Выбрать главу

Wciąż stał przy oknie, kiedy weszła Sharon X, niosąc trzy książki. Tego dnia przystroiła włosy mnóstwem mak kich paciorków i wyglądała szczególnie uroczo.

– Przyniosłam panu te książki, o których mówiłam oznajmiła. – Ta jest najlepsza. „Rytuał voodoo”. Zawiera wszystko, co należy wiedzieć o voodoo.

– Dzięki – powiedział. – To ładnie z twojej strony. – Myślał, że dziewczyna odejdzie, ale Sharon nadal stała obok niego, jakby chciała coś dodać.

– Będę o nie dbał – obiecał.

– Widział go pan przed chwilą, prawda? – zapytała Sharon.

Położył książki na biurku, ale nie odpowiedział.

– On był tutaj, prawda? To do niego pan mówił, nie do Amandy. Obserwowałam pana i wcale nie patrzył pan na Amandę, ale prosto przed siebie, jakby ktoś tam stał. Bo tak było, prawda?

Jim spojrzał na nią.

– Spróbuj to zrozumieć, Sharon… Bylibyście wszyscy w niebezpieczeństwie, wszyscy, gdybym pisnął choć słowo.

– To on narysował to oko na tablicy, prawda? Pan stał zbyt daleko od niej.

– Zapomnijmy o tym, dobrze? Wiesz, co to oznacza, kiedy mówimy, że nawet ściany mają uszy.

– Vodun jest głównym duchem voodoo. Ten napis oznaczał: „Vodun żyje” – oświadczyła Sharon. – A takie oko widzisz tylko wtedy, kiedy Vodun obserwuje cię, pilnując, żebyś nie robił niczego, co mogłoby mu się nie podobać.

– Sharon, dzięki za książki… ale nic więcej nie powiem.

Jednak Sharon nie dała za wygraną. Wzięła do ręki „Rytuał voodoo”, pośliniła palec i szybko przekartkowała książkę.

– Mówił pan, że widział człowieka, którego nikt poza panem nie mógł zobaczyć, no nie?

Tak jak teraz, kiedy widział pan tego faceta, a my wszyscy nie. Jest jednak sposób, żeby stał się widoczny i aby zobaczyli go wszyscy.

– Ach tak? – Jim zaczął się już niecierpliwić. Wolałby w spokoju przejrzeć książki

Sharon, musiał też wyjść na podwórko i sprawdzić, czy zdoła namówić Ricky’ego Hermana, żeby powdychał trochę proszku pamięci. Był przekonany, że proszek nie podziała. Nie pamiętał niczego, co nie przydarzyło mu się naprawdę. Ale Umber Jones kazał mu to zrobić, więc usłucha go.

– Niech pan spojrzy na ten fragment – powiedziała Sharon. – Tu jest o prochu śmierci.

– Prochu śmierci? – zapytał z roztargnieniem Jim. Wciąż spoglądał za okno, podejrzliwie mierząc wzrokiem każdy cień. Czy to dęby kołyszą się na wietrze, czy też to człowiek w kapeluszu Elmera Gantry idący przez trawnik?

– Jasne, proszę spojrzeć. Tylko hounganowie i ludzie obdarzeni specjalnymi zdolnościami mogą dojrzeć duchy. Dla innych są niewidzialne. Jednak łowcy duchów, idąc egzorcyzmować chaty i domy, brali ze sobą woreczki z prochem śmierci. Rozrzucali go po pokoju, a jeśli był tam duch, proszek przywierał do niego, czyniąc go chwilowo widocznym.

– Pokaż mi to – zażądał Jim.

Odwrócił dwie ostatnie strony i przeczytał je. Sharon obserwowała go, bawiąc się paciorkami.

„Houngan może okaleczyć lub unicestwić swoich przeciwników na wiele sposobów. Jeśli używa Dymu, żeby opuścić swoją cielesną powłokę i odwiedzić siedzibę wroga, może pod nieobecność jego duszy rzucić klątwę na ciało, kiedy jest ono nieprzytomne i bezbronne.

Może posłużyć się rozmaitymi zaklęciami. Może pogrążyć ciało w głębokim śnie, trwającym wiele dni, a nawet lat. Może spowodować zadławienie albo atak serca. Może je sparaliżować lub spalić. Jednym z najokrutniejszych zaklęć jest Se Manger, pod wpływem którego ofiara sama się pożera. Kiedy ciało zostaje zabite, dusza musi wiecznie błąkać się w Półświecie, a cielesna powłoka rozpada się w proch. Ma to swoje odbicie w chrześcijańskim obrzędzie pogrzebowym:»Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz«„.

