Выбрать главу

Pan Palanowski był niebotycznie przejęty. Zdenerwowanie musiało mu się rzucić zarówno na umysł, jak i na wzrok, bo zachwycił się kapeluszem mojej ciotki. Niepojętym sposobem przeoczyłam fakt, że istotnej pomocy w przygotowaniach nie mogę się po nim spodziewać.

Najbardziej męczyło mnie i niepokoiło to, że kompletnie nie znałam domu, w którym miałam zamieszkać. Otumaniony afektem amant nie pozwolił mi go obejrzeć, twierdząc, że jeszcze mógłby mnie tam ktoś zobaczyć, skojarzyć sobie i nabrać podejrzeń. Nie wiem, kto miałby mnie oglądać i podejrzewać, skoro wyraźnie było powiedziane, że inwazji znajomych i przyjaciół nie należy się obawiać, a Basieńka z małżonkiem prowadzą życie odosobnione. Uległam jednakże, nie zastanawiając się nad brakiem logiki u pana Palanowskiego, który z jednej strony prezentując przesadną ostrożność, z drugiej strony okazywał się przerażająco lekkomyślny.

Czas do przybycia charakteryzatora spędziłam na spożywaniu olbrzymich ilości kawy i wyjaśnieniach topograficzno-architektonicznych. Zostałam powiadomiona, że apartament niedobranego stadła mieści się w domku jednorodzinnym, wchodzi się do niego od ulicy na tyłach, pod budynkiem znajduje się garaż, ale garaż zajęty jest na warsztat, samochód zatem, owo święte volvo, parkuje w ogródku. Pan Palanowski nie umiał rysować, nie znał dokładnie ogródka, oczyma duszy ujrzałam zatem od razu straszną scenę, jak, symulując pewność siebie, z rozpędem wjeżdżam w świeżo posadzone georginie lub też inną marchewkę. O ilości pomieszczeń, ich rozkładzie i wyposażeniu również nie był w stanie udzielić mi dokładniejszych informacji, nigdy ich bowiem nie wizytował, co wydało mi się wiarygodne i zrozumiałe.

Nie mając najbledszego pojęcia, co mi jeszcze może być potrzebne, co tu zostało przeoczone i zaniedbane, usiłowa łam wydrzeć z półprzytomnego amanta jak najwięcej wiadomości o jego ukochanej. W chwili kiedy przeraził mnie niespodziewanym oświadczeniem, że ukochana dość często jeździ konno, przybył charakteryzator, niepozorny, chudy, łysy facecik, który, ledwo rzuciwszy na mnie okiem, od razu zdecydował, że należy czekać na wzór. Nie zwracałam na niego uwagi, w panice usiłując się zorientować, czy uda mi się jakimś podstępem uniknąć tej konnej jazdy.

Jeździłam konno we wczesnym dzieciństwie, na oklep, bez siodła i miałam z tego okresu nie najlepsze wspomnienia, wsiowe chłopaki bowiem postraszyły mi konia. Pozycja, jaką zajmowałam na nim do chwili, kiedy kurcgalopkiem osiągnął stajnię, niewiele miała wspólnego z siedzeniem na ^grzbiecie zwierzęcia i wraziła mi się w pamięć na zawsze. Ściśle biorąc, wisiałam na nim za nogę. Nic dziwnego, że teraz wpadłam w popłoch.

– Na litość boską, niech pan od razu powie, co ona jeszcze takiego praktykuje, o czym do tej pory nie było mowy! – zażądałam rozpaczliwie. – Skacze z trampoliny? Śpiewa? Jeździ na nartach? Na upartego o tej porze roku dałoby się jeszcze pojeździć na nartach w Zakopanem!

– Wcale nie na upartego, jest środek marca, pełnia sezonu! – zaprotestował charakteryzator, nie wiadomo dlaczego z urazą, co sprawiło, że ogarnęła mnie zgroza i zgłupiałam z tego do reszty.

Za moim przykładem zgłupieli wszyscy. Wdaliśmy się w rozstrząsanie końskiego problemu tak gorączkowo, jakby Basieńka mieszkała w stajni. Wszystko inne poszło w niepamięć, równowaga umysłu przepadła z kretesem. Przybycie głównej postaci dramatu nie tylko nie pomogło, ale zdecydowanie pogorszyło sytuację.

W charakteryzatora na widok wzoru wstąpiło nowe życie, siłą zawlókł mnie do lustra, posadził na fotelu, oświetlił jupiterem i zabronił się odzywać. Basieńka, z obłędem w oczach, z trzęsącymi się rękami, zdenerwowana do nieprzytomności, zachowywała się jak ostatnia kretynka.

Konferowała w kącie szeptem z panem Palanowskim, trzymając go kurczowo za klapy. Charakteryzator trzymał mnie za głowę. Pan Palanowski miotał się po pokoju, usiłując dogodzić wszystkim równocześnie.

