Выбрать главу

Dzień był wyjątkowo wilgotny. Śnieg z deszczem przestał wprawdzie padać, ale pod nogami chlupotała grząska breja. Pan Palanowski błąkał się wokół pałacu z ukochaną, taplając się w błocie i co jakiś czas usiłując przysiąść na okolicznych ławkach. Towarzyszącej damie okazywał tkliwość, bez granic, wybierał jej miejsca dla postawienia stopek, pląsał wokół niej, aż bryzg mu szedł spod obuwia, a wyraz rozanielonej ekstazy znikał mu z oblicza tylko w chwilach, kiedy niespokojnie zaczynał rozglądać się dookoła. Zapewne usiłował sprawdzić, czy już jestem na posterunku i patrzę.

Byłam i patrzyłam tak, że o mało mi oczy z głowy nie wylazły. W żaden sposób nie mogłam wydobyć się z osłupienia, w jakie popadłam od pierwszej chwili na widok prezentowanej mi szał-kobiety. To miała być ta heroina epokowego romansu, ta Helena Trojańska, wywołująca dzikie namiętności i kosztowne wybryki?! Ten przedmiot zaciekłych uczuć upartego męża i rozpłomienionego gacha? To źródło zaćmienia umysłu skądinąd normalnych ludzi, przyczyna podstępów wojennych, godnych zgoła asów wywiadu? Rany boskie…!

Leciałam na spotkanie nadzwyczajnie przejęta, zaintrygowana, przepełniona palącym, niebotycznym zaciekawieniem. Oczekiwałam co najmniej cudu nadziemskiej urody, nie bacząc na to, że cud musi być podobny do mnie. Ujrzałam osobę zupełnie przeciętną, nawet ładną, ale jakoś dziwnie nieatrakcyjną. Doprawdy, nie warto było robić z siebie pośmiewiska za pomocą peruki mojej ciotki!

O pomyłce nie mogło być mowy, ognista czułość pana Palanowskiego mówiła sama za siebie. Trwałam w najgłębszym zdegustowaniu, pełna urazy i niesmaku, aż do chwili, kiedy przypomniałam sobie o łączącym nas podobieństwie. Wówczas pomyślałam, że jedno z dwojga, albo uznam ją za piękność, albo popadnę w kompleksy, i czym prędzej zaczęłam się przestawiać na zachwyt.

Podobieństwo między nami istniało niewątpliwie. Ten sam wzrost, taka sama figura, kształt głowy, nogi, co gorsza, taki sam nos! Jej twarz różniły od mojej trzy zasadnicze elementy. Czarne, rzucające się w oczy brwi, kształt ust takich trochę kontra świat, niezadowolonych z życia, oraz uczesanie z obfitą grzywką. No i oczywiście ten pieprzyk. Pan Palanowski miał rację, maquillage mógł to wszystko załatwić. Zrozumiałam, jakim sposobem wpadłam mu w oko na placu Zamkowym, w tej przekrzywionej peruce i z rozmazaną szminką.

Wszelkimi siłami starając się odgadnąć przyczyny niepojętych afektów, wykryłam, czego jej brakowało i dlaczego wydawała mi się jakaś niemrawa. Najzwyczajniej w świecie nie miała wdzięku. Była sztywna, trochę sztuczna, trochę rozlazła, bez energii, wigoru i seksu. Co tu dużo mówić, po prostu bez wdzięku! Owszem, mogłam ją zastąpić, każda niewydarzona jołopa mogła ją zastąpić, nadawała się do zastępowania.

Moje przebranie okazało się znakomite. Ledwo zdążyłam wrócić do domu, zadzwonił pozostawiony w błotnistej brei pan Palanowski, żywo zdesperowany, niespokojnie dopytując się, czemu nie przyszłam na spotkanie.

– Naprawdę mnie pan tam nie widział? – spytałam z zainteresowaniem. – Rozglądał się pan nieprzyzwoicie intensywnie.

– Jak to…? Skąd pani wie? Starałem się rozglądać nieznacznie. Pani tam była?

– Oczywiście. Spojrzał pan na mnie kilka razy.

– Nie rozumiem… Tam było tylko jakieś rude indywiduum, nie wiem, dziewczyna czy może chłopak, teraz to trudno rozpoznać. Sądziłem, że to może ktoś z tej jej obstawy, ale chyba nie, bo robił… czy robiła… wrażenie debilki. Nikt inny…

– To właśnie ja – wyjaśniłam uprzejmie. – Ta debilka. Też uważam, że nie wyglądałam najkorzystniej, ale starałam się nie być podobna.

