obawy, nigdy tego nie robią. Od tej strony nie ma latarni, ganek zasłania.

Otworzył okno i oboje wyjrzeli na zewnątrz. Ogród był cichy i pusty. Janusz, niewiele myśląc, przełożył przez parapet jedną długą nogę, potem drugą i zgrabnie zsunął się na trawnik, prosto w niedawno posadzony krzew azalii pontyjskiej.

– Chyba zwariowałem – wymruczał głośnym szeptem. – To z miłości do ciebie, droga Julio.

– Idź już, Romeo, bo naprawdę ktoś cię zobaczy i narobi rabanu, że złodzieje.

– Kocham cię – rzucił jeszcze i chyłkiem, wzdłuż płotu, przemknął do furtki prowadzącej na jego posesję.

Eulalia postała jeszcze w otwartym oknie, dopóki nie zobaczyła na krzewach w ogrodzie Janusza odblasku światła padającego z jego okna. Cichutko przekręciła klucz w drzwiach i najspokojniej w świecie ułożyła się na poduszkach z książką w ręce. Nawet nie próbowała czytać. Nie widziałaby przecież ani jednej litery, tylko jego twarz, oczy, uśmiech… jakim cudem uda się jej doczekać środy?

Na razie trzeba było jednak przeżyć poniedziałek, co okazało się niełatwym zadaniem. Najpierw Sławka opuszczała dom rodzinny. Bardzo była przy tym podekscytowana i zadowolona, zupełnie jakby nie oznaczało to rozstania z matką!