– Niechże ja się dowiem jeszcze czegoś więcej! -jęczałam rozpaczliwie półgębkiem. – Nie wiem, co mam robić! Ten mąż mnie pozna!

– Nie pozna, nie – zapewniała Basieńka półprzytomnie. – Niech pani na niego nie zwraca uwagi…

Mieszkanie pana Palanowskiego przemieniło się w dom wariatów. Miałam niejasne wrażenie, że coś tu jest okropnie nie w porządku, ale spojrzałam w lustro i zamurowało mnie tak fizycznie, jak i umysłowo. Łysy facecik z niewiarygodnym mistrzostwem odbierał mi twarz. Uczernił brwi, aa szczęście tuszem, nie henną, namalował pieprzyk pod okiem jak żywy i wymodelował usta. W mgnieniu oka nabrałam wyrazu niezadowolonej z życia primadonny i aż mnie otrząsnęło, Charakteryzator nie poprzestał na tych straszliwych efektach, działał dalej, podmalował mi oczy i przyczernił czwarty ząb od góry z lewej strony, który Basieńka miała martwy i nieco ściemniały. Przy zębie wróciło mi życie.

– Czy mi to tak zostanie na zawsze, proszę pana? – spytałam z przerażeniem, dość gwałtownie wydzierając mu głowę z rąk, zdecydowana kategorycznie odmówić udziału w przedsięwzięciu albo zażądać miliona w złocie. Czarny ząb, Matko Boska…!!!

– Proszę się nie ruszać! Nic pani nie zostanie, i ząb, i znamię musi pani codziennie poprawiać!

Dopadł Basieńki, zdarł jej z głowy perukę z grzywką i nasadził na mnie. Rezultat był wstrząsający! Sama byłabym w stanie się pomylić i wziąć Basieńkę za siebie, czy może odwrotnie. Nie zostało we mnie nic ze mnie, byłam Basieńka absolutnie, nie sposób było odgadnąć, że ja to nie ona! Nagle zachwiałam się w uprzednim, niezłomnym przekonaniu, że wszystkie tu obecne osoby są nienormalne i cierpią na pomieszanie zmysłów, zwątpiłam w obłęd pana Palanowskiego i nabrałam nieco otuchy. Kto wie, to kretyństwo mogło się udać…

Cholerna Basieńka oderwała się wreszcie od konspiracyjnych szeptów i obydwoje z panem Palanowskim przyglądali mi się z zainteresowaniem, podziwem i zachwytem. Przystąpiliśmy do wymiany odzieży. Wybór jej stroju pochwaliłam, jasny cynober i orange w połączeniu z ciemnym fioletem rzucał się w oczy i rzeczywiście mógł pociągnąć za sobą obstawę, nawet gdyby jego zawartość przeistoczyła się w brodatego staruszka.

– A zatem pamięta pani – powiedział nerwowo pan Palanowski. – Doskonale pani wygląda, prześlicznie!… Te zakupy, koniecznie codzienne spacery, koniecznie! Codziennie trochę pracy… Znakomicie pani wygląda, to się nam musi udać!

Jego idiotyczny optymizm irytował mnie niewymownie, streszczenie obowiązków ciągle wydawało mi się dziwnie niedokładne. Moje obawy wzmogły się na myśl, że lada chwila nadleci mąż, rozlegną się dzikie ryki na schodach i łomotanie do drzwi pana Palanowskiego, po czym ofiara kantu ujrzy nas obie, napadnie oczywiście mnie, bo jestem podobniejsza do Basieńki niż ona sama do siebie, zedrze mi z głowy perukę, stwierdzi pomyłkę i całą imprezę diabli wezmą. Nie pojmowałam, jakim cudem oni mogą się tym nie przejmować, i w tym momencie uświadomiłam sobie nagle rzecz straszliwą Nie miałam zielonego pojęcia, jak wygląda ów mazi

To, co nastąpiło po ujawnieniu mojego odkrycia, przeszło wszystko. Basieńka i jej wielbiciel wpadli w nieopisany popłoch. Rzeczywiście, mogłam go przecież spotkać byle gdzie, przed domem, nawet tutaj, na schodach, musiałam mieć o nim jakieś wyobrażenie! Usiłowali mi go opisać, opis mnie nie zadowalał, zażądałam fotografii. Basieńka przeszukiwała obie torebki, swoją i moją, zapomniawszy, która teraz jest jej, znalazła zdjęcie jego brata, które próbowała mi podetknąć, twierdząc, że jest bardzo podobny, w końcu rzuciła się na amanta, domagając się sprawdzenia w jakichś pozostawionych u niego dokumentach. Ogłuszony sytuacją pan Pałanowski rzucił się do biurka, do reszty skołowana patrzyłam, jak obydwoje gorączkowo grzebią w szufladzie i w końcu spośród różnych szpargałów wyciągają zdjęcie faceta. Co za przedziwny galimatias, zdjęcie męża u gacha żony, u żony zdjęcie szwagra… Musiała im ta wielka miłość dokładnie paść na mózg!