Выбрать главу

Wreszcie sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów. Włożył jednego do ust i natychmiast szczęknęły cztery zapalniczki. Ale Chill sam sobie przypalił.

– Kim on jest, ten Umber Jones? Facet zmęczony życiem czy co?

– Na pańskim miejscu nie lekceważyłbym go.

Chill zrolował w palcach skrawek sutanny.

– Zna się na voodoo, muszę mu to przyznać. Czasem używa się drzazgi z ołtarza albo hostii… zanurzają to we krwi kurczęcia, co ma być ostrzeżeniem. Jednak to, co przyniosłeś, to śmiertelna groźba… A nikt nie grozi śmiercią Chillowi, wierz mi.

– Ja nic nie wiem – odparł Jim. – Kazał mi to tu przynieść, więc przyniosłem.

Chill uśmiechnął się i wypuścił dym przez zaciśnięte zęby.

– Nie mam pojęcia, co ktoś taki jak pan robi w tym interesie, jednak na pańskim miejscu zapomniałbym o tym Umberze Jonesie, kimkolwiek on jest, i wyniósł się jak najdalej z L.A.

Słyszałem, że Nome na Alasce to o tej porze roku całkiem przyjemne miejsce…

– Więc co mam mu powiedzieć?

– Powiedz mu, żeby poszedł do diabła.

Chill powiedział to zupełnie spokojnie, jednak Jim dosłyszał w jego głosie wahanie, zdradzające głęboko skrywaną niepewność. Ten kawałek materiału wuja Umbera poważnie go zaniepokoił. Zachowywał się jak Billy Bones z „Wyspy Skarbów” po otrzymaniu czarnej plamy.

Jim czekał jeszcze przez chwilę, lecz Chill zgasił papierosa, a jego pomocnicy zaczęli wzruszać ramionami i spoglądać groźnie na intruza – najwyraźniej audiencja była skończona – wstał więc i opuścił bar w chwili, gdy śpiewaczka zaczęła potwornie fałszować „Jesteś po prostu najlepszy”. Pomyślał, że jeśli Chill zamierza kogoś zastrzelić, to najpierw powinien zastrzelić tę babę.

ROZDZIAŁ IX

Ku zdziwieniu Jima następnego ranka Tee Jay przyszedł na zajęcia. Miał na sobie podkoszulek z napisem Snoop Doggy Dog i dziwny, nieobecny wyraz twarzy. Jim wszedł do klasy niosąc pod pachą gruby folder. Rzucił go na biurko, po czym stał przez chwilę, spoglądając kolejno na każdego ucznia: Sue-Robin Caufield, flirtującą i rozgadaną; Davida Littwina, ze zmarszczonymi brwiami wpatrującego się w swój stolik, jakby nie mógł pojąć, skąd się tu wziął; śmiejącą się głośno Muffy Brown; Raya Vito, z przymkniętymi oczami flirtującego z Amandą Zaparelli – teraz, kiedy miała już proste zęby, wzbudziła jego gwałtowne zainteresowanie.

Jim potarł brodę grzbietem dłoni. Przez całą noc miał koszmary i rano nie ogolił się zbyt dokładnie. Włosy nie dały się ułożyć tak, jak chciał, a w szufladzie znalazł tylko jedną czystą koszulę – była to koszula w niebieską kratę, którą zazwyczaj wkładał do prac przy samochodzie. Brakowało jej dwóch guzików, ale przynajmniej była uprasowana.

– Miło mi powitać Tee Jaya z powrotem w klasie i jestem pewny, że wam również – zaczął. – To, co przydarzyło się Elvinowi, było straszną tragedią, lecz chyba łatwiej będzie nam ją znieść wiedząc, że sprawca nie jest jednym z nas.

Mówiąc Jednym z nas”, obrócił się i spojrzał na Tee Jaya. Tylko oni obaj wiedzieli, że Tee Jay naprawdę był zamieszany w morderstwo i nawet jeśli sam nie zabił Elvina, to przecież stał i patrzył, jak Umber Jones dźga nożem jego przyjaciela. Ale Jim chciał, aby chłopiec czuł, że należy do klasy i zawsze może się zwrócić do nich o pomoc. To był jedyny sposób, w jaki mógł wyrwać go spod okropnego wpływu wuja.

– Dzisiaj przeczytamy „Dlaczego głaskał koty” Merrilla Moore’a. Strona sto osiemnaście w książce „Współczesna poezja amerykańska”. Chcę, żebyście najpierw przeczytali go sami i spróbowali zrozumieć. To trudny i dziwny wiersz, jednak chciałbym od każdego z was usłyszeć, co o nim sądzi.

