Выбрать главу

Czarnoskóry mężczyzna lekceważąco wzruszył ramionami.

– I co zamierza pan z tym zrobić? Wezwać policję? Dokonać obywatelskiego aresztowania?

– To nie miałoby sensu, jeśli nikt inny nie może ci zobaczyć. Sam tak powiedziałeś.

Umber Jones zmarszczył brwi. Dopiero teraz Jim zauważył na jego czole szereg maleńkich śladów po samookaleczeniach, tworzących wzór strzały, której grot znajdował się między oczami.

– Nikt inny nie może mnie zobaczyć? O czym pan mówi?

– Skończ z tymi gierkami – warknął Jim. – Nikt nie może cię zobaczyć oprócz mnie, i nawet ja nie mogę cię dotknąć. Jednak to ty zamordowałeś Elvina Claya i – na Boga – zamierzam znaleźć jakiś sposób, żebyś za to zapłacił.

Wuj Umber bez słowa wyszedł na korytarz i podszedł do znajdujących się naprzeciw drzwi mieszkania numer dwa. Jim poczuł muśnięcie jedwabnego kaftana i zapach mężczyzny: tę szczególną woń, która unosiła się na szkolnym korytarzu podczas ich pierwszego spotkania.

Umber zapukał do drzwi drugiego mieszkania.

Drzwi otworzyły się, ukazując starszego mężczyznę w szarej koszulce z krótkimi rękawami, z kraciastą serwetą zatkniętą pod szyją. Miał ziemistą twarz i siwe włosy, które, chociaż przerzedzone, sterczały z tyłu głowy jak koguci grzebień.

– Co jest? – rzucił zrzędliwie. – Właśnie jem śniadanie.

– Zygmuncie – zwrócił się do niego wuj Umber z wystudiowaną cierpliwością cyrkowego magika – widzisz mnie?

Stary popatrzył na niego jak na wariata.

– Co to ma znaczyć, do diabła? Oczywiście, że cię widzę. Ale w tej chwili nie mam ochoty cię oglądać, to wszystko. Chciałbym wreszcie zjeść śniadanie.

– Zanim pójdziesz, Zygmuncie, czy możesz powiedzieć temu dżentelmenowi, gdzie byłem wczoraj rano około jedenastej? – poprosił wuj Umber.

– Byłeś w swoim mieszkaniu, no nie? – odparł starszy mężczyzna. – Widziałem, jak wchodziłeś mniej więcej piętnaście po dziesiątej i jak znów wychodziłeś tuż po drugiej.

– Jesteś tego pewny? – zapytał wuj Umber.

– Oczywiście, że jestem pewny. Nie mógłbyś wyjść nie zamykając drzwi na ulicę, a kiedy słyszę ich trzask, zawsze wyglądam, żeby sprawdzić, co się dzieje.

– Właśnie – oświadczył triumfalnie wuj Umber zwracając się do Jima. – Najwidoczniej nie jestem tym człowiekiem, o którym pan mówi. Widzą mnie inni ludzie, no i poza tym nie mogłem zabić Elvina, ponieważ byłem tutaj… mam na to świadka. Nawet gdybym zdołał wyjść stąd tak, żeby nie usłyszał mnie Zygmunt, nie zdołałbym dotrzeć do West Grove

College na czas, żeby popełnić ten ohydny czyn, prawda?

Podszedł do Jima i stanął tuż przed nim. Jim wyczuł jego aurę, wibrującą i mroczną. Oczy

Umbera były żółtawe, nabiegłe krwią, jak żółtka zapłodnionych jajek. Położył dłonie na ramionach Jima i mocno ścisnął. Zabolało, ale Jim starał się tego nie okazywać.

– Powiedziałeś, że możesz mnie zobaczyć, ale nie możesz dotknąć? – warknął wuj Umber. – A teraz czujesz mój dotyk?

– Nie przestraszy mnie pan, panie Jones – powiedział Jim. – Wiem, co widziałem i co czułem. A raczej czego nie czułem.

– Zatem wezwij policję – zaproponował wuj Umber, zdejmując dłonie z ramion Jima i wyciągając je przed siebie, jakby czekał na założenie kajdanków.

– Przyszedłem tutaj z powodu Tee Jaya – oświadczył Jim. – Nie z twojego. No dobrze, być może potrafisz udowodnić policji, że tego nie zrobiłeś, ale co z Tee Jayem? Jeżeli naprawdę jesteś jego wujem, jak możesz pozwolić, żeby odpowiadał za przestępstwo, które ty popełniłeś?

– Nie będzie – odparł wuj Umber. – Policja nie ma żadnych świadków. Nie mają nic prócz dowodów poszlakowych… oczywiście z wyjątkiem pańskiej historii o tym, że widział pan mnie wychodzącego z kotłowni, w co ani przez chwilę nie uwierzą. Jest jeszcze coś…

– Co takiego?

