Выбрать главу

Pan Palanowski zdenerwował się szaleńczo. Obawa, żebym się przypadkiem nie rozmyśliła, doprowadziła go wręcz do zaburzeń umysłowych. Usiłował podwoić wysokość zadeklarowanej sumy, ale nawet sto tysięcy nie wydawało mi się godziwą opłatą za pięć lat mamra, nie wyraziłam zgody i w końcu znalazłam jedyne możliwe wyjście… Postanowiłam nie posługiwać się żadnymi dokumentami. Swoje zostawić w swoim domu, Basieńki w jej i niczego nikomu nie pokazywać. Było to jak najbardziej osiągalne, jedyne bowiem, co mi mogło bruździć, to natrętna dociekliwość Służby Ruchu, zważywszy jednak, że mój sposób jazdy nie powoduje częstego zatrzymywania mnie przez milicję, ryzyko wydawało się niewielkie. Mandaty płacę na ogół tylko za parkowanie w niedozwolonych miejscach, przez trzy tygodnie, ostatecznie, mogłam nie parkować.

Ku mojemu zdumieniu pan Palanowski nie wydawał się całkowicie zadowolony z takiego rozwikłania kwestii, usiłował nawet dość niejasno protestować, ale zaparłam się przy swoim. Nie dam się zamknąć na pięć lat nawet dla najognistszego romansu świata!

Kolejnym problemem stało się znalezienie takiego miejsca, w którym można było bezpiecznie dokonać zamiany Basieńki na mnie czy też mnie na Basieńkę. Wyłoniły się trudności.

– Ona wyjdzie i już nie wróci – rozważał rozgorączkowany amant, przy czym brzmiało to dość złowieszczo. – Zamiast niej wróci pani. Ale panie muszą się gdzieś przebrać, panią trzeba ucharakteryzować, podretuszować, to nie może być ot, tak sobie, na ulicy! Nie może zaistnieć najmniejsze podejrzenie!

Po namyśle zaproponowałam, żeby może dokonać tego w jej domu, w czasie nieobecności męża. Mogłabym tam przybyć w charakterze na przykład baby z jajkami, potem ja bym została, a ona by z tymi jajkami wyszła. Zdenerwowany wielbiciel kręcił głową z powątpiewaniem.

– To na nic, musiałby przyjść także charakteryzator. Jako co, jako chłop z węglem…? Poza tym ten mąż bardzo rzadko oddala się z domu, niech pani weźmie pod uwagę, że warsztat -ma na miejscu. Chyba trzeba będzie… Zaraz. Pani nie śledzą?

– Mnie…?! Po jakiego diabła miałby mnie ktoś śledzić?!

– Nie wiem. Proszę pani, ja już obsesji dostaję. Bardzo panią proszę, niech pani zwróci uwagę, czy pani też nie śledzą. Nawet teraz, niech się pani rozejrzy jakoś nieznacznie, tam, pod ścianą, przygląda się pani jakiś gbur.

Siedzieliśmy na kolejnej naradzie w małej salce Świtezianki. Rozejrzałam się dookoła z niesmakiem, ale posłusznie. Gbur pod ścianą ukłonił mi się uprzejmie, pan Palanowski drgnął nerwowo.

– Niech się pan nie przejmuje – powiedziałam uspokajająco. – To jest mój pierwszy mąż, który w dodatku mnie nie poznał, co wnioskuję po uprzejmości ukłonu. Przygląda mi się, ponieważ nie ma pojęcia, skąd mnie zna. Nigdy nie miał pamięci do twarzy.

Po dość długiej chwili pan Palanowski odzyskał równowagę. Przystąpił do kontynuowania rozważań.

– Charakteryzatora musimy wtajemniczyć, mam takiego przyjaciela… Jeżeli pani nie śledzą, to trzeba to będzie załatwić po prostu u mnie. Pani przyjdzie wcześniej, ona później, potem pani wyjdzie jako ona, a ona już zostanie.

– A mąż nie wpadnie zaraz za nią z nową awanturą?

– Owszem, wpadnie, ale nie wcześniej niż za jakieś pół godziny, może nawet trzy kwadranse. Musimy dokonać tej zamiany w ogromnym pośpiechu. I musi pani znów jakoś inaczej wyglądać…

Po namyśle zgodziłam się, że takie rozwiązanie istotnie będzie najlepsze. Wynajmowane przez męża typy śledzą ją, a nie mnie, ja zatem mogę spokojnie złożyć wizytę panu Palanowskiemu o jakiejkolwiek wcześniejszej godzinie i nikt na to nie zwróci uwagi. Potem przyjdzie Basieńka, za Basieńką typy, weźmiemy dobre tempo, po krótkim czasie typy ujrzą, że Basieńka wychodzi, pójdą za nią, to znaczy za mną, po czym ona inwigilację będzie miała z głowy. Na wszelki wypadek przebrana w cokolwiek może opuścić apartament ukochanego czule przytulona do charakteryzatora i w ten sposób wszystko ulegnie przemieszaniu.

Pan Palanowski ucieszył się i zaaprobował moje uzupełnienia.

