Выбрать главу

– Dlaczego ty go szukałeś, a nic nasze władze?

– Władze też, oczywiście, ale po paru latach uwierzono w jego śmierć. Ja zaś byłem jedynym człowiekiem, który znał niektóre rzeczy ze zbiorów pana barona, i kiedy przed paroma laty zaczął się przemyt…

– Aaaaa…! -powiedziałam z głębokim zrozumieniem.

– Właśnie. Rzekomy kustosz miał córkę. W owych czasach było to pięcioletnie dziecko, które wielokrotnie widywałem chlapiące się w wodzie. Zapamiętałem tę jej myszkę. Któregoś dnia własny ojciec omal nie odciął jej palców drzwiczkami samochodu, byłem tego świadkiem. W momencie kiedy musiał zniknąć, dziecko leżało w szpitalu, zostawił je i zerwał z nim wszelki kontakt. Na widok tej dziewczyny na schodach od razu wiedziałem, że jest w niej coś znajomego. Jest uderzająco podobna do ojca, a jego twarz zapamiętałem na zawsze… Potem ten brydż… Nie wiem, czy zauważyłaś, że miała zniekształcone paznokcie… Byłem przekonany, że to jego córka, i musiałem się upewnić, bo istniała szansa, że przez córkę trafię do ojca.

– Jakim sposobem? Skoro zerwał z nią kontakt…?

– Nie byłem tego pewien. Za dużo tu widziałem dziwnych rzeczy. Nie wyszła za mąż, ale zmieniła nazwisko, posługiwała się nazwiskiem ojczyma…

– Ten tatuś-lekarz, do którego cię wykopywała, to kto?

– Właśnie ojczym. Obejrzałem go, oczywiście, ojciec mógł także zmienić nazwisko, przerobić sobie twarz, ale nie zmalał o pół metra. Taki dowcip odpada.

– Po to jeździłeś do Warszawy?

– Między innymi po to. Podejrzewałem, że coś się szykuje, domyśliłem się, że ona tu na kogoś czeka, i węch mi mówił, że na ojca.

– Nie rozumiem, skąd ci to mogło przyjść do głowy!

– To było dość wyraźnie widoczne. Przyjechała do Sopotu o dziwacznej porze roku, nic nie robi, nie chodzi na spacer, nie szuka towarzystwa, nie zawiera znajomości, nie ma nawet pokoju od strony morza, to niby co tu robi? Czeka. Przychodzi do niej facet, który przynosi wiadomość, że tatuś chciałby dostać od niej zdjęcia, i ten facet mi śmierdzi…

– Aaaa…! – powiedziałam znów i prędko zamilkłam, zdumiona niezwykłą przenikliwością własnej wyobraźni.

– Faceta poznałem. To jest taki jeden dziwny typ, który w czasach studenckich natrętnie interesował się obrazami w kościołach. Wypytywał studentów, jeżdżących na inwentaryzacje, gdzie można znaleźć coś starego i cennego, przy czym sam nigdy się w takich miejscach nie pokazywał…

Z oderwanych kawałków powoli zaczynał się wyłaniać obraz całości. Państwo Macicjakowie, przemyt dzieł sztuki, tajemniczy szef, skarby barona, brylanty Basicńki, wszystko układało się stopniowo na właściwych miejscach…

– Jednym słowem, całość gra. Babka odwala zdjęcia jednego dnia, w różnych miejscach na plaży, co oznacza, że w którymś z nich ma nastąpić spotkanie…

– Cóż ty jesteś taki genialny? – przerwałam podejrzliwie. – Dla mnie to nic nie oznacza. Dlaczego dla ciebie zaraz musi oznaczać?

– Nie musi, ale może. Biorę to pod uwagę i okazuje się, że słusznie. Ustaliła w ten sposób miejsce na cypelku pod wierzbą.

– Wiedziałeś, że to ma być tam?

– Oczywiście. To było jasne.

– Jak dla kogo! Podobizny kazała sobie robić, gdzie popadło! Jakim sposobem zgadłeś?

– Wszystkie były robione w jednym kierunku, naprowadzały wyraźnie na cypelek. Poza tym wcale nie musiałem zgadywać, sprawdziłem po prostu, co wysłała. Wystarczyło tam poczekać…

– Domyśliłeś się, że to będzie tatuś i że będzie nawiewał składakiem -mruknęłam jadowicie.

– Coś takiego było bardzo prawdopodobne. Gdyby moje przypuszczenia były słuszne, to grunt mu się zaczynał palić pod nogami. Dlatego na wszelki wypadek przygotowałem się, żeby ukraść łódź.

– No dobrze, a gdzie się podział włamywacz?

– Jaki włamywacz?

– Ten, co rąbnął brylanty. Sama widziałam jego ślady i nawet mam tu narysowane. Nie mógł to być tatuś, bo rozumiem, że przyjechał w ostatniej chwili, przedtem go nie było. A włamywacz tam latał. W ogóle rozumiem, że tatuś był szefem szajki, bardzo ładnie zorganizował sobie cały proceder, za pośrednictwem córki nadawał robotę…

– Za pośrednictwem tego twojego pana Palanowskiego też.