– Ktoś z jego klasy przypomni sobie nagle, że widział] Tee Jaya w tym czasie, kiedy miał zasztyletować Elvina Claya.

– O czym pan mówi, do diabła?

– O tym, że widziano go popalającego za budynkiem szkoły.

– Przecież policja rozmawiała już ze wszystkimi uczniami. Nikt go nie widział.

Wuj Umber postukał się w skroń długim, suchym palcem.

– Ten uczeń przypomni sobie, panie Rook. Przypomni. – Podsunął Jimowi pod nos otwartą dłoń i lekko dmuchnął. – Wystarczy dmuchnąć trochę proszku, panie Rook, a przypomną sobie wszystko, co powinni pamiętać. Nawet wykrywacz kłamstw nie pomoże.

Gestem zaprosił Jima do mieszkania. W środku zapach kadzidła był tak silny, że Jim kichnął trzy razy, zanim wszedł dalej. Przedpokój był ciemny, z oknem zasłoniętym okiennicą i ścianami pomalowanymi na ciemnoczerwono. Na jednej z nich wisiały trzy czaszki, tworząc regularny trójkąt. Miały spiralnie skręcone rogi i ostre pyski i pewnie były po prostu czaszkami oryksów, ale Jim zaczął podejrzewać, że wszystko jest możliwe. W jednym kącie, na pół zakryty przez grubą zasłonę z czarnego aksamitu, stał mahoniowy posąg nagiej kobiety z głową warczącego psa.

Wuj Umber zaprowadził Jima do pokoju stołowego, którego ściany były pokryte ponurą, czerwono – czarną tapetą. Stały tu dwie skórzane kanapy koloru zakrzepłej krwi oraz wielki stół zarzucony książkami, czasopismami, sznurkami paciorków oraz różnymi śmieciami, takimi jak kości, pióra i ślubne welony. Jedną ze ścian pokoju pokrywały wykresy, diagramy i coś, co wyglądało jak mapa astrologiczna pokryta rysunkami skorpionów, chrząszczy i ciałek zdeformowanych dzieci.

W odległym kącie stała drewniana rzeźba siedmiu nagich ludzi, przebitych jedną długą włócznią.

– Już to widziałem – stwierdził Jim.

– Wuj Umber spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Widział pan ceremonię przebicia? Gdzie?

– Widziałem to na rysunku. Tee Jay namalował taki obraz na lekcji plastyki.

– Tee Jay jest bardzo ekspresyjny, panie Rook. Bardzo twórczy. A także bardzo dumny.

Nie lubi wykonywać tego, co mu każą.

– Czasami, panie Jones, dla wspólnego dobra, każdy musi robić to, co mu każą.

Wuj Umber podszedł do małego antycznego stolika, wyciągnął szufladę i zaczął w niej grzebać. Po chwili wrócił, niosąc mały płócienny woreczek związany czarnym sznurkiem i zapieczętowany czarnym woskiem.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i trzymając woreczek między kciukiem a palcem wskazującym, potrząsnął nim.

– Wie pan, co to jest? To proszek pamięci, który mieszkańcy Dahomeju nazywali loa, ponieważ sądzili, że sporządziły go pośledniejsze duchy, które chciały ujrzeć Voduna.

– Voduna…?

– Właśnie, panie Rook. Vodun, najpotężniejszy z bogów według wierzeń ludu Dahomeju.

Od jego imienia pochodzi nazwa voodoo.

Wyciągnął rękę z woreczkiem i Jim wziął go od niego. Powąchał i poczuł przedziwny zapach, woń przypominającą sny, schnącą trawę i jakieś dawno zapomniane wspomnienie matki, odwracającej się od rozświetlonego słońcem okna, żeby powiedzieć… Podniósł wzrok.

Wuj Umber uśmiechnął się.

– Proszek pamięci – powiedział. – Za pomocą tego proszku mógłbym wszczepić panu fałszywe wspomnienia i nawet wykrywacz kłamstw nie wykazałby, że nie są prawdziwe.

– Co mam z tym zrobić?

– To bardzo proste, panie Rook. Musi pan tylko dmuchnąć tym proszkiem w twarz jednemu z pańskich uczniów i powiedzieć mu, że widział Tee Jaya popalającego za szkołą wtedy, gdy niby to zadźgał swojego przyjaciela.

– I to wszystko?

– To wszystko, panie Rook. Proszek pamięci dokona reszty.

Jim oddał mu woreczek.

– Nie mogę tego zrobić, panie Jones. Osobiście odpowiadam za wszystkich moich uczniów. Jeśli któremuś z nich stanie się krzywda…