Выбрать главу

Był zbyt blady i wątły, niemądrzy sąsiedzi twierdzą.

Kapłan rzekł, iż pierwszy owoc najbardziej Pana raduje.

Lecz to staremu drzewu odrośl złamano młodą,

I ono swą martwą gałąź ze smutkiem opłakuje.

Jim siedział na biurku i kołysał nogą, słuchając, jak klasa linijka po linijce recytuje wiersz.

Na nosie miał szkła do czytania. Kiedy skończyli, powiedział:

– Wygląda na to, że ten chłopak to raczej nic dobrego, prawda? Więc dlaczego matka i inni dorośli tak boleją nad jego śmiercią?

Titus Greenspan III podniósł rękę i powiedział:

– Nie rozumiem tego kawałka o drzewie.

– Ach tak, a drzewo jest najważniejsze. Greg, jak myślisz, dlaczego drzewo jest najważniejsze?

Twarz Grega Lake’a wykrzywiła się w szeregu okropnych grymasów, gdy usiłował wymyślić odpowiedź. Trwało to tak długo, że David Littwin zdążył zgłosić się i powiedzieć:

– T-t-t-to…

– Nie spiesz się – uspokajał go Jim.

– T-to n-nie b-było p-prawdziwe d-drzewo, t-tylko p-przenośnia. D-drzewo rodowe. Rodzina.

– Właśnie. Matka i starsi byli zasmuceni, gdyż śmierć chłopca zagroziła ich dziedzictwu – odparł Jim. – Obojętnie jak był głupi czy źle wychowany, był jednym z nich, członkiem rodziny.

Przeszedł między rzędami stolików.

– Wasze dziedzictwo jest czymś ważniejszym od was… czymś, co należy pielęgnować i szanować. John szanuje swoich przodków… Rita obchodzi Święto Zmarłych… Przodkowie

Sharon wywodzą się z Sierra Leone.

Dotarł do końca sali, odwrócił się i zamarł. W kącie pokoju, obok flagi, stał wuj Umber.

Oczy skrywał za czarnymi szkłami i parzył na Jima ukazując zęby w pozbawionym wesołości uśmiechu.

Jim dobrze znał powód jego pojawienia się. Wuj Umber chciał mieć pewność, że użyje proszku pamięci, uwalniając Tee Jaya.

Russell Gloach zapytał:

– A co, jeśli ktoś nie ma przodków? Na przykład ja zostałem adoptowany. Co wtedy należy czcić?

Jim nie odrywał oczu od wuja Umbera.

– Możesz czcić fakt, że twoja mama i ojciec chcieli cię tak bardzo, że nazwali cię ich synem – powiedział. – To tak, jakby drzewu zaszczepiono nową gałąź. Oczywiście pochodzi z innego drzewa, lecz teraz jest integralną części, drzewa, które ją zaakceptowało.

Obojętnie skąd pochodzisz, jesteś teraz częścią dziedzictwa Gloachów… a przypadkiem wiem, że twoi przybrani rodzice są z ciebie bardzo dumni.

Gdy to mówił, Umber Jones zaczął sunąć ku niemu nie poruszając nogami. Podszedł tak blisko, że Jim mógł dostrzec każdą szramę na jego twarzy i każdy włosek sterczący z jego czarnej skóry.

– Chyba mnie nie zawiedziesz, co, Jim? – zapytał ochrypłym, głuchym szeptem.

– Wydaje mi się, że ci ludzie bardziej niepokoili się o dziedzictwo niż o martwego chłopca – powiedziała Amanda Zaparelli. Teraz, kiedy zdjęto jej aparacik ortodontyczny, mówiła z nowo nabytą pewnością siebie.

– Nie – odparł Jim.

Amanda zmarszczyła brwi.

– Ja tylko myślałam… ten fragment mówiący o starych ludziach spoglądających na trumnę…

– Widziałeś, co stało się z twoją znajomą, kiedy poprosiłeś ją, żeby zaglądała tam, gdzie była niemile widziana, no nie? – szepnął Umber. – To samo może przytrafić się tobie.

– Do diabła, dlaczego mnie prześladujesz? Amanda odwróciła się i ze zdumieniem spojrzała na Sue-Robin Caufield. Reszta klasy wierciła się na krzesłach i spoglądała na Jima z minami świadczącymi o tym, że są pod wrażeniem. Ich nauczyciel zawsze był impulsywny, ale nigdy aż tak.

Jim wycelował palec w Umbera Jonesa i oświadczył:

– Nie wiem, co zamierzasz zrobić, ale przysięgam na Boga, że znajdę jakiś sposób, żeby cię powstrzymać.

– Wspaniale, panie Rook! – zawołał Ricky Herman. – Niech Amanda zamknie się na dobre!

– Mam nadzieję, że nie będzie pan niegrzeczny, panie Rook – powiedział wuj Umber.