– Co?

– Pracowali przecież w tej samej instytucji…

– A… To już wczoraj wydedukowałam. Pracował też w MHZ, tyle że na wyższym stanowisku. Państwo Maciejakowie razem z kacykiem załatwiali resztę… Rozumiem, że trafili do niego po komodzie, nie państwo Maciejakowie oczywiście, tylko milicja. To on ją zabrał ze śmietnika, tak? Taki był łasy na te sto tysięcy złotych?

– Sto pięćdziesiąt. Chciał zrobić uprzejmość jednemu facetowi z dyplomacji, ukrywając zarazem swój związek z Maciejakami. Oni go zresztą rzeczywiście w ogóle nie znali, transakcję uzgodnili z nim drogą pośrednią. Mebel wyrzucili, wolno im, a on zamierzał tłumaczyć, że natknął się na tę komodę przypadkowo, rozpoznał, że to antyk, i zabrał.

– I naprawdę nikt nie wiedział, kim on jest?

– Naprawdę. Parę osób się domyślało, ale bardzo mgliście, nie sposób go było rozszyfrować. Mógł to być on, a mógł być i ktoś inny, kandydatów istniało kilku i komoda wreszcie przesądziła sprawę. Od stolarza trafiono do dyplomaty, od dyplomaty do tatusia-szefa, przy czym dzięki tobie poszło szybko.

– Beze mnie poszłoby wolniej?

– A jak to sobie wyobrażasz? Kto mógł stwierdzić od razu, że to na pewno ta sama? Oni wyrzucili na śmietnik dużo różnych rzeczy… Samo zabranie jej z wysypiska nie było zresztą żadnym dowodem i niczym mu nie groziło, tyle że skierowało na niego uwagę. Zidentyfikowało go niejako. Trochę to załatwił lekceważąco i beztrosko, ale mógł sobie na to pozwolić, bo wiedział, że zanim do niego dotrą, zdąży zniknąć. Zauważ, że siedział w handlu morskim i miał wpływ na terminy wyjścia statków w morze. Umówił się z mechanikiem, że postoi na redzie. W razie potrzeby coś tam będzie mu szwankowało i zacznie sprawdzać, dostatecznie długo, żeby składak zdążył dobić. Nie przewidział tylko, że w maszynach rzeczywiście coś nawali i statek spóźni się z wyjściem o pięć dni…

– To dlatego ona tam jeździła przez pięć wieczorów?

– Dlatego. On miał przyjechać zwyczajnie, w ostatniej chwili, pociągiem, tym wieczornym, bez bagażu, to znaczy walizkę zostawił w przedziale. Składak i jego torbę ona przez cały czas woziła w bagażniku samochodu. Ale już go pilnowali i w Gdyni milicja na niego czekała.

– Dlaczego w Gdyni?

– Pozorował konszachty z jednym facetem, który ma w Gdyni własny jacht. Przypuszczano, że spróbuje uciec tym jachtem.

– Znaczy, zabezpieczył się na wszystkie strony? Musiał chyba wiedzieć o tych brylantach Basieńki?

– No pewnie, że wiedział! Wiedział nawet, że przez pomyłkę zostawili je w domu. W zdenerwowaniu tyle o tym ględzili, że nietrudno było podsłuchać.

– Wiedział, jakie one są?

– W dużym stopniu. Sam im raił niektóre transakcje…

– Kantował ich!

– Jeszcze jak! Zawsze kantował swoich wspólników. Wiedział wszystko, to on poddał pomysł wymiany jednej albo dwóch osób na kogo innego, wiedział o tym zostawionym w szufladce kluczyku od skrytki, mógł działać na pewniaka. Zrobił sobie operacje plastyczną twarzy, sfałszował dokumenty, dla skarbu barona opłaciło mu się. Większość, niestety, zdążył wywieźć.

– Ale nie wlazł osobiście do piwnicy państwa Maciejaków. Gdzie, do diabła, podział się ten, co wlazł? Dlaczego ja go nie widziałam pod wierzbą?

– Naprawdę jeszcze się tego nie domyślasz? Trzeba ci to tłumaczyć?

Od razu mnie zirytował. Znów to samo, każe mi dedukować samodzielnie i nadzwyczajnie się dziwi, że z takich wyraźnych przesłanek wnioski nie wyciągają mi się same. Ktoś tam wszedł do sklepu rybnego, a ja powinnam z tego przewidzieć, że o siedemnastej piętnaście dworzec kolejowy wyleci w powietrze. Albo coś w tym rodzaju. Rzeczywiście, zupełnie jasne i można powiedzieć, samo się kojarzy!

– W ludzkiej postaci pętała się tam tylko ona – powiedziałam gniewnie. – W charakterze śladów występowałeś ty i włamywacz. Jej śladów nigdzie nie było… Zaraz. Nie było…? Dlaczego nic było jej śladów? Co ona miała na nogach…?