– I żeby nie mieli już żadnych wątpliwości, może pani od razu iść na zwykły spacer – dodał z ożywieniem.

Zamarłam z kawą w przełyku, niepewna, czy się nie przesłyszałam. Lekki dreszcz przeleciał mi po plecach.

– Na co, proszę, mogę iść…?

– Na zwykły spacer. Trzeba to będzie załatwić późnym popołudniem, żeby się przeciągnęło do wieczora i spacer utwierdzi ich w pomyłce. Może pani iść od razu, odstawiwszy tylko samochód…

– Chwileczkę, proszę pana – przerwałam zdławionym głosem, usiłując opanować wstrząs. – Niedokładnie rozumiem. Co to znaczy, zwykły spacer? Jaki spacer, na litość boską?!!!

Pan Pałanowski przeprosił za niedopatrzenie. Nie zdążył mi jeszcze przekazać wszystkich szczegółów trybu życia Basieńki, który to tryb życia będzie mnie obowiązywał od chwili wymiany. Dotychczas byliśmy zbyt zajęci innymi kwestiami, ale teraz już najwyższy czas omówić i to.

Dowiedziałam się, że Basieńka jest osobą systematyczną do obrzydliwości i w kółko robi to samo. Rano i po obiedzie pracuje w warsztacie przy wzorach. Koło południa wyjeżdża na miasto i robi wszelkie zakupy, głównie spożywcze, przy czym wojna z mężem nie ma na to wpływu. Gotuje gosposia, ale w obecnym stanie rzeczy, przy braku gosposi, gotują sobie każde oddzielnie. Wieczorem zaś, około siódmej, czarowna Basieńka codziennie wychodzi na spacer i najmniej półtorej godziny błąka się po skwerku. Może zaniedbać zakupy, może zaniedbać pracę, może zaniedbać wszystko, ale nigdy spacer!

– Po jakim skwerku, o Boże? – wyszeptałam słabo. – Gdzie ona w ogóle mieszka?!

– Wie pani, gdzie są takie domki jednorodzinne przy Spacerowej?

Wiedziałam. Przy Spacerowej, nomen omen… Do tej pory omówiliśmy rozmaite rzeczy, uzgodniliśmy kwestię dokumentów i lokalu, zostałam powiadomiona o stanie rodzinnym Basieńki i całkowitym braku przyjaciół i znajomych, których natręctwo mogłoby przysporzyć kłopotów, dowiedziałam się, że wszelką urzędową korespondencję męża Basieńka pisze na maszynie, że nie zmywa i nie sprząta po nim, prasę kupuje w kiosku na Belwederskiej, a na noc zamyka się w swoim pokoju na klucz. Dowiedziałam się jeszcze paru innych pożytecznych drobnostek, ale spacer wyskoczył dopiero teraz.

Niedobrze mi się zrobiło i zalęgła się we mnie nagle głucha niechęć do Basieńki. Jedną z czynności, których serdecznie nie znoszę, do których odczuwam wręcz żywiołowy wstręt i które uważam za beznadziejnie głupią stratę czasu, są z całą pewnością kretyńskie, bezcelowe spacery po skwerkach. Trzeba upaść na głowę, żeby uprawiać coś takiego! Ją, ostatecznie, tłumaczy ta nieszczęśliwa miłość i obrzydzenie do współmieszkańca, ale mnie wrąbać w znienawidzony idiotyzm to już zupełnie koszmarny pomysł!…

Omal nie wycofałam się z całej imprezy. Mniej przeraziło mnie pięć lat za dokumenty niż perspektywa systematycznych spacerów. Na szczęście przypomniałam sobie, że mam latać po skwerku nie za darmo, a za opłatą, na poczekaniu obliczyłam, że jeśli jedną przechadzkę odwalę bezinteresownie, pozostałe wypadną mi po dwa i pół tysiąca sztuka, i zdecydowałam się jakoś to przetrzymać.

– A co ona robi, jak pada deszcz? – spytałam ponuro, z cichą nadzieją, że może deszcz mnie uratuje.

– Spaceruje pod parasolką. Bardzo się do tego przyzwyczaiła.

– I nie chodzi nigdzie więcej, tylko na ten skwerek przy Morskim Oku?

– Nie, widzi pani, ona bardzo lubi to miejsce. Przyzwyczaiła się. Wpływa na nią uspokajająco.

Przyzwyczaiła się…! To nie przyzwyczajenia, to zgoła narowy! Mam się wcielić w maniaczkę…?!

Już byłam zdecydowana, już przywykłam do myśli, że będę grać rolę obcej osoby, już się nastawiłam na tę ryzykowną przemianę i trzy tygodnie niebezpieczeństw, już mi się to zaczęło wydawać realne i możliwe. Desperacki plan nie miał wprawdzie sensu za grosz, ale nie po raz pierwszy w życiu zamierzałam uczestniczyć w czymś, co nie miało sensu. Teraz jednakże zakwitły we mnie wątpliwości i zawahałam się.

– Wie pan… Ja nie wiem, czy to będzie dobrze – powiedziałam niepewnie. – Zaczynam się obawiać, że ten mąż zauważy różnicę. Ta pana Basieńka ma nieco odmienną osobowość…