Выбрать главу

– Proszę pani – powiedział z tłumionym żarem – niech pani nie wydaje okrzyków, niech pani nie przerywa! Oni ze sobą nie tylko nie żyją, oni nawet prawie nie rozmawiają. Prawie się nie widują. Między nimi trwa cicha wojna i ta rzecz jest możliwa…

Zaintrygował mnie tak, że wstrzymałam oddech.

– Jakaś kobieta by musiała ją zastąpić. Kobieta podobna do niej, oczywiście, oprócz tego charakteryzacja, ubranie, uczesanie… Także głos… Ona wyjdzie z domu, zamiast niej wróci tamta, on się nie zorientuje, mają oddzielne pokoje, mijają się nie patrząc na siebie… Pani jest do niej nadzwyczajnie podobna! Tam, na placu Zamkowym, myślałem, że to ona! Przyglądam się pani od kilku dni, obserwuję panią, podsłuchuję… Pani się idealnie nadaje! Błagam panią, w swoim i jej imieniu, niech się pani zgodzi!!! Zbaraniałam dokładnie. Nic nie mówiąc, wpatrywałam się w tego rozognionego szaleńca, niepewna, czy nie powinnam od razu uciec z krzykiem. Nie do wiary, co ta miłość robi z normalnych, dorosłych ludzi!…

– Niech pani zaczeka z odpowiedzią – powiedział szaleniec pospiesznie. – Niech pani nie odmawia od razu! Ja nie chcę od pani tej przysługi za darmo, broń Boże! Proszę mnie źle nie zrozumieć, zdaję sobie sprawę z trudności, z obiekcji, mąż jest osobnikiem gwałtownym i mściwym, w razie wykrycia mistyfikacji mógłby jakoś nieprzyjemnie zareagować…

Oczyma duszy ujrzałam swoje zwłoki, nad którymi pastwi się dziki potwór. Chęć ucieczki wzrosła.

– Nic się oczywiście nie stanie, jeżeli rzecz się nie wykryje. Pani jednakże poświęci swój czas, wysiłki, ponosi pani ryzyko, to całe zdenerwowanie, napięcie, ja wiem, to są rzeczy niewymierne, ale ja jestem przygotowany na koszty. Jako rekompensatę proponuję pięćdziesiąt tysięcy złotych, płatne z góry. Ewentualnie nawet więcej…

Umilkł i patrzył pytająco, niepewnie i błagalnie. Reszta twarzy, poza oczami, miała wyraz stanowczości i zdecydowania. Objawów pomieszania zmysłów nie było po nim widać. Jedyne, co na razie byłam w stanie jako tako trzeźwo ocenić, to wysokość sumy.

– Chyba ma pan źle w głowie – powiedziałam mimo woli, z naganą. – Pięćdziesiąt patyków za dwa tygodnie?

– Może trzy. Najpewniej trzy. Dla mnie, proszę pani, te trzy tygodnie są warte pięćdziesiąt milionów, ale tyle nie mam. Zdaję sobie sprawę, że propozycja jest… nietypowa i może trochę niepokojąca i nikt nie ma powodu przyjmować jej bez odpowiedniej rekompensaty. Ja przecież wymagam bardzo wiele… Żeby nie było nieporozumień, od razu wyjaśniam, o, przepraszam, ja się pani nie przedstawiłem. Nazywam się Stefan Palanowski i nie jestem żadnym aferzystą ani złodziejem, pracuję w MHZ, co może pani w każdej chwili sprawdzić. To jest zresztą mój dodatkowy kłopot, ale o tym za chwilę… Ogólnie biorąc, jestem nieźle sytuowany, poza tym przed kilku laty doscałem spadek po krewnym, który zmarł we Francji. Posiadam konto w Credit Lyonnais, także pieniądze w Polsce, wszystko jak najbardziej legalne, jeśli pani sobie życzy, mogę pani wypłacić we frankach…

Widok przed oczyma duszy uległ mi nagle odmianie. W miejsce poszarpanych zwłok ujrzałam swój samochód stojący w warsztacie i tę całą kupę części do niego, które należało kupić za dewizy.

– Życie mi pani uratuje – mówił dalej z namiętnym ogniem, nie pozwalając mi oprzytomnieć. – Bo nie ma dla mnie życia, nie ma dla mnie nic, bez tej kobiety!…

I ni z tego, ni z owego zmienił nagle ton, wyjaśniając dalej trzeźwo, rzeczowo i z naciskiem:

– Jak już wspomniałem, pracuję w MHZ na odpowiedzialnym stanowisku. Moja opinia jest dla mnie podstawą egzystencji, a ten człowiek może ją bezpowrotnie zniszczyć. Byle co wystarczy, napisze na mnie donos, gdzieś coś powie i zniszczy mi awans, wyjazd, w ogóle wszystko! Nie chodzi o kwestie materialne, to może śmiesznie brzmi, ale ja nie pracuję dla pieniędzy, ja tę moją pracę lubię, jest mi potrzebna, ja jestem fachowiec… Niech pani zrozumie także tę kobietę! Pani jest też kobietą… Na każdym kroku śledzą ją jakieś podejrzane typy, w domu ten człowiek, który budzi w niej wstręt i odrazę, ona jest na skraju załamania nerwowego.