– Zanim zdołałby pan odmówić „Ojcze nasz”, wszyscy w tej klasie mogliby być martwi lub umierający. – Rozejrzał się wokół. – Temu pomieszczeniu przydałoby się przemalowanie, nie uważa pan? Może na ładny, praktyczny czerwony kolor?

– Zrobię to – obiecał Jim. – Zaczekaj do przerwy, a zrobię to.

– Słyszałaś, Amando? – zaśmiał się Mark. – Na twoim miejscu, kiedy zadzwoni dzwonek na przerwę, zmykałbym ile sił w nogach.

Wuj Umber położył rękę na ramieniu Jima.

– Miło mi to słyszeć. Proszę mi wierzyć, panie Rook, będzie pan najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem. Razem zajdziemy daleko.

Jim zdawał sobie sprawę z tego, że klasa wciąż wytrzeszcza na niego oczy. Opuścił ręce.

– Wynoś się z mojej klasy – wycedził przez zaciśnięte zęby do Umbera Jonesa.

– A to co znowu? – zapytał Umber Jones. – Nie jestem pewny, czy dobrze pana słyszę.

– Wynoś się z mojej klasy – powtórzył głośniej Jim.

Uczniowie zaczęli spoglądać po sobie i pytać:

– Ja? Co, ja? Chce, żebym się wyniósł? Hej, panie Rook, czy to ja mam się wynieść?

– Nie słyszę – drwił Umber Jones.

Jim stracił panowanie nad sobą.

– To moja klasa i moi uczniowie, więc jestem odpowiedzialny za każdego z nich. I tak już narobiłeś dość zamieszania, więc daj spokój. Zrobię, co chcesz, ale wynoś się z mojej klasy, zanim zrobię coś, czego obaj będziemy żałować.

– O, nie – wyszczerzył zęby Umber Jones. – Tylko pan będzie tego żałować.

Splótł ramiona na piersi i przemieścił się pod tablicę.

– Mam pana na oku, panie Rook – oświadczył. – Niech pan o tym nie zapomina.

Mówiąc to zdawał się niknąć, jakby nie był niczym więcej jak dymem – którym oczywiście był. Jego sylwetka rozmyła się, skurczyła, a potem wtopiła w płaszczyznę tablicy.

Jim na miękkich nogach podszedł do tablicy i dotknął jej czubkami palców. Jej powierzchnia była twarda, gładka i zupełnie zwyczajna. Jednak kiedy tak przed nią stał, pojawiła się na niej biała kredowa kreska i zaraz potem druga. Ze zgrzytem, od którego bolały zęby, na tablicy pojawił się prawie metrowy rysunek oka, a pod nim słowa: VODUN VIVE.

W klasie zapadła głucha cisza. Jim odwrócił się, popatrzył na uczniów i nie wiedział, co im powiedzieć. Dopiero kiedy Mark rzekł: „O rany, to ci dopiero numer!” – nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.

– Jak pan to zrobił, panie Rook? – zapytał Ricky. – Przecież nawet nie dotknął pan kredy.

Jim uciszył ich gestem, a potem rzekł:

– To taka sztuczka, wiecie? Tylko sztuczka. Pod koniec semestru, jeżeli wszyscy zdacie z ocenami lepszymi niż dostateczny, pokażę wam, jak to się robi.

Nie mógł powiedzieć im o Umberze Jonesie. Gdyby to zrobił, nie wiadomo, jak tamten by zareagował. Jednak coraz trudniej było mu utrzymać w tajemnicy jego istnienie i zaczynał podejrzewać, że wuj Umber robi to celowo: drwi z niego i prowokuje, zamierzając doprowadzić do tego, żeby Jim się załamał i dostarczył mu pretekstu do zmasakrowania całej klasy.

Ale przecież Umber Jones i tak mógł ich zmasakrować bez żadnych wymówek. Był niewidzialny dla wszystkich oprócz niego. Nikt nie wierzył w jego istnienie, co czyniło go nietykalnym. Jim zastanawiał się, czy jego zdolności podlegały jakimś ograniczeniom – może, na przykład, jak wampir musiał spać w trumnie wypełnionej ziemią, nie znosił krucyfiksów, czosnku i dziennego światła?

Zadzwonił dzwonek na przerwę. Uczniowie zbierali książki, śmiejąc się i gadając. Jim stał przy oknie, tyłem do nich, modląc się, żeby nie było gdzieś w pobliżu wuja Umbera, żeby nie zrobił im krzywdy. Sześć lat wcześniej ożenił się pospiesznie i niezbyt nieszczęśliwie, ale nie mieli dzieci. Jednak nie potrzebował swoich dzieci, już je miał. Beattie i Muffy, Titusa i Raya. Podczas zajęć szkolnych one były jego rodziną. Po godzinach, kiedy siedział poprawiając ich prace, wciąż byli przy nim, ponieważ każda praca była jak list.