– Przykro mi, Jim, ale nie zamierzam toczyć tu filozoficznej dysputy. Przyszedłem powiedzieć ci, że jeśli takie incydenty jak dzisiejszy powtórzą się, będę zmuszony rozważyć decyzję zawieszenia cię w obowiązkach i zmuszenia cię do poddania się, hmm… badaniom psychiatrycznym.
Jim dotarł do swojego samochodu. Był to Rebel SST polakierowany na pomarańczowo.
– Rozumiem. Pedagog nie może być tak samo stuknięty jak uczniowie, prawda?
– „Stuknięty” nie jest określeniem, jakiego używamy w odniesieniu do West Grove College… nawet wobec twojej klasy specjalnej. Ale chcę mieć pewność, że jesteś zdrowy na umyśle i nie będziesz widział wszędzie jakichś widmowych intruzów oraz wzywał bez potrzeby policji. Uczniowie są najważniejsi, Jim. Uczniowie i dobre imię West Grove.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Już pan więcej nie usłyszy o ludziach w czerni.
Zamierzał dotrzymać tej obietnicy… Jego nowy przyjaciel dał mu przerażająco jasno do zrozumienia, że nie chce, aby Jim rozmawiał z kimkolwiek na jego temat.
Doktor Ehrlichman wydawał się zadowolony. Poklepał Jima po plecach i odszedł, świecąc łysiną w blasku dnia. Tymczasem pojawiła się Susan Randall, niosąc naręcze książek. Miała włosy upięte z tyłu i białą bluzkę bez rękawów, z szerokimi klapami.
– Nie jedziesz czasem gdzieś na południe od bulwaru Santa Monica, co? – zapytała.
– Jadę. Podwieźć cię?
– Byłabym ci wdzięczna. Mój samochód jest w naprawie, a niezbyt cieszy mnie perspektywa przewożenia wszystkich tych książek autobusem.
Jim otworzył jej drzwi i wsiadła. Do tej pory nie zauważył, że nosi złoty łańcuszek na nodze.
– Uważaj na spódniczkę – powiedział. – Żebyś nie przytrzasnęła jej sobie drzwiami.
Przejechali przez bramę szkoły i skierowali się na południowy wschód Westwood Boulevard.
– Wspaniały samochód – orzekła Susan. – Uwielbiam antyki.
– Ten wóz rzeczywiście jest antykiem. Był złomem jako nowy i złomem pozostał.
– Ale ma wspaniały kolor, prawda?
Jim wzruszył ramionami. Nie był w nastroju do pogawędki o samochodach. Susan obserwowała go przez chwilę, a potem powiedziała:
– Musi być ci bardzo przykro z powodu Elvina.
– Jest mi bardzo przykro z powodu ich obu, Elvina i Tee Jaya.
– Naprawdę uważasz, że Tee Jay tego nie zrobił?
– Nie wiem. Mógł to zrobić. Miał czas i jakiś tam motyw. Jednak nie wierzę, żeby to zrobił.
– Ponieważ widziałeś tego człowieka? Mężczyznę w czerni?
– Wybacz mi, Susan. Nie mogę teraz o tym mówić. Najpierw muszę wyjaśnić kilka spraw.
– W porządku, jak chcesz. Ale wczoraj wydawałeś się taki pewny swego…
Jim nie odpowiedział. Stali na światłach przy Wilshire, a on nie potrafił myśleć o niczym innym prócz czarnej twarzy gapiącej się na niego przez okienko w drzwiach do klasy i palcu przyciśniętym do ust.
Kiedy zapaliło się zielone światło, Susan powiedziała:
– Jeszcze nie mieliśmy okazji poznać się bliżej, prawda?
– Chyba nie. Wciąż praca, praca i praca.
– Ron Philips powiedział, że doskonale znasz się na starych mapach.
Jim odwrócił się i spojrzał na nią zdziwiony.
– Ron Philips tak powiedział?
– Właśnie. Twierdził, że masz jedną z najlepszych kolekcji starych map, jaką kiedykolwiek widział.
Sukinsyn, pomyślał Jim. Dowcipniś. Uduszę Rona, jak tylko go zobaczę. Jedyna stara mapa, jaką posiadał, to wysmotruchany plan centrum Los Angeles leżący w schowku na rękawiczki.
– Fascynują mnie stare mapy – ciągnęła Susan. – W zeszłym roku kupiłam szesnastowieczną mapę osad hugenockich w Karolinie, ale to tylko reprodukcja. Autentyki są takie kosztowne, prawda? Ron powiedział, że masz ich setki.