Po dość długiej chwili pan Palanowski odzyskał mowę. Eksplozję uwielbienia i podziwu dla mnie zakończył umówieniem się na następną naradę produkcyjną. Zmierzał do wymarzonego celu z wyraźną, gorączkową niecierpliwością…

*

Przez znajome osoby, podstępnie i dyplomatycznie, sprawdziłam, że pan Stefan Palanowski, magister ekonomii, istotnie pracuje w MHZ, gdzie cieszy się opinią znakomitego i cenionego fachowca. Informacja o planowanym wyjeździe służbowym również okazała się prawdziwa. Postanowiłam być rozsądna i ostrożna i na wszelki wypadek zbadałam nawet jego tożsamość, pokazując go palcem znajomej osobie.

Równie podstępnie i dyplomatycznie zdobyłam niezbędne wiadomości prawnicze. Moja przyjaciółka-sędzia, osoba taktowna i łagodnego charakteru, nie wnikając w przyczyny moich osobliwych pytań, bez oporu udzielała wyczerpujących odpowiedzi, czym omal nie zniweczyła w zaraniu całego przedsięwzięcia. Początkowo obydwoje z panem Palanowskim przewidywaliśmy, że będę się posługiwała dowodem osobistym i prawem jazdy jego ukochanej Basieńki, co nie powinno przysparzać najmniejszych trudności. Do fotografii siłą rzeczy muszę być podobna, a odcisków palców nikt nie będzie badał. Tymczasem od przyjaciółki dowiedziałam się, że za coś takiego należy mi się pięć lat bez zawieszenia i poczułam się trochę nieswojo.

Pan Palanowski zdenerwował się szaleńczo. Obawa, żebym się przypadkiem nie rozmyśliła, doprowadziła go wręcz do zaburzeń umysłowych. Usiłował podwoić wysokość zadeklarowanej sumy, ale nawet sto tysięcy nie wydawało mi się godziwą opłatą za pięć lat mamra, nie wyraziłam zgody i w końcu znalazłam jedyne możliwe wyjście… Postanowiłam nie posługiwać się żadnymi dokumentami. Swoje zostawić w swoim domu, Basieńki w jej i niczego nikomu nie pokazywać. Było to jak najbardziej osiągalne, jedyne bowiem, co mi mogło bruździć, to natrętna dociekliwość Służby Ruchu, zważywszy jednak, że mój sposób jazdy nie powoduje częstego zatrzymywania mnie przez milicję, ryzyko wydawało się niewielkie. Mandaty płacę na ogół tylko za parkowanie w niedozwolonych miejscach, przez trzy tygodnie, ostatecznie, mogłam nie parkować.

Ku mojemu zdumieniu pan Palanowski nie wydawał się całkowicie zadowolony z takiego rozwikłania kwestii, usiłował nawet dość niejasno protestować, ale zaparłam się przy swoim. Nie dam się zamknąć na pięć lat nawet dla najognistszego romansu świata!

Kolejnym problemem stało się znalezienie takiego miejsca, w którym można było bezpiecznie dokonać zamiany Basieńki na mnie czy też mnie na Basieńkę. Wyłoniły się trudności.

– Ona wyjdzie i już nie wróci – rozważał rozgorączkowany amant, przy czym brzmiało to dość złowieszczo. – Zamiast niej wróci pani. Ale panie muszą się gdzieś przebrać, panią trzeba ucharakteryzować, podretuszować, to nie może być ot, tak sobie, na ulicy! Nie może zaistnieć najmniejsze podejrzenie!

Po namyśle zaproponowałam, żeby może dokonać tego w jej domu, w czasie nieobecności męża. Mogłabym tam przybyć w charakterze na przykład baby z jajkami, potem ja bym została, a ona by z tymi jajkami wyszła. Zdenerwowany wielbiciel kręcił głową z powątpiewaniem.

– To na nic, musiałby przyjść także charakteryzator. Jako co, jako chłop z węglem…? Poza tym ten mąż bardzo rzadko oddala się z domu, niech pani weźmie pod uwagę, że warsztat -ma na miejscu. Chyba trzeba będzie… Zaraz. Pani nie śledzą?

– Mnie…?! Po jakiego diabła miałby mnie ktoś śledzić?!

– Nie wiem. Proszę pani, ja już obsesji dostaję. Bardzo panią proszę, niech pani zwróci uwagę, czy pani też nie śledzą. Nawet teraz, niech się pani rozejrzy jakoś nieznacznie, tam, pod ścianą, przygląda się pani jakiś gbur.

Siedzieliśmy na kolejnej naradzie w małej salce Świtezianki. Rozejrzałam się dookoła z niesmakiem, ale posłusznie. Gbur pod ścianą ukłonił mi się uprzejmie, pan Palanowski drgnął nerwowo.

– Niech się pan nie przejmuje – powiedziałam uspokajająco. – To jest mój pierwszy mąż, który w dodatku mnie nie poznał, co wnioskuję po uprzejmości ukłonu. Przygląda mi się, ponieważ nie ma pojęcia, skąd mnie zna. Nigdy nie miał pamięci do twarzy.