Głaskał koty z najrozmaitszego powodu

Na przykład, kiedy wszedł do domu i czuł,

Że podłoga może się zapaść razem ze ścianami

Zgodnie z niektórymi prawami magii.

To właśnie chyba głosił znak nad drzwiami:

Naruszenie praw przez intruzów takich jak on.

Lecz nie miał nic do stracenia i nic do zyskania,

Więc zawsze wchodził…

Wciąż jeszcze czytał po cichu wiersz, kiedy dostrzegł czarny dym kłębiący się nad parapetem. Dym gęstniał i rósł lekko wirując, aż stopniowo przybrał postać wuja Umbera, z początku niewyraźną i zniekształconą, ale potem całkiem dobrze widoczną.

Jim usiłował na niego nie patrzeć, jednak okazało się to niemożliwe, gdyż Umber Jones podszedł prosto do jego biurka i stanął tuż przed nim. Jego twarz wyglądała jak upudrowana popiołem, a oczy jak dwie czerwone kulki. Przypominał zombie, ale przemówił swoim zwykłym, grubym i groźnym głosem:

– Zrobił pan to, o co prosiłem, i porozmawiał z człowiekiem zwanym Chill?

Jim skinął głową. Zauważył, że Sharon podniosła głowę znad książki i spogląda na niego marszcząc brwi, jakby czuła, że dzieje się coś dziwnego. Jim nie chciał, aby Umber Jones zaczął podejrzewać, że któryś z uczniów wie o jego istnieniu, ale kiedy zerknął na Tee Jaya, zorientował się, że chłopiec widzi wuja równie wyraźnie jak on.

– W porządku, panie Rook… i co ten Chill miał do powiedzenia?

Jim nie odpowiedział. Umber Jones podszedł jeszcze bliżej do biurka i wyciągnął rękę.

– Nie dosłyszałem, panie Rook. Może niech pan mówi trochę głośniej.

Jim nadal spoglądał na niego i nic nie mówił. Umber Jones patrzył na niego przez jakiś czas, a potem zaczął odkręcać prawe ramię. W końcu zdjął je, ukazując ukryte w nim ostrze.

– Widzi pan ten nóż, panie Rook? To ostrze ma moc Ghede, który jest najbliższym współpracownikiem Barona Samedi. Kiedy Baron Samedi potrzebuje zwłok, dostarcza mu je Ghede. Chyba nie chce pan zostać takimi zwłokami?

Przysunął nóż pod nos Jima, aż ostrze prawie dotknęło jego brody.

– Może jednak powie mi pan, co powiedział Chill zeszłego wieczoru?

– Powiedział, żeby poszedł pan do diabła.

– Oczywiście – zaśmiał się Umber Jones. – Chyba nie oczekiwał pan, że odda dziewięćdziesiąt procent swoich zysków ot tak, ponieważ kazał mu to zrobić jakiś nauczyciel z college’u?

– Nie, prawdę mówiąc, nie.

Jeszcze dwóch czy trzech uczniów podniosło wzrok znad książek.

– Ale przekazał mu pan wiadomość, no nie? I ostrzegł go, co będzie, jeśli nie zrobi tego, co mu kazano?

– Tak.

– Więc następnym razem, kiedy pan się z nim zobaczy, będzie bardziej chętny do współpracy?

– O czym pan mówi? Co pan chce zrobić?

– Zamierzam przekonać go tak, jak zawsze przekonuję wszystkich, którzy mi się opierają.

– Jeśli komuś znów stanie się krzywda… – zaczął Jim.

W tej samej chwili John Ng zerwał się z miejsca. Na jego twarzy malowała się panika.

– Panie Rook! – zawołał, trzymając w ręce amulet. – Panie Rook, on tu jest, prawda? To z nim pan rozmawia! Spójrzcie na mój kamień! Zrobił się cały czarny!

Sharon również się poderwała.

– Wyczuwam go, panie Rook! Niech pan nie udaje, że go tu nie ma!

Inni uczniowie, zaskoczeni, rozglądali się na wszystkie strony.

– Kto tu jest? O kim oni mówią?

– To ten człowiek w czerni! – wrzasnął John. – To ten facet, który zabił Elvina! Nikt go nie widzi, tylko pan Rook, ale on tu jest. Jest tu wśród nas, w tym pokoju!

Tee Jay obrócił się na krześle.

– Zamknij się, ty wietnamski głupku! O czy ty mówisz, do diabła, jaki facet ubrany na czarno?

– On tu jest! – oświadczyła Sharon. – Wiem, że tu jest!

– Ty też się zamknij, suko – warknął na nią Tee Jay. – Zwariowałaś czy co?