Mówił dalej, potęgując wypełniający mnie chaos. Niedorzecznie uparty mąż, wielka miłość konająca w zaraniu, na domiar złego ta opinia, handel zagraniczny, wspólne dzieci, załamanie nerwowe, do tego jeszcze mój przeklęty samochód w remoncie… Do głupich wydarzeń zostałam niewątpliwie specjalnie stworzona. Wahałam się nie ogarniając jeszcze umysłem całej afery, ale już zaczęła mi się podobać.

– Chwileczkę… – zaczęłam ostrożnie. – W razie gdyby to się wykryło…

– Nie może się wykryć!

– Ale gdyby… Ten mąż mógłby mi wytoczyć sprawę o oszustwo!

– Nie ma mowy o oszustwie, skoro robi to pani za zgodą zainteresowanej osoby! Nie ma w ogóle żadnego oszustwa, jest tylko jego pomyłka! Za jego pomyłki nikt nie może odpowiadać, jeśli on bierze obcą osobę za swoją żonę, to to jest jego prywatna sprawa! Poza tym w razie czego pokrywam wszelkie koszty, adwokat, odszkodowanie, grzywna, nie wiem, co tam jeszcze jest możliwe, wszystko jedno! Czy ma pani prawo jazdy?

Prawem jazdy ogłuszył mnie na nowo, spychając na powrót w kłębowisko, z którego usiłowałam się wydobyć. Z irytacją pomyślałam, że wynagrodzenie należy mi się już za samą rozmowę. Co tu ma do rzeczy prawo jazdy?

– Mam, oczywiście. Bo co…?

– I umie pani jeździć?

– No jasne, że umiem, co za głupie pytanie!

– To całe szczęście. Bo widzi pani, rzecz w tym, że ona ma nowe volvo i cały czas go używa. Pani by też musiała.

Jęknęłam. Coś we mnie pękło. Moja namiętność do samochodów okazała się silniejsza niż wszystko inne. Nowe volvo, o święci patroni!!!…

– Musiałby mi pan wypłacić kilka dni wcześniej… – powiedziałam niepewnie, nie zdając sobie sprawy z tego, co czynię, myśląc tylko, że zanim się wcielę w obcą osobę, powinnam załatwić te części do remontu, żeby równocześnie z powrotem do własnego jestestwa móc odzyskać i własny samochód.

– Ależ oczywiście, kiedy pani zechce! Boże, więc pani się zgadza?!

Od przygnębionej dotychczas bezgranicznie ofiary uczuć zaczai nagle bić nadprzyrodzony blask. Nieco oprzytomniałam.

– Zaraz, proszę szanownego pana, chwileczkę – powiedziałam stanowczo. – Przede wszystkim niech pan się opamięta i puknie w głowę. To jest obłąkany pomysł. Który mąż nie pozna w codziennym życiu, że to nie jest jego żona, tylko jakaś obca baba?

– Ależ skąd, w jakim tam życiu, mówiłem pani, że oni się prawie nie widują! Oddzielne pokoje, oddzielnie jadają, unikają się wzajemnie, prawie nie rozmawiają ze sobą! Tyle że pracują, ale pracę się jakoś upozoruje, ona może…

– Zaraz – przerwałam podejrzliwie. – Jaką pracę? Rozgorączkowany amant okazał lekkie zakłopotanie.

– To jest właściwie zasadniczy szkopuł – wyznał. – Ale nie wątpię, że to się też da załatwić. Widzi pani, on ma warsztat wyrobu jakichś tam tkanin. I ona mu robi wzory na szablonach czy czymś takim. Mam wrażenie, że to się nazywa flokowanie czy jakoś podobnie, wychodzi z tego takie coś aksamitne.

Zbieg okoliczności wydał mi się tak niewiarygodny, że zgoła niemożliwy. Najwyraźniej w świecie zawisło nade mną nieuniknione przeznaczenie i nie pozostało mi nic innego, jak tylko poddać się bez niedorzecznych oporów. Pokiwałam głową z rezygnacją.

– Żaden szkopuł, proszę pana – powiedziałam dość ponuro. – Tak się składa, że ja doskonale umiem robić wzory do flokowania tkanin. Nie przepadam za tym, bo robota jest wyjątkowo parszywa, ale umiem i ostatecznie w pewnym stopniu mogłabym się poświęcić.

Przygasły na krótką chwilę blask pana Palanowskiego zapłonął z nową siłą. W utkwionych we mnie oczach pojawiło się nabożne zdumienie.