– No, niezupełnie. Prawdę mówiąc…
– Bardzo chciałabym je zobaczyć – oznajmiła, dotykając jego ramienia. – Może mogłabym kiedyś wpaść?
To dotknięcie przesądziło sprawę.
– Byłoby mi bardzo miło – powiedział, myśląc jednocześnie: ja to mam szczęście, najatrakcyjniejsza kobieta w szkole właśnie wprosiła się do mnie w wyniku głupiego żartu jakiegoś dupka.
– Może w sobotę? – nalegała Susan. – Mogłabym przynieść coś do jedzenia z chińskiej restauracji.
– W sobotę? Najbliższą sobotę, pojutrze? Sam nie wiem. Będę musiał sprawdzić w notesie. Poza tym wszystkie naprawdę cenne mapy trzymam w skrytce bankowej.
– Masz coś naprawdę cennego? – zapytała z błyskiem w oku. – Na przykład co?
– Nie wiem. Jest ich tak wiele…
– Wymień chociaż jedną.
– No… – zaczął. – Mam mapę wyprawy Martina Frobishera na Grenlandię z tysiąc pięćset siedemdziesiątego siódmego roku, kiedy usiłował odnaleźć drogę do Chin.
A w duchu pomyślał: dzięki Bogu, że znam trochę historię.
– Och, koniecznie muszę ją zobaczyć – oświadczyła Susan. – Na pewno kosztowała cię fortunę.
– Tak, owszem. Istnieją tylko trzy kopie, a jedna z nich jest prawdopodobnie fałszywa.
Niestety nikt nie wie która.
Zapuszczasz się na głębokie wody, pomyślał. Lepiej nie mów nic więcej.
Stanął przed eleganckim białym domem Susan przy Almato Avenue i pomógł jej zanieść książki do drzwi. Spryskiwacze właśnie się wyłączyły i chodnik był jeszcze; mokry.
– Masz ochotę na drinka? – zapytała.
– Nie… przykro mi, ale obiecałem państwu Clay, będę u nich o czwartej.
– W porządku – uśmiechnęła się. – Zobaczymy się jutro – powiedziała i pocałowała go w policzek.
Stał gapiąc się na nią, jakby zapomniał swojej kwestii. To nie była sztuka, a on nie był aktorem, ale po prostu nie wiedział, co teraz powiedzieć.
– A więc do jutra? – powtórzyła.
– Jasne, do jutra.
Kiedy odwracał się, wpadł na mokry krzak.
– Nie będę musiał brać prysznica – stwierdził.
Strząsając krople z koszuli i spodni, poszedł do samochodu. Zanim wsiadł, pomachał na pożegnanie Susan, a ona odpowiedziała mu tym samym. Czuł się wspaniale. Jakby jego płuca zapomniały, jak należy oddychać. Nie czuł czegoś takiego od tak dawna, że musiał opuścić osłonę przeciwsłoneczną i przejrzeć się w lusterku, by się upewnić, że to naprawdę on.
Ponownie spojrzał na dom Susan, ale dziewczyna zdążyła już wejść do środka i zamknąć drzwi.
– Mapy – mruknął do siebie. – Gdzie można dostać kilka tych przeklętych map?
W znajdującym się na pierwszym piętrze mieszkaniu zasłony były zaciągnięte i państwo Clay siedzieli w półmroku. Drzwi otworzyła Jimowi poważna dziewięcioletnia dziewczynka z kucykami przewiązanymi wstążkami z białej aksamitki i w śnieżnobiałej sukience. W kuchni siedzieli krewni, pijąc kawę i rozmawiając ściszonymi głosami. Nad kanapą wisiało duże zdjęcie Elvina, udrapowane czarną krepą, a obok krucyfiksu trójwymiarowa reprodukcja „Ostatniej Wieczerzy”.
Jim podszedł do pani Clay i objął ją współczująco. Poczuł, jak jej łzy moczą mu gors koszuli. Potem obydwiema rękami uścisnął dłoń pana Claya.
– Będzie nam bardzo brakować Elvina – powiedział. – Wszyscy jego koledzy z klasy przesyłają wyrazy współczucia i wszyscy chcą, aby państwo wiedzieli, że myślimy o was.
– To pan go znalazł, tak? – zapytał Grant Clay. Był niskim, krępym mężczyzną o stalowo siwych włosach. Miał na sobie odświętną białą koszulę i czarny krawat. Mówił jak człowiek wykształcony i zachowywał się bardzo godnie.
– Tak, to ja go znalazłem – odparł Jim.
– Jeszcze żył, prawda? Tak powiedział mi porucznik policji.
– Tylko przez chwilę, panie Clay. Umarł, gdy do niego dotarłem.