– Czy te książki w czymś panu pomogą? – zapytała Sharon.

Jim zamknął książkę i skinął głową.

– Dzięki temu nabiera sensu coś, co przedtem go. miało. Bardzo ci jestem wdzięczny, że mi przyniosłaś książki.

– To własność moich przodków – oświadczyła z dumą Sharon.

Jim wyszedł na podwórko i kręcił się po nim, rozmawiając z uczniami. Widział, że na jego widok zaraz zmienią temat, ale sam też tak robił, kiedy był uczniem. Różnica wieku między trzydziestoczteroletnim mężczyzną a siedemnastolatkiem to cztery miliony lat świetlnych.

Jednak Jim miał do nich cierpliwość. Znał sekret, o którym oni nie mieli pojęcia: za następne siedemnaście lat też będą mieli trzydzieści cztery.

Już miał podejść do ławki, na której Ricky opowiadał grupce dziewcząt o pewnej nocy, kiedy to gnał swoim ca maro po Mullholland Drive z szybkością dziewięćdziesięciu pięciu mil na godzinę, gdy podszedł do niego John Ng.

– Panie Rook… dziś rano w klasie zdarzyło się dziwnego.

Był wyraźnie zmieszany, ale Jim wzruszył ramionami i rzekł:

– Pewnie. Co takiego?

– Wtedy, kiedy tak dziwnie pan mówił.

– Tak, i co?

John wyjął spod podkoszulka srebrny łańcuszek. Na końcu łańcuszka był zawieszony matowy czarny kamień.

– Niech pan go obejrzy – powiedział.

Jim zważył kamień na dłoni.

– Piękny. Ładnie wygląda. A teraz, John, przepraszam, ale…

Jednak uczeń złapał go za rękaw.

– To nie jest kamień, panie Rook. To kryształ. Pochodzi z dzongu, buddyjskiej świątyni.

Ma mnie chronić od zła.

– I co?

– Powinien być przejrzysty i skrzyć się. Ciemnieje tylko wtedy, kiedy dzieje się coś niedobrego. Jeszcze nigdy nie był tak czarny.

– I co to oznacza, kiedy tak ciemnieje?

– To, że krąży wokół mnie jakieś straszne zło. Kamień zmienił barwę wtedy, kiedy pan tak dziwnie mówił.

Jim zawahał się, ale chłopiec tak mocno trzymał go za rękaw i patrzył na niego z takim niepokojem, że musiał powiedzieć mu prawdę – albo przynajmniej jej część.

– Ktoś tam był, w klasie – upierał się John.

– No cóż…

– Panie Rook, w mojej religii również istnieje wędrówka dusz. Mnisi potrafią opuszczać swoje ciała, aby odwiedzać chorych i konających.

Jim rozejrzał się wokół, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu.

– Tak – przyznał – rzeczywiście widziałem kogoś. Tego samego człowieka, którego widziałem, kiedy został zamordowany Elvin. Nikt z was go nie zobaczył, prawda? Nie tylko go widziałem, ale nawet rozmawiałem z nim.

– On jest bardzo zły – oświadczył John.

– Właśnie dlatego nie chcę wam za dużo o nim mówić. Im mniej wiecie, tym jesteście bezpieczniejsi.

– Kim on jest?

– Myślę, że będzie lepiej, jeśli ci nie powiem. Jeszcze nie.

– Czego on chce? Po co przyszedł do West Grove College?

– Tego też nie mogę ci powiedzieć. Ale zrobię wszystko, żeby się go pozbyć.

John cofnął rękę i powiedział:

– Boi się pan, prawda?

Jim skinął głową.

– Tak, boję się. Nie o siebie. Nie chcę, żeby ten typ skrzywdził kogoś z mojej klasy.

– Z całym szacunkiem, panie Rook, jeśli grozi nam jakieś niebezpieczeństwo, to chyba powinniśmy o nim wiedzieć. Samemu może być panu trudno pozbyć się tego ducha. Razem bylibyśmy silniejsi. Mój ojciec powiada, że zło kocha mrok, lecz umyka przed światłem.

– Twój ojciec to mądry człowiek.

John odszedł do swoich przyjaciół, pozostawiając Jima samego, zatopionego w myślach.